Xavras Wy?rn

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Xavras Wy?rn, Dukaj Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Xavras Wy?rn
Название: Xavras Wy?rn
Автор: Dukaj Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 202
Читать онлайн

Xavras Wy?rn читать книгу онлайн

Xavras Wy?rn - читать бесплатно онлайн , автор Dukaj Jacek

Ksi??ka sk?ada si? z dw?ch powie?ci: Zanim noc i Xavras Wy?ryn.

Pierwsza z nich to przejmuj?cy, utrzymany w realiach VII wojny ?wiatowej opis przej?cia do innego, niedost?pnego dla ludzkich zmys??w ?wiata. Bohater – cynik i hitlerowski kolaborant – dopiero w obcym wymiarze przekonuje si?, czym s? naprawd? dobro i z?o.

Powie?? Xavras Wy?ryn nale?y do popularnego gatunku ‘historii altrnatywnych’. W 1920 roku Polska przegra?a wojn? z bolszewikami. Kilkadziesi?t lat p??niej partyzanci z Armii Wyzwolenia Polski pod wodz? samozwa?czego pu?kownika Xavrasa Wy?yna usi?uj? wyzwoli? kraj spod sowieckiej dominacji. Oddzia? uzbrojony w bomb? atomow? rusza w kierunku Moskwy.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 57 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

To wszystko żyje w Xavrasie Wyżrynie. On przecież urodził się wewnątrz Atomowego Trójkąta, i jako jedyny z siedmiorga rodzeństwa dotrwał wieku dojrzałego, bo pozostałych wykosiła Stara Promienista, jak ją tutaj zwą. To wszystko żyje w nim. Pierworodny Michała Wyżryna, hydraulika z Zamościa, przyszedł na świat czwartego kwietnia 1944. Szkołę podstawową ukończył z ocenami, oględnie mówiąc, przeciętnymi; w trzyletniej leninówce było już lepiej. Odsłużywszy obowiązkowe pięć lat w Armii Czerwonej, kiedy awansował do stopnia młodszego sierżanta, trafił do szkoły oficerskiej, aby kontynuować tak świetnie rozpoczętą karierę wojskową. Na roczniku plasował się w górnych warstwach drugiej połowy rankingu elewów. Podobnie w okresie służby zawodowej – nie odznaczał się niczym szczególnym. Wszelako koledzy z wojsk rakietowych wspominają go jako osobę cieszącą się wyjątkową sympatią otoczenia, organizatora nocnego życia jednostki i pułkowego Casanovę – a było to już po śmierci jego żony, która wkrótce po ślubie zmarła w czasie porodu; najwyraźniej szybko pocieszył się po jej stracie. W hierarchii służbowej piął się powoli zgodnie z harmonogramem dla nie-Rosjan, opartym na liczniku lat odsłużonych. Odznaczenia również otrzymywał tylko przewidziane zwyczajem. Do momentu śmierci Stalina i intronizacji Syna Mahometa dociągnął do stopnia kapitana..Podczas pierwszej rewolty nie opowiedział się po żadnej ze stron. Data jego dezercji zbiega się z rozpoczęciem Czarnej Dżihad i początkiem ekspansji Europejskiej Strefy Wojennej. Podobnie jak wielu zawodowych oficerów Armii Czerwonej polskiego pochodzenia, zebrał swój własny partyzancki oddział i mianował się pułkownikiem. Imię jego stało się głośne po brawurowym rajdzie na Kraków, pierwszym oblężeniu stolicy republiki; wtedy też upowszechnił się jego pseudonim – Xavras – wzięty z komiksowej historii greckiego bohatera wojen domowych, którego omijały kule, bomby i noże zamachowców. Odtąd o Nieuchwytnym Xavrasie Wyżrynie głośno było niemal bez przerwy; gdzie nie stąpnął, tam trupy i krew, zgliszcza i dym, wszystko to w telewizji bardzo malownicze, a on kamer nie unikał…

–  Cóżeś się tak zamyślił? Lepiej patrz, gdzie leziesz, bo jeszcze na minę wdepniesz.

–  Co wy z tymi minami, obsesję jakąś macie, kto by je kładł w środku lasu, tak bez sensu…

–  Wszędzie je kładą, a już te plastiki to możesz nawet w dziupli znaleźć. Potrzebujesz paru trupów, żeby się nauczyć?

–  Zejdź już ze mnie…

–  Nie jęcz, nie jęcz, jeszcze pół godzinki, potem pójdziemy w doliny. I w ogóle cicho bądź, po lesie niesie jak cholera.

Zeszli w głąb wąwozu, Andrzej i Michał z przodu, Smith coraz bardziej zostający z tyłu; Jan szedł jako czujka, nie widzieli go od rana. Ściemniło się, zbocza i drzewa przesłaniały niebo. Wąwóz skręcał.

Dwóch żołnierzy z włodami na ramionach. Omal na nich nie wpadli. Obustronna konsternacja, wytrzeszczają na siebie oczy w niemym zdumieniu, Smith z wrażenia aż wstrzymał oddech.

–  Co wy… – zaczął sołdat z lewej, niższy, skośnooki. Andrzej strzepnął lekko prawą ręką i Rosjanin zakrztusił się, złapał za gardło, przewrócił.

Ten z prawej, krzywonosy, z papierosem wiszącym na grubej dolnej wardze, w panice jął się szarpać ze swym karabinem, usiłując równocześnie zdjąć go ramienia, odbezpieczyć i wycelować; oczywiście nic z tego mu nie wyszło, zaplątał się na amen. Wypluł papierosa i cofając na miękkich nogach, zaczął kląć i wrzeszczeć o pomoc; oczy – rozszerzone od śmiertelnego przerażenia – wlepione miał w odległych od niego o sześć-siedem metrów Michała i Andrzeja, którzy wciąż nie uczynili kroku.

–  Z lewej – warknął Michał i dopiero wtedy skoczyli do przodu, momentalnie zachodząc żołnierza z dwóch stron. Krzywonos puścił włoda i złapał za bagnet. Smith już nie zobaczył, jak wyjmuje go z pochwy, bo zwalili się na Rosjanina wyżrynowcy i nieszczęśnik zniknął w kłębowisku ciał.

Ian podszedł wolno do skośnookiego. Facet kopał piętami ziemię. Ostatnie drgawki: dłonie zaciśnięte na szyi, z której wystaje rękojeść noża, oczy wpatrzone błagalnie w wąski pasek wieczornego nieba. W końcu znieruchomiał. Smith podniósł i odbezpieczył jego włoda, podszedł z nim do pozostałych.

– Odłóż to, bo se jeszcze krzywdę zrobisz – rzekł mu Michał, obejrzawszy się.

Krzywonosy miał skręcony kark. Andrzej już wstawał, otrzepując spodnie.

Smith odłożył włoda. Obserwował Andrzeja, który powlókł się do skośnookiego, wyciągnął z niego nóż, wytarł jego wąskie ostrze, po czym schował go sobie w rękawie.

Tymczasem podniósł się i Michał. Złapawszy zwłoki krzywonosa za ręce, spojrzeniem nakazał Ianowi chwycić nogi denata; zaczęli go ciągnąć pod przewieszkę na zakręcie wąwozu. Michał był wściekły, w przerwach między sapnięciami klął na Jana.

–  Gdzie znowu ta zaraza polazła? Jak on szedł, że ich, kurwa, nie widział? Taki wakacyjny patrol, spacerkiem z papieroskiem; przecież nawet się nie kryli! Gdzie ten pieprznięty kinoman ma oczy?!

Andrzej przytargał drugiego. Przykryli ich zeschniętymi gałęziami, starymi liśćmi, ziemią.

–  Która godzina? – spytał Michał.

–  Dziewiętnasta szesnaście.

–  Siódma dziesięć. Zegarek ci się spieszy – zauważył Smith.

–  To nie zegarek się spieszy, to Ziemia za wolno się obraca – odmruknął Andrzej.

–  Zamknijcie się.

–  Nie masz własnego?

–  To był mój własny.

–  Nie trza było grać, jak nie umiesz – parsknął Andrzej. – Poker nie dla dzieci.

–  Dajcie pomyśleć, do cholery. Meldunek mogli mieć o ósmej albo dziewiątej, chyba że nieregularnie, ale wątpię. To nam daje minimum dwie godziny do chwili znalezienia ciał, jakieś drugie tyle, zanim dopadną nas psy. Wołaj Janka.

Andrzej skrzywił się i wydał z siebie serię przedziwnych odgłosów, charakterystycznych zapewne dla jakiegoś miejscowego ptaka, chociaż Smith nie potrafił sobie wyobrazić, cóż by to musiał być za dziw natury. Poszło echo po lesie. Czekali. Brak odzewu.

–  Powtarzaj – mruknął Michał i sięgnął po mapę. -Przeklęta dzicz. Same gruntówki, szlag by to.

Smith otworzył komputer i uruchomił swój atlas.

–  Jest siedemdziesiątka dwójka na południe-wschód.

–  Puść sobie autotracking, to ci oko zbieleje.

–  Mhm, półtorej forsownego.

–  Pieprzysz. To jezioro obminowane jest ze wszystkich stron.

–  Skąd wiesz?

–  Bo samiśmy je minowali. Do luftu takie mapy, z orbity gówno zobaczysz. Spróbuj mi lepiej wymacać radiostację kompanii.

–  Hę, hę, hę.

–  No tak. Antenka satelitarna, niech ją syf.

–  Odezwał się, wraca – zameldował Andrzej. Michał postukał się paznokciem w ząb.

–  Coś mi się widzi, że czeka nas mały maraton. Wisikać się i wysrać, bo potem nie będę się zatrzymywał. -Schował mapę. – Gdzie ten skurwiel? Co on tam robi? Poziomki zrywa? Która godzina, do cholery?

Pierwszy maja; Karpaty. Tu już byli względnie bezpieczni. Wciąż na południe, na południe, bo tam Wyżryn. Wyżryn z kolei zmierzał na północ, wolno, ponieważ zima niechętnie ustępowała: wiosny wciąż ani śladu i najpewniej od razu uderzy gorące lato. Więc spotkają się gdzieś po drodze, oni i pory roku. To już jest prawdziwa Europejska Strefa Wojenna, tu bije serce Zwierzęcia; to ta kraina krwawych baśni, sceneria niezliczonych powieści i filmów -tylko że teraz wszystko tu dzieje się naprawdę.

Smith skrupulatnie prowadził komputerowy pamiętnik. Wieczorami wypytywał swych przewodników o szczegóły. Odpowiednio zachęceni, opowiadali historie wręcz niewiarygodne, i faktycznie, Ian z reguły im nie wierzył, przypuszczając, iż robią sobie jaja z naiwnego cudzoziemca, podśmiewając się zeń, gdy nie widzi.

Trzeciego maja minęli się z dwunastoosobowym oddziałem węgierskiej partyzantki. Michał konferował chwilę z jego dowódcą; obaj posługiwali się w tej rozmowie ową charakterystyczną gwarą ESW, stanowiącą zlepek najprostszych form językowych importowanych z połowy języków słowiańskich, choć trzeba przyznać, że głównie z rosyjskiego. Ów panslawiczny slang żołnierski, który, w hollywoodzkim wydaniu, w ustach Johnny'ego Fourtree był doskonale dla Smitha zrozumiały, teraz objawił mu się jakimś skomplikowanym szyfrem – z całej konwersacji zdołał pojąć jedynie cztery zdania: powitalne i pożegnalne.

–  Kto to był? Szabo? – spytał, gdy już się rozstali.

–  Nie, to chłopaki od Meresza.

Było dwóch komendantów podziemnej armii Wielkich Węgier; nienawidzili się nawzajem bodaj równie mocno, co każdy z nich Rosjan. Natomiast pomiędzy nimi a AWP nie było dotychczas większych tarć i Węgrzy pozostawali wobec wyżrynowców w neutralnej przyjaźni, cokolwiek miałoby to znaczyć.

Czwartego doszły ich odległe echa jakiejś potyczki z użyciem broni maszynowej, granatników i moździerzy. Nikt nie wiedział, kto z kim się bije: w Karpatach z równym prawdopodobieństwem spotkać można było zbrojnych przedstawicieli tuzina z górą nacji, na Nizinie Wołoskiej i w Besarabii operował także stambulski odłam Armii Proroka, czasami zapuszczając się jeszcze bardziej na północ. Był to rejon o strategicznym znaczeniu dla każdej ze stron, bo pomijając już proste uwarunkowania ekonomiczne, północno-zachodni brzeg Morza Czarnego stanowił jeden wielki targ handlarzy wojną, a już Stambuł… Stambuł odzyskał swą pozycję sprzed tysiąca lat: w tym neo-Konstantynopolu zbiegały się wszystkie linie układu nerwowego ESW, tam mieścił się jej mózg.

Poruszali się teraz znacznie szybciej, już to dlatego, że nie groziło im spotkanie z naziemnym patrolem Armii Czerwonej, już to z uwagi na rozległe znajomości Ianowych przewodników z AWP: kilkakrotnie ich podwieziono, a raz skorzystali nawet z uprzejmości pilota zdobycznego helikoptera i przeskoczyli za jednym zamachem ponad dwieście kilometrów; ten pilot był Holendrem, najemnikiem na usługach Frontu Ukraińskiego, z którym Czerniszewski chwilowo zawarł rozejm, i Smith wystąpił jako tłumacz, mówili po angielsku. Choć trzeba przyznać, że sam lot nieźle zszargał im nerwy, mknęli tuż ponad wierzchołkami drzew, ponad graniami, śnieg migał metry pod podwoziem maszyny, a jeszcze na dodatek szarpał nią na boki bardzo silny na pogórzu wiatr – ale nie było wyjścia, okolicę krył dosyć szczelnie parasol ruskich radarów. Niebo nigdy nie należało do buntowników, na nim panowały niepodzielnie samoloty państw ościennych. Oznakowanie śmigłowca, którym lecieli, identyfikujące go jako własność Macedońskich Sił Zbrojnych, ledwo zachlapano szarą farbą: Holender odstawiał go gdzieś do sprzedaży, bo Ukraińcom po prostu brakowało zaplecza logistycznego koniecznego do utrzymania maszyny w wystarczająco dobrym stanie przez dłuższy czas.

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 57 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название