Czarna Szabla
Czarna Szabla читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Dwa strzały wstrząsnęły powietrzem. Pachołek, trafiony w rękę, wypuścił z krzykiem broń, czeladnik zwalił się z kulbaki, gdy kula przeszyła jego bok. Konie zarżały, rzuciły łbami. Zbrojni chwycili za szable i pistolety, lecz Pamiętowski uniósł rękę na znak, aby zachowali spokój.
- I rzekł Pan: Ani będziesz mówił przeciw bliźniemu swemu fałszywego świadectwa. Łżesz, panie Dydyński, jak pies. Krysiński nigdy nie powierzyłby ci obrony dworu!
- Sam się zgłosiłem. Na ochotnika, panie bracie. Pan Bóg mi policzy w niebie dobry uczynek.
- Pan strąci cię do otchłani piekielnych, że dworu heretyków bronisz.
- I zabiorę waszmości ze sobą, jeśli nie odstąpisz.
- Spalimy do fundamentów chram nurków.
- O ile przeżyjecie.
Pamiętowski milczał. Jego ślepia były zupełnie puste, jak oczy śniętej ryby, zdechłego psa albo konia zabitego na polu bitwy.
- Bij się ze mną, panie Pamiętowski. Przeżyjesz, tedy do dworu cię wpuszczę. Ja przeżyję - pozwolę ci odjechać wolno.
- Ja staję tylko na śmierć. Wejdę do dworu po twym trupie.
- Stawaj!
- Dobrze.
Pamiętowski zeskoczył z konia, odrzucił do tyłu rękawy delii, oddał wodze pachołkowi, a potem ruszył ku dworowi, pobrzękując ostrogami.
- I rzekł Pan - zaintonował - zgromadzę wszystkie narody do Jeruzalem ku bitwie i będzie wzięte miasto, i zburzą domy, i niewiasty pogwałcą...
Skrzyżowali szable bez żadnych ceregieli. Przed dworem, przy stopniach wiodących na ganek. Pamiętowski ciął w pierś, Dydyński odbił, zripostował wrąb, jego przeciwnik skulił się, ciął w kłąb.
- I wynijdzie połowica miasta w niewolą, a ostatek ludu nie będzie wzięt z miasta - wycharczał Pamiętowski.
Walczyli. Szable migały jak błyskawice, zderzały się z brzękiem, cięły ze świstem powietrze. Wlew, wręcz, z podlewu, w kiść, w pierś. A potem odbicie, piekielna czwarta, trybunalskie, referendarskie...
Dydyński wychylił się za mocno, stracił równowagę. Pamiętowski cofnął się, uniknął cięcia przeciwnika przez błyskawiczne przeciwtempo, chlasnął go w kiść, po łbie, zalał krwią. Stolnikowic krzyknął, przypadł do ziemi, a wówczas przeciwnik poprawił mu w bark i w prawą rękę.
- I wynijdzie połowica miasta w niewolą, a ostatek ludu nie będzie wzięt z miasta... I wynijdzie Pan, a będzie walczył na one narody, jako walczył w dzień wojny!
Dydyński zwalił się na ziemię. Chciał wstać, lecz już nie zdążył. Pamiętowski ciął dwa razy, wytrącił mu broń z ręki kopniakiem, a potem przycisnął do gardła pióro batorówki.
- Czas umierać, mości panie bracie - wycharczał. - Coś komuś mam przekazać, zanim do piekła cię wyślę?!
- Zostaw go!
Na ganku dworu stał Krysiński. Blady, z łbem przewiązanym zwojami szarpi. Tuż obok kuliła się wystraszona Rachela. Ujrzawszy Dydyńskiego, chciała rzucić się ku niemu, ale mocna ręka ojca zatrzymała ją w miejscu.
- Pan Krysiński - zamruczał Pamiętowski. - Jakże dawno nie widziałem waszmości.
- Czego od nas chcesz? Nasyłasz na nas swoich łudzi! Żądasz bakszyszu! Za co, panie Pamiętowski? Za to, że przed laty byłem ci przyjacielem? Za to, że wymodliłem u Pana twoje zdrowie? Że uleczyłem cię ze strasznej rany?
Gniewny skurcz przebiegł przez oblicze Pamiętowskiego. Wykrzywił wargi w grymasie wściekłości, jego blizna pociemniała, nabiegła krwią.
- Uleczyłeś mnie, a wcześniej okrutnie okaleczyłeś w zwadzie, panie bracie - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Nie mogę ci tego zapomnieć. Dlatego teraz, gdy stałeś się szołdrą, nurkiem, kosturowcem, będziesz płacił. Płacił mi za to do końca życia. Inaczej spalę ci dwór, zabiję córkę, wyrezam chłopów, zniszczę twe Jeruzalem tak, że nie zostanie z niego kamień na kamieniu!
- Przecież mogłem wtedy w Sanoku, trzydzieści lat temu, ostawić cię na ulicy jak zdychającego psa. Ale ja złożyłem śluby i tak jak wcześniej zabijałem dla pieniędzy, tak wtenczas poszedłem, aby leczyć szlachtę i lud.
- I odłożyłeś szablę. Jesteś tchórzem podszyty, panie Krysiński. A ja zwykłem rozgniatać takich jak ty niby jadowite robactwo. Dalejże, psi synu, na kolana! Proś o przebaczenie! I płać, to może daruję życie Dydyńskiemu! Dziesięć tysięcy czerwonych!
- Nie zapłacę!
- A co zrobisz, nurku, jeśli urezam temu oto twemu słudze szyję? Jeśli twą córkę oddam mym hajdukom do zabawy? Obronisz się? Przecież nie nosisz szabli.
- Mylisz się, panie bracie. Obronię, bo... zmieniłem się.
Jednym szybkim ruchem Krysiński podniósł z ziemi szablę wypuszczoną z ręki Dydyńskiego. Złożył się do cięcia.
Pamiętowski odsłonił żółte, poszczerbione zęby. Cofnął się, dając pole. Krysiński wpadł nań z szablą, ciął, złożył się do zastawy, odskoczył i znowu zaatakował, lekko, szybko i zwinnie jak ryś - pomimo swego wieku.
- Nie dasz rady! - syknął Pamiętowski. - Jesteś za stary, za wol...
Szabla zafurkotała w ręku Krysińskiego, kiedy zastawił się wiatraczkiem. A potem począł bić. Bić z całych sił, jak stary rębajło, bez tchu i bez zmiłowania. Pamiętowski cofał się, zastawiał rozpaczliwie, a potem załkał, zaszlochał, zawył!
Chwila jeszcze! Krysiński przerzucił broń z prawej do lewej! A potem ciął, chlasnął Pamiętowskiego w łeb, równolegle do starej blizny, przytrzymał szablę i wychodząc do cięcia, wbił ją w brzuch.
Pamiętowski zawył. Padł na kolana, wypuścił szablę, wsparł się na ręku. Krew splamiła jego czarny żupan, spłynęła na trawę, na szarą ziemię.
- Litości - jęknął Pamiętowski. - Ulecz mnie... Kry...
Krzyknął z bólu, chwycił się obiema rękami za brzuch.
Krysiński uczynił krok w jego stronę.
- Nie! - jęknął Dydyński. - Nie, panie...
Zakrwawiona ręka Pamiętowskiego sięgnęła do cholewy buta i wystrzeliła stamtąd szybko jak żmija. Krysiński dostrzegł w jego dłoni czarny, błyszczący kształt, rzucił się w bok, a wówczas ktoś wpadł przed niego, zasłonił go własnym ciałem...
Strzał był tak głośny, że stary szlachcic podskoczył. Jednym susem dopadł Pamiętowskiego, a potem ciął, rozwalając mu szyję, tnąc głęboko, przecinając żyły i ścięgna.
Wywołaniec zacharczał, zaśmiał się świszczącym śmiechem, gdy powietrze uszło mu z płuc. Wyprostował się, wypuścił pistolet z rąk, a potem zwalił się na twarz i tak już pozostał.
Rachela leżała na boku, oddychała ciężko. Strumyczek krwi spływał z jej ust. Krysiński dopadł ją z jękiem, chwycił na ręce, podniósł.
- Rachela - zapłakał. - Moja mała Rachela... Co z tobą...? Moje serce, moja księżniczko...
- Ulecz ją! - jęknął Dydyński. - Teraz! Zaraz. Szlachcic złożył córkę na ganku. Szybko rozerwał jej bekieszę na piersi, odsłaniając czerwony otwór po kuli, z którego tryskała krew. Ukląkł i przyłożył ręce do jej ciała...
A kiedy je odjął, czerwona posoka wcale nie przestała płynąć. Rana się nie zasklepiła! Rachela zadygotała, jęknęła. Krysiński chwycił się za podgolony łeb, dwie łzy stoczyły się po jego ogorzałej twarzy.
- Ojcze... wy... wybacz... - wyszeptała. - Ja... ja... Nie domówiła tych słów. Jej wątła twarzyczka zbielała, oczy zamknęły się z wolna.
- Nie mogę! - krzyknął Krysiński. - Stra...ciłem dar, o Panie! Dlaczego? Czy za to, że przelałem krew?!
Ukrył twarz w dłoniach załamany i siedział tak obok ciała swej córki. A potem wziął ją na ręce jak dziecko, wstał i obrócił się do kompanii Pamiętowskiego. Powoli przesuwał wzrok od jednego ogorzałego oblicza do drugiego. Szlachcice i pachołkowie opuszczali głowy, unikali jego oczu. A potem jeden po drugim poczęli zawracać konie i odjeżdżać spode dworu. Żaden nie obejrzał się na ciało swego pana i prowodyra. Nikt nie sięgnął po szablę lub czekan.
Krysiński wszedł do dworu, dźwigając ciało córki w ramionach.
11. Epilog
Wyjechali wieczorem tego samego dnia, w którym złożyli ciało Racheli do grobu. Dydyński podążał pierwszy, za nim jechał Krysiński z chmurną twarzą i czarną szablą u lewego boku. Kiedy wjechali na wzgórze, wstrzymał konia i odwrócił się jeszcze na chwilę, aby objąć wzrokiem Jeruzalem.