Czarna Szabla
Czarna Szabla читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Powód jest prosty i jasny - warknął ten w misiurce. - Płać bakszysz, psi synu, boś jest szelma, nurek i kosturowiec, wróg i krzywdziciel naszej wiary katolickiej polskiej!
- Panienkę Przenajświętszą masz w pogardzie - zahuczał gruby. - Ojca świętego antychrystem zowiesz. Tedy my - rycerze Chrystusowi, katolickiej wiary obrońcy, nie możemy takiej obrazy puścić płazem. Płać, jeśli chcesz w spokoju swoje gusła czartowskie odprawiać!
- Turka wspierasz, na zgubę Rzeczypospolitej knujesz! - syknął trzeci z nich. - Bodaj na was, nurków, nowochrzczeńców, Jezus Chrystus czarny mór zesłał! Bodaj was jako Żydów niewiernych w ogień wieczny wrzucono! Bodaj wam święty Piotr członki wszystkie zepsował, bodaj Pan Bóg sprawił, byście za życia pognili jako trupy w grobach, boście psie, z kurwy syny, lichwiarze i Żydy! I dlatego jako Żydowinowie w Krakowie będziecie kozubalec płacić.
Trefiony nic nie powiedział. Zdawać by się mogło, że pochłaniało go jedynie oglądanie własnych paznokci, złotego sygnetu i dwóch pierścieni na palcach. Popluł na ten większy i roztarł ślinę rękawem żupana, aby oprawiony w pierścień diament zaświecił jaśniejszym blaskiem.
- Uspokójcie się, bracia - rzekł spokojnie Krysiński. - Gniew was spala, diabeł wam na ramieniu siedzi i szepcze do ucha. Nie godniście przebywać w naszym Jeruzalem, tedy upraszam was, abyście poszli sobie, gdyż kalacie nasze Królestwo Boże.
- Ichmość chyba nas nie zrozumiał - uniósł się młody. - Szutki z nas stroi i na śmiech ludziom podaje!
- To ja to prościej wytłumaczę! - warknął konus. - Dawaj, psi synu, talary, bo jak nie dasz, to ci dwór spalimy, córę wychędożymy, a twój zbór czartowski na cztery strony świata rozkurzymy! Pieniężny jesteś, więc sięgaj do kabzy!
- Nic nie zapłacę. Idźcie precz!
Trefiony wykonał jeden ruch, szybki jak błyskawica. Nie wiedzieć kiedy zamachnął się nadziakiem, a potem huknął żelaznym młotkiem Krysińskiego prosto w skroń. Stary chrystianin krzyknął, zatoczył się, padł na kolana. Kołpak spadł mu z głowy, a ze skroni buchnęła krew, popłynęła na piasek dziedzińca.
Trefiony zanucił coś pod nosem i znowu stracił zainteresowanie starcem. Ale nie był to koniec zwady. Gruby szlachcic uchwycił Krysińskiego za podgoloną czuprynę, powlókł za koniem, uderzył podkutym butem w brzuch. Z drugiej strony dopadł go chudzielec w misiurce, chlasnął na odlew nahajem. Starzec zwalił się na ziemię, przetoczył, skulił, osłaniając od ciosów.
- Dość!
Trefiony wreszcie przemówił. Jednak wcale nie patrzył na jęczącego z bólu Krysińskiego. Z obojętną twarzą wpatrywał się w bocianie gniazdo na szczycie jednej z chłopskich chyż.
- Panie Ostrowski, daj mu, waść, ostatnie ostrzeżenie. Szlachcic nikczemnego wzrostu podjechał do zalanego krwią Krysińskiego. Pochylił się nad rannym.
- Pan Pamiętowski przewidział, że będziesz wasza mość czynił subiekcje. Dlatego daje ci czas do niedzieli na zebranie całej sumy. Kiedy za cztery dni tu przyjedziemy, chcę widzieć całe dwa tysiące złotych. W dobrej monecie i jednym mieszku! Rozumiesz, waszmość?
- Rozumiem - jęknął Krysiński. - Nie musisz wasza mość powtarzać.
- Świetnie. A zatem do zobaczenia, mości Krysiński.
5. Rachela
Dydyński zerwał się z ławy, słysząc łoskot kopyt za oknem. Jego ręka sama, zupełnie sama sięgnęła do lewego boku i opadła bezradnie. Nie miał szabli. Nie miał pistoletów, konia ani czeladzi. A jednak na ganku działo się coś złego. Ruszył szybkim krokiem ku drzwiom do sieni.
- Nie! - krzyknęła Rachela. - Zostań, waszmość.
- Twój ojciec jest w opałach!
- Nie chodź tam, proszę!
Nie zwrócił uwagi na jej słowa. Był już przy samym progu, ale Rachela okazała się szybsza. Jednym ruchem zatrzasnęła drzwi, zasunęła rygiel. A potem objęła go za szyję, przywarła doń, dygocąc z żalu i przerażenia.
- Proszę - wyszeptała. - Nie chodź tam... Zabiją cię! Ojciec...
Odsunął ją na bok. A wówczas zamknęła mu usta pocałunkiem. Dydyński zamarł, objął dziewczynę.
- Zostań - wyszeptała i zaplotła mu ręce na szyi. - Nie zostawiaj mnie...
Nie mógł jej się oprzeć.
6. Katechizm rakowski
- Potrzebuję mojej szabli i pistoletów. I dobrego konia. Uzbroisz waszmość czeladź i oddasz pod moją komendę. Natychmiast wyruszam do Hołuczkowa. A wasza mość do Sanoka, złożyć protestację w grodzie. A za dwa dni dostarczę Pamiętowskiego w łykach do loszku na zamku przemyskim. Złamanego. Ale żywego.
Krysiński pokręcił zakrwawioną głową.
- Nic wasza mość nie rozumiesz. Nie pochwalam zbrojnej przemocy. Nie mogę zgodzić się na przelanie krwi.
- Co ty waszmość powiadasz!? - wybuchnął stolnikowic. - Do kroćset, przestań prawić morały i przejrzyj się w zwierciadle. To ty jesteś ofiarą gwałtu ze strony Pamiętowskiego. Ci wywołańcy przyjechali jak Tatary na sejm, aby wydusić od ciebie bakszysz, a jeśli nie dasz im pieniędzy, gotowi zabić cię, spalić ci dwór, pohańbić córkę i powiesić twoich braci Chrystian na progach chałup! Mam dług u ciebie, tedy chętnie go spłacę, a idę o zakład, że i ty będziesz rad, widząc głowę tego bryganta w ręku mistrza małodobrego!
- Gniew przemawia przez ciebie, bracie - rzekł gorzko Krysiński. - Grzeszysz pychą i gniewem. Nie jesteś Panem Bogiem, aby sądzić bliźnich. Pamiętowski czyni źle, więc będzie osądzony na sądzie ostatecznym. Ale ja nie mogę tego uczynić.
- Dobrze - mruknął Dydyński - zróbmy inaczej. Oddaj mi moją szablę, a ja skrzyknę czeladź i sam zatroszczę się o Pamiętowskiego. Wierzaj mi, waszmość, prędzej zje swój kołpak, zanim znowu przyśle tu swoją kompanię.
- Twoja szabla jest dobrze ukryta, mości Dydyński.
- Kiedy zatem mogę ją odzyskać?
- Gdy tylko poprosisz. Pamiętaj jednak, że nie pozwolę, aby ktokolwiek w nowym Jeruzalem nosił przy sobie broń, którą splamiła krew.
- A jeśli dam słowo, że nie będę jej dobywał?
- Jeśli chcesz szablę, oddam ci ją. Jednak musisz wówczas opuścić Jeruzalem.
Dydyński zamarł. Patrzył na Rachelę przemywającą ranę na łbie starego szlachcica i milczał.
- Dalibóg, nie rozumiem ja was, Chrystian - mruknął po chwili. - Wiem ja, że różne są na świecie konfesje i wiary. Nie myślę bijać kogoś za to, czy najpierw mówi Ojcze nasz, a dopiero potem Amen, czy na odwrót. Nie idzie mi o Najświętszą Panienkę czy Trójcę Przenajświętszą. Ale wy... nie nosicie szabel. Odrzucacie przywileje szlacheckie, nawołujecie do zaprzestania wojen. To właśnie sprawia, że znalazło się wielu takich, co przeciw wam gardłują. Jestem pewien, że gdybyście raz i dwa szabelką pomachali i uciszyli paru krzykaczy, zaraz znalazłoby się dla was więcej miejsca w Rzeczypospolitej. A i szacunek byście mieli wśród panów braci.
- Powiedziane jest, bracie: kto rozlewa krew człowieczą, przez człowieka krew jego rozlana będzie: albowiem na wyobrażenie swoje Bóg uczynił człowieka. Każdy gwałt i przemoc zbrojna przynosi tylko kolejny mord i nic więcej. Dziś zabijesz kogoś, a jutro krewny pomści jego śmierć. Pojutrze twój syn będzie szukał pomsty za ciebie. Porzuć szablę, porzuć swą pychę, a wejdziesz do Królestwa Niebieskiego, panie Dydyński.
- A więc nie będziesz, panie bracie, składał protestacji na Pamiętowskiego?
- Ja mu odpuszczam. Powiedział Jezus Chrystus: kto by cię uderzył w prawy policzek twój, obróć mu drugi. A temu, który się chce z tobą prawować i suknię twoją wziąć, puść mu i płaszcz. A kto by cię kolwiek przymuszał na jedną milę, idź z nim i dwie.
- I dlatego piszą na was paszkwile dominikanie i jezuici. Obmawiają, że na cesarza tureckiego czekacie, Moskwie sprzyjacie. A toż macie nurki, wolą zostać Turki, niż w Trójcy jednego Boga chwalić prawego.
- Wierzysz im, bracie?
- W nic już nie wierzę. Gdym był w Moskwie, widziałem takie rzeczy, że zgoła zwątpiłem w pomoc i opiekę samego Ojca Niebieskiego.