Chor zapomnianych glosow
Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн
Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.
Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.
Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.
Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.
Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Pytanie było retoryczne i Ellyse szybko sobie to uświadomiła. Gdyby Dija Udin wiedział, co się święci, podjąłby własne działania. Håkon nie mógł przekazać bezpośredniej wiadomości. Ani sobie, ani nikomu innemu, bo nikt w tym momencie nie zdawał sobie sprawy z roli Dija Udina. I sam Dija Udin nie mógł wiedzieć, że ktokolwiek poznał jego tajemnicę. Gdyby tak się stało, zrobiłby wszystko, by przywrócić pierwotną wersję zdarzeń.
– Podróże w czasie są nie dla mnie – odezwała się Nozomi. – I mam wrażenie, że nie dla ludzkości w ogóle… Paradoks wykwita na paradoksie, prawda? Naiwnością było sądzić, że natura ma jakiś bufor bezpieczeństwa, że wszystko jest uporządkowane.
Gideon skinął głową.
– Entropia w kosmosie zawsze rośnie, więc to samo dzieje się w czasoprzestrzeni. To chyba logiczne… powinniśmy o tym wiedzieć.
Nozomi potrząsnęła głową, uświadamiając sobie, że plan Lindberga zapewne nie kończy się w tym momencie. Jeśli zadał sobie trud ukucia strategii rozciągającej się na wieki i przecinającej wiele linii czasu, to z pewnością miał pomysł na to, jak Accipiter może się uratować.
– Co teraz? – zapytała Ellyse, patrząc na zmaltretowaną twarz Håkona.
– Tempora mutantur et nos mutamur in illis.
– Czasy się zmieniają, a my razem z nimi – powtórzyła Nozomi i uśmiechnęła się. Teraz ta fraza nabierała zupełnie nowego wydźwięku.
14
Wysławszy Jaccardowi wiadomość, Ellyse czekała na niego na jednym z dolnych pokładów. Znajdowały się tutaj puste kajuty, niegdyś zajmowane przez licznych załogantów Accipitera, o ile statek akurat nie poruszał się z prędkością przyświetlną. Nozomi nie chciała nawet myśleć o tym, od jak dawna nikt tutaj nie schodził.
W krótkiej informacji przekazała Loïcowi, by stawił się sam i nie informował nikogo o spotkaniu. Dołączyła do tego odpowiedni kod bezpieczeństwa, znany jedynie kadrze oficerskiej. Miała nadzieję, że to uświadomi mu, jak wielką wagę ma zachowanie dyskrecji.
Wszedł na pokład z rozwichrzonymi włosami i ciemniami pod oczami. Obrzucił Nozomi niechętnym spojrzeniem, a potem rozejrzał się wokół.
– Po co ta konspiracja, Ellyse?
– Mam panu wiele do powiedzenia. I najlepiej by było, gdyby Dija Udin nas nie usłyszał.
Loïc oparł się o ścianę, czekając na szczegóły. Nozomi powoli zaczęła mówić, wracając do momentu, gdy Gideon wyprowadził Håkona i Alhassana z tuneli.
– Nie odnalazł tej zarośniętej planety przypadkiem, panie majorze – ciągnęła dalej. – Skierował go tam Håkon.
– Lindberg był spętany i czekał na śmierć z rąk dzikusów.
– Mam na myśli innego Håkona. Tego, który niedawno opuścił Terminal i teraz leży w ambulatorium. To on spotkał Gideona gdzieś w tunelach i polecił mu, co robić.
Loïc uniósł brwi.
– Krótko mówiąc, zainicjował zmiany poza czasem i przestrzenią, a dzięki temu nikt się nie zorientował.
– Krótko mówiąc? – spytał dowódca, odrywając się od ściany. – Musisz mi to wszystko wyjaśnić jeszcze raz, ale znacznie obszerniej.
Trochę trwało, nim Jaccard ogarnął rozumem temporalne zawiłości. I nawet kiedy wydawało mu się, że wszystko rozumiał, zaraz Ellyse uświadamiała mu, że coś przegapił. Wyłożyła mu wszystko, razem ze swoimi wnioskami dotyczącymi przyszłości.
Gdy skończyła, wskazał głową wejście do najbliższej kajuty.
– Muszę usiąść – powiedział, otwierając śluzę. – Bo, jak rozumiem… z naszego punktu widzenia… nie goni nas czas?
– Nie, panie majorze.
– Alhassan zabije Lindberga dopiero na moment przed tym, jak na orbicie pojawią się Diamentowi? A raczej ich przodkowie?
– Tak jest.
– I wtrącimy go do celi, podczas gdy Skandynaw wyląduje w kostnicy? A my wszyscy zginiemy na mostku?
– Taką przyszłość widział Håkon. I to przekazał Gideonowi.
Jaccard opadł ciężko na fotel i przeczesał ręką włosy.
– Co będzie potem?
– Diamentowi odczekają, aż proelium dobiegnie końca – odparła Ellyse, siadając na kanapie naprzeciw. – Wytrzebią wszystkie załogi, które się tutaj zjawią, a potem otrzymają nagrodę. Będą mogli rozproszyć się po wszechświecie za pomocą tuneli.
Loïc marszczył czoło przez dobrą minutę, nie odzywając się.
– Będą mogli korzystać z korytarzy wedle uznania?
– Tak jest, panie majorze.
– Więc nie będą ograniczeni jedynie do teraźniejszości. Rozsieją się na tych światach w takich epokach, jakie uznają za słuszne.
– Taka jest nasza hipoteza, tak.
Jaccard wodził wzrokiem wokół, jakby poszukiwał ratunku.
– W porządku – powiedział w końcu. – Załóżmy, że macie rację. I załóżmy, że cała reszta nas nie interesuje. Tylko Accipiter.
– Bardzo zdroworozsądkowe założenie, panie majorze.
– Nabijasz się ze mnie, Ellyse?
– Tylko na tyle, na ile pozwala mi podporządkowanie służbowe.
– Od tej chwili nie pozwalam ci na najmniejszą drwinę.
– Tak jest.
Loïc wstał z fotela i przeszedł od ściany do ściany. Drapał się po głowie, skubał kilkudniową szczecinę, tarł brodę… powoli zaczynał przypominać szaleńca. A to właśnie do niego należało ostatnie zdanie – i być może właśnie od niego zależało przetrwanie rodzaju ludzkiego.
– Sprawdźmy, czy dobrze rozumiem… – zaczął, kręcąc głową. – Udowodniliście, że jest jedna linia czasu?
– Nie.
– Jak to nie? – wypalił. – Myślałem, że… jakże to? Źle coś zrozumiałem?
– Jest tyle wersji znanej panu rzeczywistości, ile możliwości.
– Nie brzmi to zbyt klarownie.
– Bo nic w zasadach mechaniki temporalnej takie nie jest. Ale mniejsza z tym.
– Tu się zgadzam.
Nozomi również wstała, po czym zaplotła ręce za plecami.
– W większości linii czasu widzimy Diamentowych – odezwała się. – Niemal we wszystkich to oni wygrali tę odsłonę proelium. Wie pan, dlaczego?
Loïc zachował strategiczne milczenie.
– Ponieważ po pierwszej wygranej umieścili szereg zabezpieczeń mających zapobiec zmianom linii czasu.
– Tak, tak, to rozumiem – odparł, obracając się do niej. – Strażnicy w przeszłości, ograniczenia w korzystaniu z Terminalu…
– Otóż to – ucięła. – To wszystko ich sprawka, a nie, jak sądziliśmy, Prastarych. To nie zasady narzucone przez organizatorów, lecz przez zwycięzców. A zatem można je obejść.
– Rozumiem – powtórzył, z powrotem siadając na fotelu. – I co proponujecie?
– Rzecz niezwykle prostą – odparła Ellyse, podchodząc do dowódcy. – Dotychczas skupialiśmy się na tym, by zapobiec wygranej Diamentowych. Przyjęliśmy imperatyw, by samemu zwyciężyć i ratować naszą rasę. Do tego niezbędny był nam Terminal, którym niepodzielnie rządzą nasi oponenci.
Loïc podniósł wzrok i spojrzał na nią w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości, że wie już, co zamierzała zaproponować.
– Chcecie uciec – powiedział. – Zdezerterować z pola walki.
– Lepiej bym tego nie ujęła, panie majorze – odparła, bacznie obserwując jego reakcję. – Jedynym ratunkiem jest postąpienie wbrew regułom gry, które nakazują uczestnikom pozostawać na Drake-Omikron. Jeśli zignorujemy imperatyw przeżycia gatunku, przetrwamy.
– Nie będą nas ścigać?
– Przypuszczam, że nie. Uznają, że zwyciężyli.
– Z tego, co zrozumiałem, to Prastarzy podejmują decyzję – zaoponował Loïc. – Jeśli uciekniemy, być może nie przyznają lauru zwycięstwa tym kosmicznym skurwielom. A wówczas ci ruszą w pościg za nami, by dopełniło się proelium.
Nozomi wzruszyła ramionami.
– Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
– Nie ma wielkiego znaczenia, co postanowią – odparła. – Istotne jest to, że przeżyjemy. Nawet jeśli będzie to tylko dzień lub dwa dłużej.
– To nieco krótkowzroczne myślenie…
– Zgadza się, panie majorze. I właśnie dlatego może zapewnić nam bezpieczeństwo. W każdym innym scenariuszu Accipiter spada na powierzchnię, a my giniemy, ostatecznie zaprzepaszczając szansę na ratunek dla naszego gatunku. ISS Leavitt dotrze w końcu na orbitę, ale będzie grobowcem zarodków, niczym więcej.