Chor zapomnianych glosow
Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн
Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.
Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.
Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.
Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.
Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Lindberg wyłożył to wszystko swojemu towarzyszowi, a ten skinął głową z namaszczeniem.
– Znana wam jest koncepcja załamania czasoprzestrzeni.
– Zgadza się, przyjacielu. I z dumą donoszę, że odkrył ją jegomość zwany Einsteinem, już w dwudziestym wieku. Dzięki temu jestem w stanie objąć rozumem, jak działa Terminal i tunele.
– Świetnie – odparł Ev'radat. – Więc jesteś w stanie wyobrazić sobie lokalną anomalię temporalną, w której się znajdziemy.
Lindberg milczał.
– Bańkę, o której mówiłeś, jednak działającą na innej zasadzie.
Skandynaw nadal się nie odzywał, świdrując rozmówcę wzrokiem.
– W takim razie będziesz musiał po prostu mi zaufać – odparł Ev'radat.
10
Nie mając wyboru, Håkon założył konchę i przeprowadził diamentowego kompana na Rah’ma’dul. Obiektywnie rzecz biorąc, była to jedyna osoba we wszechświecie, którą mógł określić takim – lub podobnym – mianem. Wszyscy inni znajomi, łącznie z załogą Accipitera, od dawna nie żyli.
Teraz zaś do niego należało zadbanie o to, by nigdy do tego nie doszło.
– Dlaczego nie zrobiliście czegoś wcześniej? – odezwał się, gdy przeszli do Terminalu.
– Gdybym to ja aktywował portal, Strażnicy natychmiast zwiedzieliby się, że…
– Tak, wiem – uciął astrochemik. – Mam na myśli to, że wcześniej spotkaliście Gideona. Mógł otworzyć wam przejście na Rah’ma’dul, a stamtąd na Ayna’ata.
– Urządzenie generujące anomalię nie było gotowe.
– Więc mógł wejść do tunelu i wrócić do was w czasie, kiedy było.
Diamentowy spojrzał na niego, jakby był pod wrażeniem przenikliwości Ziemianina.
– Przypuszczam, że próbował – odezwał się. – Coś musiało pójść źle. Teraz nie dowiemy się, co, jako że mówimy o własnej przyszłości, która nigdy się nie wydarzy.
Håkon żałował, że w ogóle zaczął ten temat. Wiedział, do czego jest im potrzebny, tyle powinno mu wystarczyć. Zresztą bardziej zajmowały go kwestie inne niż przyszłość niedokonana.
– Jakie będą konsekwencje naszych działań? – zapytał. – Jeśli rzeczywiście trafimy na ten statek, a potem zrobimy wszystko to, co proponujesz?
– Trudno stwierdzić.
– Namieszamy w linii czasu.
– Właściwie, przenosząc się w przeszłość automatycznie stworzymy nową, więc trudno mówić o kontaminacji poprzedniej.
– No tak – odparł Skandynaw, obserwując, jak towarzysz modyfikuje aparaturę Terminalu. Teraz nie było tu Strażników, ale Håkonowi zdarzyło się kilka razy na nich trafić – przypuszczalnie pilnowali przejścia wówczas, gdy na orbicie trwał któryś etap proelium.
Kalibracja systemu zabrała tylko chwilę, mimo że wprowadzane przez Ev'radata dane nie mieściły się na skali. Yan’ghati wszystko jednak przygotowali zawczasu, dzięki czemu już kilka minut po zjawieniu się w centrali podróżnicy ruszyli korytarzem na Ayna’ata.
Wyszli z tunelu na świat skuty lodem. Na powierzchni wiały mocne wiatry, które niemal uniemożliwiały porozumiewanie się. Nie mieli żadnej osłony przed wichurą, jeśli nie liczyć konchy Håkona.
– Ayna’ata znajduje się jeszcze daleko od swojej gwiazdy – odezwał się obcy donośnie. – Za jakiś czas siła jej grawitacji skurczy orbitę planety.
– Mniejsza z tym. Rób ten bąbel, a potem chowajmy się w nim i czekajmy.
– Jestem w trakcie pracy – odparł Diamentowy, majstrując przy niewielkim, owalnym urządzeniu, które przywodziło na myśl starą minę przeciwpiechotną. Nie budziło zaufania i pozwalało sądzić, że stanowi samoróbkę.
– Skąd będziemy wiedzieć, że nastał dobry moment na wyjście? – zapytał Skandynaw.
– Co jakiś czas będziemy w stanie wyjrzeć z załamania czasoprzestrzennego.
– A jeśli zostaniemy w nim za długo?
Ev'radat obrócił się ku niemu.
– Im dłużej tam będziemy, tym szybciej będzie przemijał czas na zewnątrz. Jeśli przegapimy odpowiedni moment, możemy znaleźć się w chwili, gdy na planecie pojawią się Prastarzy bądź moja rasa w postaci Strażników lub pierwszych kolonistów. Byłby to problem.
– Niewątpliwie.
– Ale nie dojdzie do tego.
– Nie? Bo wszystko wygląda, jakby było robione na oko. Nie budzi to we mnie poczucia komfortu.
– Rozumiem – odparł obcy, a potem położył minę przeciwpiechotną między nimi. – Gotowy?
– Mniej więcej.
Gdy Ev'radat aktywował bańkę, Håkon spodziewał się zobaczyć fizyczny bąbel, albo chociaż doświadczyć jego powidoku. Zamiast tego zrobiło mu się ciemno przed oczami, a zaraz potem powierzchnia i atmosfera planety nagle się zmieniły.
– Jeszcze nie – powiedział Ev'radat.
Astrochemik uświadomił sobie, że właśnie minęli pierwszy interwał. Znów zrobiło się ciemno… i znów wychynęli z bańki. Tym razem również nie dostrzegli okrętu, ale na dobrą sprawę mógł znajdować się po drugiej stronie planety. Lindberg nie zdążył się o tym zająknąć, gdyż ponownie wchłonęła ich dziura czasoprzestrzenna.
Zaraz potem opuścili ją na dobre.
– Trafiliśmy – odezwał się obcy.
– Ile lat minęło? – zapytał niepewnie Håkon.
– Wiele, ale to bez znaczenia.
Lindberg obrócił się wokół własnej osi.
– Nie widzę nigdzie żadnego statku.
– Znajduje się trochę dalej. Chodźmy, musieli już nas dostrzec.
Dopiero wtedy Skandynaw zorientował się, że jego towarzysz cały czas kontrolował odczyty na niewielkim urządzeniu. Zanim ruszyli we wskazanym przezeń kierunku, Ev'radat wcisnął je do miny przeciwpiechotnej i zabrał oba przedmioty ze sobą.
Po jakimś czasie Håkon ujrzał ogromny statek, wiszący nad powierzchnią planety. Przywodził na myśl stare krążowniki marynarki, pływające po otwartym morzu. Tyle tylko, że zamiast jednego kilu na dole miał kilkaset nierównych elementów. Wisiał nieruchomo, jakby na nich czekał.
– Nie strzelają do nas – odezwał się Lindberg. – To już połowa sukcesu.
– Znajdujemy się dopiero na samym początku naszej drogi.
Miał rację. Optymizm na tym etapie był równoznaczny naiwności. Tyle rzeczy mogło pójść źle, że prawdopodobieństwo powodzenia nadal było nikłe. Wszystko zależało od tego, jak zachowa się ta pradawna rasa. Jeśli ich system aksjologiczny zbliżony jest do tego, który wyznawali budowniczowie Terminalu, będzie po wszystkim. Zabiją ich i nie będzie już żadnego sposobu, by ktokolwiek cofnął się w czasie i temu zapobiegł.
Gdy podeszli bliżej, jeden z dolnych elementów odłączył się od statku i poszybował w ich kierunku. Szybko obniżył pułap, a potem wylądował kilkaset metrów przed nimi, rozwiewając ziemię i sprawiając, że obaj musieli mocno zaprzeć się nogami o grunt. Gdy podmuch powietrza znikł, otworzył się właz.
Wyszedł z niego Dija Udin.
Patrzył niepewnie na nieproszonych gości.
11
Håkon próbował zebrać myśli, ale nie był w stanie. Gdyby zobaczył istotę człekokształtną, padłby wrażenia. Gdyby zobaczył istotę w dużym stopniu zbliżoną do człowieka, dostałby ataku serca. Prawdopodobieństwo natrafienia na którąś z tych form życia było niemal zerowe. Zobaczywszy Alhassana, miał wrażenie, że jego umysł zaraz eksploduje.
Dija Udin patrzył na nich obojętnie.
– Jak… – zdołał jedynie wydukać Lindberg.
Ev'radat zerknął na niego z niepokojem, a potem przejął inicjatywę – dał krok do przodu, nie odrywając spojrzenia od przedstawiciela obcej rasy.
– Przybywamy z Rah’ma’dul – powiedział. – Z przyszłości, w której…
Alhassan obrócił się i bez słowa wszedł do wahadłowca. Ev’radat bez namysłu ruszył za nim.
– Nie, poczekaj… – Skandynaw zmusił się do otwarcia ust. – Ten człowiek…
– Intrygujące – odparł obcy. – Nigdy nie sądziłem, że macie cokolwiek wspólnego z którąś z pradawnych ras. Najwyraźniej jednak wywodzicie się od wspólnego przodka.
Albo proelium na Rah’ma’dul nie było pierwszym takim wydarzeniem w okolicy, pomyślał Håkon. Być może życie na Ziemi również zostało zapoczątkowane w ten sposób? Prastare rasy spotkały się gdzieś, by stoczyć walkę, a następnie zarodki… nie, komórki zostały wysłane na błękitną planetę w Układzie Słonecznym.