Chor zapomnianych glosow

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Chor zapomnianych glosow, Mr?z Remigiusz-- . Жанр: Космическая фантастика / Научная фантастика / Постапокалипсис. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Chor zapomnianych glosow
Название: Chor zapomnianych glosow
Автор: Mr?z Remigiusz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 258
Читать онлайн

Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн

Chor zapomnianych glosow - читать бесплатно онлайн , автор Mr?z Remigiusz

Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.

Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.

Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.

Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.

Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 63 64 65 66 67 68 69 70 71 ... 88 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Biorąc pod uwagę to, czego Lindberg dowiedział do tej pory, nie mógł tego wykluczyć.

– To jest… on… ja znam tego człowieka.

– Nie rozumiem – odparł Ev'radat.

– Znam go, a w dodatku… Ellyse… ona… w tamtej linii czasu zostawiła wiadomość, że wszystkich wymordował.

– Masz problemy artykulacyjne.

– Żebyś, kurwa, wiedział! – odparł Lindberg, zbierając się w sobie. – Ten człowiek to jeden z załogantów Accipitera!

Obcy wydawał się nie być przekonany. Zignorowawszy Lindberga, ruszył ku otwartej klapie wahadłowca. Håkon panicznie się rozejrzał, jakby gdzieś w okolicy mógł szukać ratunku.

– Ev'radat, poczekaj…

Diamentowy zwolnił kroku i obejrzał się na kompana. Lindberg przełknął ślinę, wziął głęboki oddech i uznał, że nie pozostaje mu nic innego, jak za nim podążyć. Dija Udin czy nie, ten statek stanowił ich jedyną nadzieję.

Poza tym pragnął odpowiedzi. Chorobliwie ich potrzebował. Co Alhassan tutaj robi, wieki przed swoimi narodzinami? Logika kazała sądzić, że nie jest to ta sama osoba. Może zatem klon lub mechaniczna kopia? Z pewnością nie krewny.

Gdy znaleźli się na pokładzie wahadłowca, Håkon przekonał się, że jest tu nie jeden Alhassan, ale co najmniej kilku. Po chwili ich liczba zwiększyła się do kilkunastu. Albo wszyscy byli androidami, albo każdy przedstawiciel tej rasy wyglądał identycznie. A może to była tylko jej część? Najniższa warstwa, tania siła robocza?

Najbardziej absurdalne pytania zaczęły piętrzyć się w głowie skołowanego astrochemika.

Prom z hukiem oderwał się od ziemi, rozwiewając hałdy piachu. Poszybował ku przesłaniającemu nieboskłon statkowi i chwilę później został wprowadzony do przestronnego hangaru. Wszystkie kopie Alhassana opuściły pokład.

Dwóch przybyszów ruszyło za nimi, ale ostatni zatrzymał ich przed śluzą. Cofnęli się, nie chcąc ryzykować. Gródź nagle się zasunęła, a oni zostali sami, zdezorientowani i niepewni przyszłości.

– Jak to możliwe, że te istoty wyglądają identycznie jak Dija Udin? – fuknął Håkon.

– Nie potrafię udzielić ci odpowiedzi na to pytanie.

– Spróbuj!

– Uspokój się – odparł z opanowaniem Diamentowy. – Emocje w niczym nie pomogą.

Skandynaw zacisnął usta, aż pobielały. Przez chwilę milczał, starając się uspokoić myśli.

– Jesteś pewien, że to nie ta sama rasa, która organizuje proelium? – zapytał w końcu.

– Prawie pewien.

– Pytam, bo w przeciwnym wypadku znajdziemy się w bardzo nieciekawej sytuacji.

– Nie obawiaj się, przyjacielu.

Håkon objął wzrokiem wnętrze promu. Wszystkie wyświetlacze zgasły, ale nawet gdyby pozostawiono je włączone, nic by nie zrozumiał z pokazywanych przez nie komunikatów. Jakiekolwiek języki i informacje koncha wtłoczyła mu do głowy, nie miały z tą cywilizacją nic wspólnego.

– Obawiam się – odpowiedział − bo zaraz mogą się wściec, że mieszamy w linii czasu.

– Z pewnością tak nie będzie.

– I obawiam się także dlatego, że mamy do czynienia z kilkunastoma Alhassanami – dodał Lindberg, kręcąc się po pokładzie. – A wierz mi, jeden wystarczy, żebyś miał wszystkiego dosyć.

– Poczekajmy. Panika jest bezcelowa.

– Jestem jeszcze daleki od paniki. Zbliżę się do niej, kiedy okaże się, że nie potrafimy zapobiec pogromowi ludzkości, bo zatrzymają nas tutaj na stałe albo zabiją. Rozumiesz, o czym mowa?

Ev'radat powoli się podniósł. Stanęli przed głównym kokpitem, chcąc się rozejrzeć, lecz przednia szyba promu była zaciemniona. W jej rogach widniały nieznane symbole.

Czekali.

Håkon przypuszczał, że musiało upłynąć kilka godzin, nim właz w końcu się otworzył. Spodziewał się, że wpadnie przezeń światło z hangaru, jednak zamiast tego wnętrze wahadłowca zalał mrok. Zwiastun nadciągającej śmierci, zdążył pomyśleć Skandynaw.

Potem wszystko wydarzyło się błyskawicznie.

– So… eesss… – zdążył wyartykułować Lindberg, zanim język mu zdrętwiał.

Zaszumiało mu w głowie, a ciało odmówiło posłuszeństwa. Uzmysłowił sobie jeszcze niejasno, że cały wiotczeje, po czym jak kukła padł na podłogę. Raz po raz jakiś impuls przechodził przez jego nerwy, sprawiając, że udawało mu się podnieść wzrok lub lekko się poruszyć. W pewnym momencie usłyszał, że ktoś prowadzi rozmowę, ale nie potrafił odczytać znaczenia słów. Gdy rozpoznał głos Ev'radata, udało mu się wyłowić ogólny sens.

Mówili coś o powrocie.

Teraz był tego pewny, choć zmysły nadal miał porażone. Powrót do swojego czasu. Wyprostowanie linii czasu. Do kogo należał drugi głos? Wydawało mu się, że do Dija Udina, ale to przecież niemożliwe. Nawet jeśli te istoty wyglądały tak jak on, nie mogły znać lingua universalis.

Chwilę trwało, nim Skandynaw zmitygował się, że posługują się innym językiem, który rozpoznawał tylko dzięki używaniu konchy. Starał się skupić, ale co chwilę odpływał.

Po jakimś czasie udało mu się ustalić, że rozmówcy osiągnęli porozumienie. Zrozumiał tylko tyle, że Ev'radat wróci do momentu, gdy opuścił Rah’ma’dul, zaś jego towarzysz zostanie strącony w nicość. Diamentowy przehandlował jego życie za własne bezpieczeństwo. Lindberg nie rozumiał, w jaki sposób to osiągnął, ale co do samego rezultatu nie mogło być wątpliwości.

Håkon zaczął nerwowo wyczekiwać, aż impulsy w jego ciele dotrą do rąk. Gdy to się stało, udało mu się dobyć z kieszeni datapada. Wiedział, że umiera, choć świadomość ta uciekała co chwilę, gdy zanurzał się w bezkresnym marazmie.

Ostatnie podrygiwania, niczym ryba wyrzucona z wody.

Starał się sklecić na datapadzie coś sensownego. Był pewien, że nadchodzące chwile są ostatnimi w jego życiu.

12

Nozomi Ellyse stała przed stołem sekcyjnym, z niedowierzaniem wpatrując się w pacjenta. Za nią przechadzał się zgarbiony Jaccard, a przy włazie na korytarz stała Channary Sang. Dija Udin znajdował się po drugiej stronie stołu, pochylając się nad nim.

– Jak to przeżył? – odezwał się Loïc, mierzwiąc włosy.

– Z pewnością koncha miała na to jakiś wpływ.

– Przecież miał rozorane gardło – zaoponował dowódca.

Ellyse skinęła głową, po czym przeniosła wzrok na blizny tuż pod brodą Gideona. Sama sprawdzała puls zaraz po tym, jak znaleźli się w kajucie Lindberga. Stwierdziła zgon, wprowadzając datę i orientacyjną godzinę do komputera pokładowego. Wraz z Alhassanem zapakowali ciało do worka, a potem umieścili je do kostnicy. Nie miał prawa się obudzić.

A mimo to kilka godzin później system zawył sygnałem alarmowym, informując, że serce nieboszczyka ruszyło, a płuca na powrót zaczęły pompować tlen. Wszyscy jak jeden mąż popędzili do kostnicy, po czym przetransportowali Hallforda do ambulatorium. Teraz, kiedy nad nim stali, nikt nie wiedział, co robić.

Główny mechanik powoli uniósł powieki. Wbijał pusty wzrok w sufit, nie odzywając się. Zaczerpnął tchu, chrapliwie i niepokojąco, a potem energicznie przewrócił się na bok. Wypluł sczerniałą krew i usiadł na stole sekcyjnym. Powiódł wzrokiem po przerażonych załogantach.

Vivat, crescat, floreat – odezwał się.

Wszyscy spojrzeli na Nozomi.

– Niechaj żyje, wzrasta, rozkwita – powiedziała słabo.

Czuła się, jakby ktoś sobie z niej zadrwił. Stała tutaj, przed człowiekiem, którego śmierć sama stwierdziła. Instynktownie przetłumaczyła frazę z łaciny. Była zbyt skołowana, by się nad tym zastanawiać.

Gideon niepewnie wstał, po czym spojrzał pytająco na dowódcę.

– Czego on chce? – zapytał Jaccard.

– Może wrócić do roboty – odparł Dija Udin. – Ale moim zdaniem powinniśmy go ubić. Raz, a porządnie. Sam próbował, nie wyszło, trudno. Zrobimy to sami.

Nozomi spojrzała na niego z wdzięcznością. Jako jedyny potrafił rozrzedzić ciężką atmosferę panującą w ambulatorium.

Hallford potoczył po nich wzrokiem, a potem zrobił pierwszy krok. Ostrożnie, jakby spodziewał się, że będą próbowali go powstrzymać. I po prawdzie powinni, pomyślała Ellyse. Zatrzymać go i zamknąć w izbie chorych na kilka miesięcy, by skrupulatnie przebadać każdy cal jego ciała.

1 ... 63 64 65 66 67 68 69 70 71 ... 88 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название