Fallout – Powieic (СИ)
Fallout – Powieic (СИ) читать книгу онлайн
AS-R – ukrywaj?cy si? pod pseudonimem fan gry Fallout postanowi? napisa? powie?? na bazie tej niezwykle popularnej gry i udost?pni? j? zupe?nie za darmo. Robi? to sukcesywnie, publikuj?c rozdzia? po rozdziale na swoim blogu. Dzi? dzie?o jest ju? uko?czone i gotowe do pobrania w formatach: PDF, EPUB i MOBI.
T?o fabularne powie?ci Fallout, podobnie jak gry, to scenariusz typu historia alternatywna, gdzie Stany Zjednoczone pr?buj? opanowa? fuzj? nuklearn?, dzi?ki czemu mog?yby w mniejszym stopniu polega? na ropie naftowej. Nie dzieje si? tak jednak a? do 2077, zaraz po tym jak konflikt o z?o?a ropy naftowej prowadzi do wojny mi?dzy Stanami a Chinami, kt?ry ko?czy si? u?yciem bomb atomowych, przez co gra i powie?? dziej? si? w postapokaliptycznym ?wiecie.
Autor o ca?ym przedsi?wzi?ciu pisze:
Powie?? Fallout powsta?a na motywach kultowej gry z lat 90-tych. Utw?r inspirowany, gdzie z w?asnej literackiej perspektywy podejmuj? si? przedstawienia znanej wi?kszo?ci z Graczy fabu?y, lecz od nowej i zaskakuj?cej strony. Ca?o?? prowadz? w formie bloga (http://fallout-novel.blogspot.com/), na kt?ry wrzuca?em do tej pory poszczeg?lne rozdzia?y – teraz za? jest ju? dost?pna pe?na wersja ksi??ki: format pdf, mobi i epub. Ca?o?? prowadz? anonimowo, pod pseudonimem. Nie roszcz? sobie praw autorskich do dzie?a jak r?wnie? nie wi??? z nim ?adnych korzy?ci finansowych.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Chociaż, myślał Blaine, równie dobrze ich Krypta mogła już dawno paść ofiarą szabrowników. Jeżeli cokolwiek żyło na tym jałowym, post-apokaliptycznym pustkowiu, musiało być równie wredne i żądne krwi, co agresywne jaskiniowe szczury kalifornijskie.
A przecież człowiek był najzłośliwszym i najbardziej okrutnym zwierzęciem.
Blaine z oczywistych względów żywił poważne wątpliwości, by w dzisiejszym świecie panowały warunki sprzyjające dominacji klasy pacyfistycznych i altruistycznych intelektualistów.
- Nie, oczywiście, że nie. To byłoby przecież niemożliwe – burknął sam do siebie.
Schował PipBoy’a 2000 do plecaka. Sprawdził zapasy żywności. Pociągnął łyk wody z manierki i na wszelki wypadek rzucił okiem na magazynek swojego kolta 6520.
- Wydaje się, że ty i ja zostaniemy tu najlepszymi przyjaciółmi – stwierdził nad wyraz pesymistycznym tonem.
Kolt oczywiście nie odpowiedział. Blaine wziął głęboki wdech suchego, pustynnego powietrza i rozglądając się spoglądał przez chwilę na roztaczające się dookoła górskie szczyty, pustynię i falujące od gorąca powietrze.
Potem z wolna zaczął schodzić w dół. Błękitny, lśniący firmament rozpościerał się ponad jego głową. Nie było na nim ani jednej chmurki. Ani jednej. Tak jakby żrący atom strawił je wszystkie.
Zmierzał na wschód ku Krypcie 15. Przepełniony obawami, wątpliwościami i lękiem próbował przekonać sam siebie, że w trakcie stawiania tych prawie że miliona czterystu tysięcy kroków, nic się nie stanie. Gdyby tylko Blaine Kelly wiedział, jakie cuda radiacji chodziły po świecie w roku, w którym wyruszył na swoją wyprawę i jak wiele najprzeróżniejszych, najwymyślniejszych i najbardziej zabójczych kreacji, gatunków i stworzeń może powstać przez przeszło osiemdziesiąt pięć lat utrzymującego się na powierzchni planety skażenia radioaktywnego.
Na szczęście nie wiedział tego. Świat zewnętrzny był jedną wielką niewiadomą, a ludzie zamieszkujący Krypty dysponowali zerową wiedzą o wydarzeniach następujących po wybuchu Wielkiej Wojny.
Jeśli dobrze pójdzie za szesnaście dni będzie z powrotem. Jeśli dobrze pójdzie.
Tyle, że jak miało się później okazać, wszystko poszło zupełnie nie tak.
Rozdział 2
Cieniste Piaski
3
Blaine Kelly wyszedł z prowadzącej do Krypty 13 jaskini dokładnie piątego grudnia o godzinie dziesiątej dwadzieścia jeden. Walka ze szczurami, ciemnością i samym sobą pochłonęła trzy godziny. Gdyby uprzykrzające mu od samego początku życie czynniki świata zewnętrznego ułożyły się nieco inaczej, bardziej pomyślnie, odległość pomiędzy grodzią schronu, a prowadzącym na świat zachodnim wyjściem pieczary, mógłby pokonać w niespełna kwadrans.
Dlatego Blaine Kelly niespecjalnie zdziwił się, kiedy jedenastego grudnia 2161 roku znalazł się niespełna w połowie drogi do Krypty 15.
Na dobrą sprawę, było mu już wtedy wszystko jedno.
Wędrówka przez pustkowia post-apokaliptycznego, zbombardowanego termojądrowymi głowicami świata zewnętrznego okazała się czymś, co wiodący kronikarz Krypty 13 – kompletujący rzetelną dokumentację dotyczącą misji ratunkowej o kryptonimie „hydroprocesor” - określiłby w swoich przyszłych zapiskach mianem: „niewyobrażalnej katorgi”.
Blaine Kelly z całą pewnością uznałby, że to określenie ni jak nie oddawało towarzyszącego mu podczas wędrówki na wschód uczucia.
W rzeczywistości „niewyobrażalna katorga” brzmiała niemalże zachęcająco.
Problemy rozpoczęły się praktycznie w tej samej chwili, kiedy dziarskim, acz nieco powolnym krokiem opuścił odmęty osłaniającej przed uporczywym, kalifornijskim słońcem pieczary (jak gdyby w jej wnętrzu poszło mu jak z płatka). Wędrując przez pierwsze cztery dni, praktycznie dopiero pod koniec czwartego opuścił ciągnące się na zachodzie pasmo gór Coast Ranges i zszedł na tworzącą nizinę pustynię. Przez te cztery dni zdążył wykończyć praktycznie całe zapasy wody, spalić sobie twarz na słońcu do tego stopnia, że jego fizjonomia przypominała teraz napuchniętą, łuszczącą się malinową pulpę i kilkukrotnie niemalże zleciał w dół przepaści, kiedy niewprawiona, poobcierana noga w regulaminowych butach Krypty 13 (całkowicie nieprzystosowanych do dalekich wędrówek po nieistniejących już szlakach pasma Coast Ranges) omsknęła mu się na zdradliwie śliskim, gładkim jak tafla zamarzniętego jeziora skalnym gruncie. Po trzecim takowym incydencie uznał, że o mało, co nie stracił życia spadając w dół stromego zbocza. Ewidentnie, przydałoby się tu trochę planowania przestrzennego, powiedział sam do siebie, a raczej fuknął oburzony wszystkim, co go spotkało i poprawiając plecak na drżącym ramieniu, ruszył przed siebie bardzo uważnie bacząc, gdzie stąpa.
Ponadto przez te cztery dni nie spotkał niczego, co żyło. To akurat mieściło się w sferze pozytywnych doświadczeń.
No, może nie do końca. Raz cudem wyminął przyczajoną pośród wąskiego, skalistego przesmyku grupę kalifornijskich szczurów jaskiniowych. Wyglądały wrednie i mizernie. Bez dwóch zdań głodowały. Blaine, który nie uzyskał należytego wykształcenia umożliwiającego mu przetrwanie w głuszy, nie potrafiłby wyjaśnić jakim sposobem uniknął starcia. Szczury nie były chyba nim zupełnie zainteresowane. Tak jak Blaine nigdy nie był zainteresowany survivalem. Lubił książki, lubił biblioteczne komputery, ale metody radzenia sobie z tak efektywnie przetrzebioną fauną i florą przedwojennego świata, od zawsze wydawały mu się stratą czasu (poza tym większość tej przedwojennej fauny i flory wyglądała teraz zgoła inaczej, a stare arkana sztuki przetrwania było, cóż, po prostu stare i nieaktualne).
Oczywiście nigdy nie przypuszczał, że zostanie wysłany na zewnątrz, a od sukcesu jego misji będzie zależał los wszystkich mieszkańców Krypty 13.
Dlatego w chwilach największego załamania spoglądał na swojego PipBoy’a 2000. Papierowa kartka wetknięta tam najpewniej na wniosek Nadzorcy – swoją drogą główny dowodzący schronu trzynastego miał na imię Jacoren – wybitnie wypełniała powierzoną jej misję i za każdym razem, gdy Blaine chciał zawrócić tylko po to, by wytknąć temu zramolałemu despocie, co myśli o całym jego „genialnym” przedsięwzięciu, szybko natrafiał na jakieś głęboko skrywane w jego podświadomości pokłady zdroworozsądkowego poczucia obowiązku i zakasując rękawy, brnął dalej.
Teraz jednak, po sześciu dniach wędrówki, będąc wedle wyliczeń PipBoy’a 2000 tylko w połowie drogi pomiędzy jedną Kryptą, a drugą, nie wiedział, co robić.
Dalsza droga przez pustynię wydawała mu się jedynym słusznym rozwiązaniem. Kiedy opuszczał górskie pasmo Coast Ranges, miał nadzieję, że równa, nizinna powierzchnia chociaż trochę ulży mu w wędrówce.
Okazało się jednak, że świat zewnętrzny jest pełen niespodzianek. Ziemia na pustyni była twarda i skalista; obfitująca w małe, ostre kamyki i zwodnicze wyrwy, gdzie łatwo o skręcenie kostki (na pustyni też przydałoby się nieco planowania przestrzennego). Znaczne jej połacie pokrywał piasek, w których dla odmiany nogi grzęzły, a brodzenie przez zdające się nie mieć końca wydmy, było równie męczące, co lawirowanie między naturalnymi nierównościami terenu.
Tylko gdzieniegdzie grunt przypominał coś, co wedle Blaina było zwyczajną, ubitą ziemią pokrywającą niegdyś znaczną część naszej planety. Szybko nauczył się czerpać radość z rzeczy małych i przemierzał te obszary ze szczerym i niewymuszonym uśmiechem na ustach.
Teraz zaś siedział przyczajony na niewielkim, rdzawym wzniesieniu z kamienia. Spoglądał na rozpościerającą się na płaskim pustynnym terenie wioskę. Wioska w pełni zasługiwała na nadane jej miano. Pod żadnym bowiem względem nie przypominała tego, co można byłoby uznać za przedwojenną, a tym samym cywilizowaną metropolię, miasto bądź mieścinę. Blaine przypuszczał, że daleko jej było nawet do miana dziewiętnastowiecznej wsi gdzieś na prerii.