Tozsamoic Bournea
Tozsamoic Bournea читать книгу онлайн
M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…
"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Kiedy usłyszał, że drzwi od limuzyny Villiersa otworzyły się, podniósł głowę znad kierownicy. Starzec nie miał broni i chyba nic nie podejrzewał; po prostu był zadowolony, że udało mu się uniknąć wypadku. Przeciął światła reflektorów, podszedł do lewego okna renault i zdenerwowany zaczął zadawać pytania rozkazującym tonem oficerów z Saint Cyr.
– Co to ma znaczyć? Co pan wyrabia? Nic się panu nie stało? Ręce generała zacisnęły się na dolnej krawędzi okna.
– Mnie nie, ale panu tak – odpowiedział Bourne po angielsku, podnosząc pistolet.
– Co?… – wykrztusił starzec, prostując się. – Kim pan jest i co to ma znaczyć?
Jason wysiadł z renault, gestykulując lewą ręką ponad wyciągnięta lufą broni.
– Cieszę się, że mówi pan biegle po angielsku. Proszę wrócić do samochodu i zjechać na bok.
– A jeśli odmówię?
– Zabiję pana. Niewiele trzeba, żeby mnie sprowokować.
– Wykonujesz rozkazy Czerwonych Brygad czy paryskiej sekcji Baader-Meinhof?
– Bo co? Mógłby pan je odwołać, gdyby tak było?
– Pluję na nich. I na ciebie.
– Nikt nigdy nie wątpił w pańską odwagę, generale. Proszę wrócić do samochodu.
– Tu nie chodzi o odwagę – powiedział Villiers, nie ruszając się z miejsca. – To kwestia logiki. Zabicie mnie czy porwanie nic wam nie da. Moi współpracownicy i rodzina otrzymali ode mnie jasne polecenia, jak mają się zachować w takiej sytuacji. Izrael ma całkowita rację. Nie może być żadnych negocjacji z terrorystami. Więc strzelaj, śmieciu, albo won!
Jason przypatrywał się staremu żołnierzowi, nagle głęboko zachwiany w swej pewności, daleki jednak od tego, by dać się nabrać. W tych wściekłych, wpatrzonych w niego oczach musi pojawić się prawda. Jedno imię unurzane w błocie połączone z drugim, obsypanym najwyższymi odznaczeniami Francji może sprowokować inny rodzaj wybuchu. To pojawi się w oczach.
– Tam, w restauracji, powiedział pan, że Francja nie może być niczyim lokajem. Tymczasem francuski generał nim został. Generał André Villiers, łącznik Carlosa… Kontakt Carlosa, żołnierz Carlosa, jego lokaj.
Wyraz oczu generała zmienił się, ale nie tak, jak oczekiwał tego Jason. Do wściekłości doszły nagle nie szok czy histeria, ale głęboka, bezkompromisowa odraza i nienawiść. Dłoń Villiersa uniosła się błyskawicznie w górę i zakreślając szeroki łuk trafiła Bourne’a w twarz – uderzenie było mocne, celne i bolesne. Po pierwszym policzku nastąpił drugi, jeszcze brutalniejszy, jeszcze bardziej znieważający. Jason zachwiał się pod siłą ciosu. Starzec przybliżył się, na tyle, na ile pozwalał mu wyciągnięty pistolet, ale nieustraszony, nieporuszony jego widokiem, zapamiętały w swojej furii tłukł zaciekle przeciwnika.
– Świnia! Plugawa, wstrętna świnia! Gnój!
– Bo cię zastrzelę! Zabiję! Przestań! – Przyparty plecami do dachu renault Bourne nie mógł jednak pociągnąć za spust. Starzec dalej nacierał, wciąż wywijał rękami, zadawał kolejne razy.
– Zabij mnie, jeśli potrafisz, jeśli się ośmielisz! Ty gnido, ty śmieciu! Jason rzucił pistolet na ziemię i podniósł ręce, żeby osłonić się przed atakiem Villiersa. Lewą ręką chwycił prawy przegub starca, a prawą złapał spadające z siłą miecza jego lewe przedramię; wykręcił mu gwałtownie obie ręce, przyciągnął ku sobie i zmusił, by się zatrzymał. Ich twarze dzieliło zaledwie kilkanaście centymetrów. Klatka piersiowa starca falowała jak po ogromnym wysiłku.
– Chcesz powiedzieć, że nie jesteś człowiekiem Carlosa? Zaprzeczasz temu?
Villiers szarpnął się do przodu, napierając na Bourne’a swoim potężnym torsem, próbując uwolnić się z jego uścisku.
– Gardzę tobą, ty bydlaku!
– Do jasnej cholery, tak czy nie?
Starzec napluł Bourne’owi w twarz; jego oczy, w których jeszcze przed chwilą gorzał ogień, zamgliły się i naszły łzami.
– Carlos zabił mi syna – wyszeptał. – Zabił mojego jedynego syna na rue du Bac. Mój syn stracił życie, kiedy pięć lasek dynamitu wyleciało w powietrze na rue du Bac.
Jason powoli rozluźnił uścisk. Wciąż oddychając ciężko zwrócił się do Villiersa najspokojniej jak umiał:
– Niech pan wjedzie na pastwisko i na mnie zaczeka. Musimy porozmawiać, generale. Stało się coś, o czym pan nie wie i dobrze by było, gdybyśmy obaj dowiedzieli się, o co w tym chodzi.
– Nigdy! Niemożliwe! To bzdura!
– To fakt – powiedział Bourne. Siedział obok Villiersa na przednim siedzeniu jego samochodu.
– To jakaś nieprawdopodobna pomyłka! Pan nie wie, co mówi!
– To nie jest pomyłka i wiem, co mówię, ponieważ sam znalazłem ten numer. Pański numer. Świetna przykrywka. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie łączył pana z Carlosem, zwłaszcza ze względu na śmierć pańskiego syna. Czy to jest pewne, że sprzątnął go Carlos?
– Sprzątnął? Wolałbym, żeby się pan inaczej wyrażał, monsieur.
– Przepraszam. Nie chciałem pana urazić.
– Czy jest pewne? W Sûreté są o tym przekonani. Wywiad wojskowy i Interpol też nie ma wątpliwości. Czytałem raporty.
– Co w nich było?
– Przypuszcza się, że Carlos oddał przysługę swoim radykalnym przyjaciołom z dawnych czasów. Pozwolił nawet, żeby sobie przypisali ten czyn. To było zabójstwo na tle politycznym. Śmierć mojego syna miała być przestrogą dla innych, którzy przeciwstawiali się fanatykom.
– Fanatykom?
– Lewicowi ekstremiści chcieli wejść w koalicję z socjalistami, składali im obietnice, których nie zamierzali dotrzymać. Mój syn przejrzał i ujawnił ich plany, po czym podjął działania legislacyjne, żeby zablokować sojusz. Dlatego musiał zginąć.
– Czy to z tego powodu odszedł pan z wojska i stanął do wyborów?
– Tak, i zrobiłem to bez chwili wahania. Przyjęło się, że po śmierci ojca syn kontynuuje jego pracę… – Starzec przerwał; światło księżyca padało na jego zmęczona twarz. – W tym wypadku dziedzictwem ojca było prowadzenie dalej pracy syna. On nie był żołnierzem, ja zaś nie jestem politykiem, ale broń i materiały wybuchowe nie są mi obce. To ja ukształtowałem jego ideały, jego poglądy odzwierciedlały moje; mój syn zginął za nasze przekonania. Decyzja była więc dla mnie oczywista. Będę prezentował nasze ideały na arenie politycznej i niech wrogowie mojego syna walczą ze mną. Żołnierz nie boi się walki.
– Rozumiem, że niejeden żołnierz.
– Co pan ma na myśli?
– Tych mężczyzn w restauracji. Wyglądali, jakby dowodzili połową wojsk we Francji.
– Bo i dowodzili, monsieur. Kiedyś nazywano ich młodymi gniewnymi dowódcami z Saint Cyr. Republika grzęzła w korupcji, nieudolność paraliżowała armię. Linia Maginota była żartem. Podczas wojny zostali przywódcami ruchu oporu; walczyli ze Szwabami i rządem Vichy w Europie i Afryce.
– Co robią teraz?
– Większość to emeryci, wielu z nich dręczą wspomnienia przeszłości. Modlą się do Najświętszej Panienki, żeby historia się nie powtórzyła. Ale coraz częściej widzą znowu to samo. Wojsko zostało zepchnięte na boczny tor. Komuniści i socjaliści w Zgromadzeniu Narodowym robią wszystko, żeby osłabić siły militarne Francji. Cele Moskwy nie zmieniają się, choć mijają dziesięciolecia. A tymczasem wolne społeczeństwo dojrzało do infiltracji. Gdy proces ten raz się rozpocznie, będzie zachodził tak długo, aż nasze społeczeństwo zostanie ukształtowane dokładnie według sowieckiego modelu. Spiskowcy są wszędzie; trzeba z nimi walczyć.
– Niektórzy powiedzieliby, że pańskie poglądy brzmią dość radykalnie.
– Dlaczego? Walka? Ojczyzna? Honor? Czy te pojęcia są dla pana anachroniczne?
– Nie. Ale wyobrażam sobie, jak wiele zła można wyrządzić w ich imieniu.
– Nasze poglądy się różnią, ale nie zamierzam pana przekonywać.
Pytał pan o moich przyjaciół, więc odpowiedziałem. A teraz, proszę, przejdźmy do tych pańskich nieprawdopodobnych rewelacji. To obrzydliwe insynuacje. Pan nie wie, co znaczy stracić syna, wiedzieć, że został zamordowany.
Powraca ból i nie wiem dlaczego. Ból i pustka, pustka w niebie… z nieba. Śmierć na niebie, z nieba. Jezu, boli. Ale co? I dlaczego?