Tozsamoic Bournea

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Tozsamoic Bournea, Ludlum Robert-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Tozsamoic Bournea
Название: Tozsamoic Bournea
Автор: Ludlum Robert
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 283
Читать онлайн

Tozsamoic Bournea читать книгу онлайн

Tozsamoic Bournea - читать бесплатно онлайн , автор Ludlum Robert

M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…

"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 91 92 93 94 95 96 97 98 99 ... 141 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Bardzo panu współczuję – powiedział Jason zaciskając ręce, by powstrzymać ich nagłe drżenie. – Ale wszystko tu pasuje.

– Wręcz przeciwnie! Jak pan stwierdził, nikt przy zdrowych zmysłach nie łączyłby mnie z działalnością tej świni, Carlosa, a już na pewno nie on sam. To ryzyko, którego ten bandzior by nie podjął. To nie do pomyślenia.

– Właśnie. To jest nie do pomyślenia i dlatego został pan wykorzystany. Pański dom jest doskonałym punktem przekazywania jego poleceń.

– Niemożliwe! Jak?

– Ktoś, kto ma dostęp do pańskiego telefonu, jest w bezpośrednim kontakcie z Carlosem. Używa się szyfrów, wypowiada określone słowa. Prawdopodobnie dzieje się to, kiedy nie ma pana w domu, a może nawet kiedy pan jest. Czy pan sam odbiera telefony?

Villiers zamyślił się.

– Właściwie nie. Nie, kiedy ktoś dzwoni na ten numer. Zbyt wielu ludzi muszę unikać, dlatego mam drugi telefon ze ściśle zastrzeżonym numerem.

– Więc kto odbiera telefony?

– Zwykle służąca lub jej mąż, który pełni obowiązki kamerdynera i szofera. Był jeszcze moim kierowcą w wojsku: Oprócz nich, oczywiście, moja żona albo sekretarz, który często pracuje w moim domu; był moim adiutantem przez dwadzieścia lat.

– Kto jeszcze?

– To już wszyscy.

– Kucharka?

– Nie mamy żadnej na stałe; angażujemy kogoś, tylko kiedy wydajemy przyjęcie. Z nazwiskiem Villiersa wiąże się więcej chwały niż pieniędzy.

– Sprzątaczka?

– Dwie. Przychodzą dwa razy w tygodniu, ale nie zawsze są to te same.

– Powinien pan zwrócić większą uwagę na szofera i adiutanta.

– To absurdalne! Ich lojalność jest poza wszelkimi podejrzeniami.

– Podobnie myślał Cezar o Brutusie.

– Pan nie mówi poważnie…

– Mówię cholernie poważnie, i lepiej by było, gdyby mi pan uwierzył. Wszystko, co powiedziałem, jest prawdą.

– W takim razie nie powiedział mi pan wiele. Nie znam nawet pańskiego nazwiska.

– Nie jest ważne. Poznanie go mogłoby panu tylko zaszkodzić.

– Dlaczego?

– Dlatego, że szansa pomyłki jest minimalna. Właściwie w ogóle nie istnieje.

Villiers zaczął kiwać głową, tak jak czynią to starzy mężczyźni, gdy przetrawiają w sobie słowa, które wprawiły ich w osłupienie. Jego poorana zmarszczkami twarz poruszała się miarowo w świetle księżyca.

– Mężczyzna bez nazwiska zastawia na mnie w nocy pułapkę na drodze, trzyma mnie na muszce i obrzuca ohydnymi oskarżeniami – wysuwa zarzut tak plugawy, że mam ochotę go zabić – i oczekuje ode mnie, że uwierzę mu na słowo. Słowo człowieka bez nazwiska, o obcej mi twarzy, którego jedyną poręką ma być zapewnienie, że ściga go Carlos. Niech mi pan powie, dlaczego mam panu wierzyć?

– Ponieważ nie miałbym żadnego powodu, żeby przyjść do pana, gdybym sam nie wierzył w to, co mówię.

Villiers popatrzył na Jasona.

– Nie, jest lepszy powód. Przed chwilą darował mi pan życie. Odrzucił pan broń, nie wystrzelił. A mógł pan to łatwo zrobić. Tymczasem wolał pan błagać mnie o rozmowę.

– Nie wydaje mi się, żebym aż błagał.

– Błaganie było w pańskich oczach, młody człowieku. Prawda zawsze jest w oczach, i często w głosie, ale trzeba słuchać uważnie. Można upozorować pokorę, ale nie złość. Jest albo prawdziwa, albo sztuczna. Twoja złość była prawdziwa… tak jak i moja. – Starzec wskazał na małe renault stojące dziesięć metrów z tyłu. – Niech pan jedzie za mną do Parc Monceau. Dokończymy rozmowę w moim gabinecie. Daję głowę, że myli się pan co do obu moich ludzi, lecz, jak sam pan powiedział, Cezara zaślepiło jego przywiązanie. Nie chcę, żeby to samo było ze mną.

– Jeśli wejdę do pana domu i ktoś mnie rozpozna, jestem trupem. Pan też.

– Mój sekretarz wyszedł zaraz po siedemnastej, a szofer idzie do siebie nie później niż o dziesiątej oglądać swoją ukochaną telewizję. Pan zaczeka na zewnątrz, podczas gdy ja wejdę do środka i sprawdzę. Jeśli wszystko okaże się w porządku, zawołam pana; jeśli nie, wyjdę na zewnątrz i odjadę. Pan pojedzie za mną. Zatrzymam się gdzieś i tam dokończymy rozmowę.

Kiedy Villiers mówił, Jason przyglądał się mu uważnie.

– Dlaczego chce pan, bym wrócił za panem do Parc Monceau?

– A gdzie? Wierzę w szok niespodziewanej konfrontacji. Jeden z pańskich podejrzanych leży w łóżku w pokoju na piętrze i ogląda telewizję. Ale jest i drugi powód. Chcę, żeby moja żona usłyszała, co pan ma do powiedzenia. To wierna towarzyszka starego żołnierza; jest wyczulona na rzeczy, które często umykają uwagi innych. Nauczyłem się polegać na jej przenikliwości. Gdy usłyszy pana historię, może rozpozna jakąś dziwną prawidłowość w zachowaniu któregoś z nich.

Bourne nie mógł przemilczeć swoich obaw.

– Ja zastawiłem na pana pułapkę udając niezrównoważonego kierowcę; teraz pan może mi się odpłacić. Skąd mogę wiedzieć, czy nie zastawia pan na mnie sideł?

Starzec odpowiedział bez wahania.

– Daję panu słowo francuskiego generała, i to powinno panu wystarczyć. Jeśli nie, zabieraj pan pistolet i wysiadaj.

– Wystarczy mi – oświadczył Bourne. – Nie dlatego, że jest to słowo generała, ale dlatego, że jest to słowo człowieka, którego syn zginął z ręki Carlosa na rue du Bac.

Droga powrotna do Paryża wydawała się Jasonowi dużo dłuższa niż jazda w przeciwną stronę. Znowu walczył z obrazami, obrazami, które powodowały, że oblewał go zimny pot. I ból, zaczynający się w skroniach, promieniujący w dół, do piersi, zaciskający się wokół żołądka – ostre ukłucia przeszywały go tak, że z trudem powstrzymywał się od krzyku.

Śmierć na niebie… z nieba. Nie mrok, ale oślepiające słońce. Nie wiatry, które ciskają moje ciało w jeszcze głębszy mrok, ale cisza i fetor dżungli… i brzegi rzeki. Cisza, po której słychać skrzek ptaków i wycie maszyn. Ptaki… maszyny… pikujące w dół, spadające z nieba w oślepiającym słońcu. Wybuchy. Śmierć. Młodych i najmłodszych.

Przestań! Trzymaj kierownicę. Skoncentruj się na drodze, byle nie myśleć! Myślenie sprawia ból, a ty nie wiesz dlaczego.

Wjechali na ocienioną drzewami ulicę w Parc Monceau. Villiers, trzydzieści metrów z przodu, bezskutecznie szukał miejsca do zaparkowania. Pusta jeszcze kilka godzin temu ulica była kompletnie zastawiona wozami. Wreszcie wypatrzył wolne miejsce naprzeciwko swojego domu, dość spore, żeby pomieścić oba samochody. Wystawił rękę przez okno, dając Jasonowi znak, żeby zaparkował za nim.

I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Wzrok Jasona przyciągnęło światło w otwartych drzwiach domu; źrenice nagle znieruchomiały na stojących tam postaciach. Rozpoznanie jednej z nich było tak zaskakujące i tak niespodziewane, że zanim zorientował się, co robi, jego ręka mimowolnie sięgnęła do pasa po broń.

Czy mimo wszystko został wciągnięty w pułapkę? Czy słowo francuskiego generała było nic niewarte?

Villiers wciąż zajęty był parkowaniem. Bourne obrócił się na siedzeniu, rozglądając się na wszystkie strony; nikt się nie zbliżał, znikąd nie próbowano go osaczyć. To nie była pułapka. Tu chodziło o coś innego; o coś, co miało związek ze sprawami dziejącymi się bez wiedzy starego żołnierza.

Po drugiej stronie ulicy, u szczytu schodów prowadzących do domu Villiersa, stała bowiem młoda atrakcyjna kobieta. Pomagając sobie małymi, niespokojnymi gestami tłumaczyła coś szybko stojącemu na najwyższym stopniu mężczyźnie, ten zaś potakiwał głową. Mężczyzną tym był szpakowaty, dystyngowany telefonista obsługujący centralkę w „Les Classiques”. Człowiek, którego twarz tak dobrze była znana Jasonowi, a której jednak nie znał. Twarz, która przywoływała inne obrazy… obrazy tak gwałtowne i tak bolesne jak te, które dręczyły go przez ostatnie pół godziny jazdy renault.

Ale była pewna różnica. Ta twarz przywoływała ciemność, nocny porywisty wiatr, następujące po sobie wybuchy i terkot karabinów maszynowych niosący się echem w setkach tuneli w dżungli.

Bourne oderwał wzrok od drzwi i przez przednią szybę spojrzał na Villiersa. Generał wyłączył już światła i szykował się do opuszczenia wozu. Jason puścił sprzęgło; renault potoczył się do przodu, uderzając lekko zderzakiem samochód Villiersa. Generał podskoczył na siedzeniu.

1 ... 91 92 93 94 95 96 97 98 99 ... 141 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название