-->

Tozsamoic Bournea

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Tozsamoic Bournea, Ludlum Robert-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Tozsamoic Bournea
Название: Tozsamoic Bournea
Автор: Ludlum Robert
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 278
Читать онлайн

Tozsamoic Bournea читать книгу онлайн

Tozsamoic Bournea - читать бесплатно онлайн , автор Ludlum Robert

M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…

"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 88 89 90 91 92 93 94 95 96 ... 141 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

W zbieżności wypadków istnieje pewna ironia albo omen, gdyby dawać wiarę takim rzeczom. Trasa, którą wybrał generał Villiers, by dojechać do położonego na przedmieściach Nanterre, wiodła przez boczną drogę, niemal identyczną do tej w St. Germain-en-Laye, gdzie dwanaście godzin temu Marie błagała Jasona, żeby nie poświęcał ani swojego, ani jej życia. Tym razem pastwiska i pola przechodzące w łagodne pagórki nie tonęły w porannym słońcu, lecz oblewały je zimne, białe promienie księżyca. Bourne pomyślał, że ten odcinek pustej drogi będzie idealnym miejscem na spotkanie powracającego generała.

Jason nie miał kłopotu z utrzymywaniem odległości około czterystu metrów i dlatego ze zdziwieniem stwierdził, że niemal dogonił starego żołnierza. Villiers zwolnił nagle i skręcił w boczną, wysypaną żwirem drogę, która biegła przez las do oświetlonego reflektorami parkingu. Mignął mu przed oczami napis wiszący na wysokim słupie na dwóch łańcuchach. „L’Arbalète”. Generał spotykał się z kimś na obiedzie w ustronnej restauracyjce nie na przedmieściach Paryża, ale w pobliżu Nanterre. Na wsi.

Bourne minął wjazd i zatrzymał się na poboczu w ten sposób, by prawą stronę samochodu zakrywały krzaki. Musiał wszystko przemyśleć… musiał się uspokoić. Ogień płonął w jego głowie; wzmagał się, rozprzestrzeniał. Przepełniała go bez reszty myśl o tej niezwykłej okazji.

Biorąc pod uwagę niekorzystne wydarzenia – olbrzymią kompromitację, na jaką naraził się wczoraj Carlos w motelu w Montrouge – istniało duże prawdopodobieństwo, że André Villiors został wezwany do tej ustronnej restauracyjki na nadzwyczajne spotkanie. Może nawet z samym Carlosem. W takim przypadku teren będzie strzeżony, a człowiek, którego zdjęcie rozdano wszystkim wartownikom zostanie zastrzelony natychmiast po rozpoznaniu. Z drugiej strony, okazja zobaczenia najbliższego współpracownika Carlosa czy nawet samego Carlosa może się już więcej nie powtórzyć. Musi dostać się do „L’Arbalète”. Jakiś wewnętrzny przymus kazał mu podjąć to ryzyko. Każde ryzyko! Cóż za szaleństwo! On chyba tracił zmysły. Ale czy człowiek nie obciążony żadną pamięcią może je zachować? Carlos. Znajdź Carlosa! Wielkie nieba, dlaczego?

Dotknął pistoletu za paskiem; siedział mocno. Wysiadł i włożył płaszcz przykrywając kurtkę z napisem na plecach. Wziął z siedzenia kapelusz z wąskim rondem, którego miękki filc, opuszczony na boki, powinien dobrze zakryć włosy. Próbował sobie przypomnieć, czy miał na nosie te okulary w rogowej oprawie, kiedy robiono mu zdjęcie w Argenteuil. Nie, nie miał, zdjął je – siedział wtedy przy stole i głowa pękała mu od bólu, spowodowanego słowami o przeszłości tak dobrze znanej, i jednocześnie zbyt przerażającej, by jej stawić czoło. Pomacał się po kieszeni koszuli; miał na wszelki wypadek okulary. Zatrzasnął drzwiczki i wszedł w las.

Jasność bijąca od reflektorów przed restauracją prześwitywała przez drzewa i w miarę jak podchodził, stawała się ostrzejsza, gdyż zasłaniało ją coraz mniej drzew. Bourne wyszedł na skraj małego lasku i znalazł się przed żwirowanym parkingiem. Zobaczył restaurację zbudowana w wiejskim stylu. Wzdłuż dłuższego jej boku biegł rząd małych okien, za którymi migotały płomyki świec oświetlające postacie gości. Przesunął potem wzrok w kierunku piętra rozciągającego się tylko do połowy budynku i przechodzącego dalej w otwarty taras. Część jadalna wyglądała podobnie do dolnej. Rząd okien, może nieco większych, również oświetlały świece. Widać było przesuwające się postacie, które różniły się nieco od gości na dole.

Byli to sami mężczyźni. Nie siedzieli, lecz stali lub poruszali się wolno ze szklankami w dłoniach, a nad ich głowami unosiły się kłęby papierosowego dymu. Z trudem przyszłoby mu określenie ich liczby – więcej niż dziesięciu, mniej niż dwudziestu, coś koło tego.

Pojawił się i on; podchodził to do jednej grupy, to do drugiej, świecił biała brodą, raz po raz zasłaniany przez postacie przechodzące bliżej okna. Generał Villiers rzeczywiście przyjechał do Nanterre na naradę i wszystko wskazywało na to, że była to narada poświęcona nie przewidzianym wypadkom ostatnich czterdziestu ośmiu godzin, wypadkom, które pozostawiły przy życiu człowieka zwanego Kainem.

Wszystko wskazuje na to… czy wszystko? A gdzie ochrona? Ilu ich jest i gdzie są rozstawieni? Trzymając się skraju lasu, Bourne przesuwał się bokiem w kierunku wejścia do restauracji, naginając bezszelestnie gałęzie i stąpając lekko po trawie. Zastygł w bezruchu, szukając wzrokiem ludzi ukrytych w krzakach lub w cieniu budynku. Nikogo nie dostrzegł i wrócił tą samą drogą, tym razem zapuszczając się na tyły restauracji.

Otworzyły się drzwi zalewając ciemność ostrym światłem, i ukazał się w nich mężczyzna w białej marynarce. Stał przez chwilę i osłaniał dłońmi ogień, próbując zapalić papierosa. Bourne spojrzał w lewo, w prawo, w górę, na taras; nikt się nie pojawił. Strażnik ustawiony na tym terenie zaniepokoiłby się nagłym rozbłyskiem światła trzy metry poniżej miejsca, gdzie odbywała się narada. Nikogo zatem na zewnątrz nie było. Ochrona, tak jak i w domu Villiersa na Parc Monceau, zapewne znajdowała się w środku.

W drzwiach pojawił się drugi mężczyzna, także w białej marynarce, ale w czapce szefa kuchni na głowie. Głos jego brzmiał ostro, z gardłowymi naleciałościami dialektu gaskońskiego.

– Ty sobie tu odpoczywasz, a my harujemy! Taca z tortami jest prawie pusta. Napełnij ja. No już, ty skurwielu!

Człowiek od ciastek odwrócił się i wzruszył ramionami; zdusił papierosa i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Światło zniknęło, pozostał jedynie blask księżyca, który wystarczająco oświetlał taras. Nikt na nim nie stał, żaden strażnik nie pilnował podwójnych drzwi prowadzących do środka.

Carlos. Znajdź Carlosa. Złap Carlosa w pułapkę. Kain to Charlie, a Delta to Kain.

Bourne ocenił odległość i przeszkody. Stał nie dalej niż dwanaście metrów od tyłu budynku i ze trzy lub cztery metry poniżej balustrady otaczającej taras. Z dwóch wentylatorów w zewnętrznej ścianie wydobywała się para, a obok nich biegła rynna sięgająca balustrady. Jeżeli udałoby mu się wspiąć po rynnie i zaczepić nogą o dolny wentylator, dosięgnąłby balustrady i wdrapał się na taras. Nie mógł jednak zrobić tego w płaszczu. Zdjął go więc, ułożył u swoich stóp, na górze umieścił kapelusz i przykrył wszystko liśćmi. Podszedł do skraju lasu i jak najciszej przebiegł po żwirze do rynny.

Szarpnął w ciemności za porowaty metal; siedział mocno. Wyciągnął ręce jak najwyżej w górę, podskoczył obejmując rękami rurę i jednocześnie przebierając szybko nogami, aż lewa noga znalazła się na wysokości otworu. Uchwycony rynny, wsunął nogę w wyłom i podciągnął się wyżej. Znajdował się o jakieś pół metra od balustrady; już tylko jeden ruch dzielił go od tarasu.

Drzwi pod nim otworzyły się z trzaskiem i smuga światła strzeliła po żwirze prosto w las. Wypadła na zewnątrz postać z trudem utrzymująca równowagę, a za nią wrzeszcząc wyleciał szef w białej czapce.

– Ty zasrańcu! Jesteś pijany i tyle! Piłeś przez całą tę gównianą noc! Ciasta rozwalone na podłodze w jadalni… wszystko do góry nogami! Wynoś się, nie dostaniesz ani jednego su!

Drzwi zamknęły się z hukiem, zasuwa zatrzasnęła nieodwołalnie. Jason trzymał się rynny, bolały go ręce i kostki, po czole spływały mu strugi potu. Mężczyzna w dole zachwiał się wykonując prawą ręką nieprzyzwoite gesty pod adresem szefa, którego już nie było. Jego zamglone oczy przesunęły się w górę po ścianie, zatrzymując się na twarzy Bourne’a. Jason wstrzymał oddech, kiedy napotkał jego spojrzenie; mężczyzna wpatrywał się w niego, potem zamrugał i znowu się gapił. Potrząsając głową zamknął oczy, następnie otworzył je szeroko, rejestrując widok, którego nie był całkiem pewien. Wycofał się, idąc to bokiem, to przodem, widocznie bowiem uznał zjawę na ścianie za rezultat wycieńczającej pracy. Zniknął za rogiem budynku, wyraźnie zadowolony z tego, że zlekceważył ten żart, który objawił się jego oczom.

1 ... 88 89 90 91 92 93 94 95 96 ... 141 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название