Tozsamoic Bournea
Tozsamoic Bournea читать книгу онлайн
M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…
"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Gdzie był, kiedy go ściągnięto do Treadstone? – spytała Marie. – Czym się zajmował?
– Uczył w małym college’u w New Hampshire… Prowadził samotniczy tryb życia, niektórzy utrzymują, że zabójczy. Dla siebie. – Craword podniósł teczkę. – Tak się przedstawia jego historia w najogólniejszych zarysach. Pozostałe sprawy omówi doktor Panov, który stanowczo dał do zrozumienia, że moja obecność tu jest niepożądana. Pozostaje jednak jeszcze jeden szczegół, który musi pani dobrze zrozumieć. Bezpośredni rozkaz z Białego Domu.
– Zabezpieczenie – domyśliła się Marie.
– Owszem. Gdziekolwiek pojedzie, obojętnie, jakie przyjmie nazwisko i jak dobre wymyśli przebranie, będzie strzeżony przez całą dobę. Tak długo, jak będzie trzeba – nawet jeśli nigdy nie okaże się to przydatne.
– Proszę to wyjaśnić.
– Jest jedynym żyjącym człowiekiem, który widział Carlosa. W roli Carlosa. Wie, kim tamten jest, lecz ma to gdzieś zablokowane w mózgu jako część zapomnianej przeszłości. Z tego, co mówi, rozumiemy, że Carlos jest człowiekiem znanym wielu ludziom, osobistością w jakimś rządzie, w środkach masowego przekazu, w sferach finansowych czy może w towarzystwie. To pasuje do ogólnej teorii. Rzecz w tym, że pewnego dnia tożsamość tego człowieka może stać się jasna dla Webba… Zdajemy sobie sprawę, że rozmawiała pani parę razy z doktorem Panovem. Wierzę, że potwierdzi moje słowa.
Marie zwróciła się do psychiatry.
– Czy to prawda, Mo?
– To możliwe – powiedział Panov.
Crawford wyszedł. Marie nalała kawę dla siebie i doktora. Panov podszedł do kanapy, na której przedtem siedział generał.
– Jeszcze ciepła – rzekł z uśmiechem. – Crawford ociekał potem aż po swój sławny zad. Ma powody, jak zresztą oni wszyscy.
– Co się może stać?
– Nic. Absolutnie nic, dopóki nie powiem im, że mogą zaczynać. A na to, o ile się nie mylę, trzeba będzie prawdopodobnie poczekać kilka miesięcy lub lat. Musi być gotowy.
– Na co?
– Na pytania, i fotografie, całe stosy fotografii. Układają całą fotograficzną encyklopedię na podstawie luźnego opisu, który im podał. Nie zrozum mnie źle, ale pewnego dnia będzie musiał przez to przejść. Sam będzie tego potrzebował i nam też będzie na tym zależało. Carlos musi zostać schwytany i nie zamierzam uniemożliwiać im działania. Zbyt wielu ludzi zapłaciło wysoką cenę, on też. Ale teraz liczy się przede wszystkim on. Jego głowa.
– To właśnie miałam na myśli: co z nim będzie?
Panov odstawił kawę.
– Jeszcze nie wiem. Mam zbyt wiele szacunku dla ludzkiego mózgu, by serwować ci psychologię dla ubogich i tak jest zbyt wielu szarlatanów dookoła. Brałem udział we wszystkich naradach, nalegałem na to, rozmawiałem z innymi psychiatrami i neurochirurgami. To prawda, że możemy wziąć skalpel i zabrać się za chore ośrodki w mózgu, zmniejszyć poziom lęku, dając mu pewien rodzaj spokoju. A może nawet sprawić, że będzie taki jak dawniej. Ale nie takiego spokoju on pragnie… a poza tym istnieje jeszcze większe ryzyko. Możemy za dużo wymazać z jego pamięci. Zabrać mu to, co odkrył, co będzie, przy odpowiedniej opiece, nadal odkrywał. Z czasem.
– Z czasem?
– Tak, jestem o tym przekonany. Te procesy mają swoją własną logikę. Rozwój wymaga cierpienia, bólu związanego z poznaniem i radości towarzyszącej odkryciu. Czy to ci coś mówi?
Marie spojrzała w ciemne, znużone, ale błyszczące oczy Panova.
– Tak jest z każdym – powiedziała.
– Właśnie. W pewnym sensie jest on mikrokosmosem nas wszystkich. Wszyscy przecież staramy się dowiedzieć, kim, do licha, jesteśmy, prawda?
Marie podeszła do frontowego okna domu stojącego nad brzegiem morza wśród wydm. Teren wokół był ogrodzony i otoczony strażą. Co pięćdziesiąt metrów stali uzbrojeni wartownicy. Zobaczyła go, jak stoi kilkaset metrów dalej na plaży. Rzucał muszelki puszczając kaczki, patrzył, jak odbijają się od fal i delikatnie upadają na piasek. Odpoczął w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Jego pokryte bliznami ciało odzyskało siły i elastyczność. Nie znikły jednak koszmary, a w ciągu dnia powracały uporczywie chwile udręki, lecz w jakiś sposób wszystko wydawało się mniej przerażające. Zaczynał sobie z tym radzić, zaczynał znowu się śmiać. Panov miał rację. Coś się z nim działo; obrazy stawały się coraz jaśniejsze, coś, co przedtem było bez znaczenia, zaczynało mieć sens.
Teraz też coś się działo! O Boże, co to było? Rzucił się do wody uderzając rękami i krzycząc. Nagle zaczął biec przeskakując przez fale na brzeg. W oddali przy ogrodzeniu z drutu kolczastego strażnik odwrócił się gwałtownie, z bronią w ręku i nadajnikiem przy pasie. Pochylony Webb biegł zataczając się po wilgotnym piasku w stronę domu, jego stopy zapadały się gwałtownie w delikatną powierzchnię, zostawiając za sobą fontanny wody i piasku. Co to było?
Marie zamarła, przygotowana na chwilę, której się spodziewali każdego dnia – na odgłosy strzelaniny.
Wpadł przez drzwi łapiąc z trudem oddech Nie odrywał od niej wzroku; nie widziała u niego jeszcze tak przytomnego spojrzenia Odezwał się cicho, tak cicho, że ledwo go słyszała. Ale usłyszała go.
– Mam na imię Dawid…
Podeszła wolno do niego.
– Jak się masz, Dawidzie – powiedziała.