Diabelska Alternatywa
Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн
Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Kapitan miał wciąż dostateczne powody, by wierzyć, że Miszkin i Łazariew będą wolni o świcie. Kiedy dotrą bezpiecznie do Tel Awiwu, terroryści spróbują uciec z “Freyi”. Ale czy rzeczywiście będą mogli to zrobić? Czy czatujące wokół okręty wojenne pozwolą im się oddalić? A przecież nawet w znacznej odległości od “Freyl” Swoboda, zaatakowany przez okręty NATO, może jeszcze nacisnąć guzik oscylatora i wysadzić tankowiec w powietrze.
Ale najważniejsze było co innego: ten na czarno ubrany człowiek zamordował jednego z marynarzy Larsena. Kapitan szczerze go za to nienawidził i gorąco pragnął jego śmierci. I dlatego, sam sobie odmawiając snu, mówił wciąż i mówił, by doprowadzić tamtego do kryzysu.
Nie spano też w Whitehall. Sztab kryzysowy wznowił obrady o trzeciej nad ranem. Przez całą godzinę płynęły meldunki o postępie prac na różnych frontach. Zmobilizowane od Shella, British Petroleum i tuzina innych firm, wielkie ciężarówki cysterny tankowały emulgent w magazynach w Hampshire i wiozły go wśród nocy pustymi szosami południowej Anglii. Ciężkie pojazdy dudniły po drogach, dostarczając kolejne dziesiątki ton koncentratu do portu Lowestoft na wybrzeże Suffolk. O czwartej nad ranem magazyny były już puste. Cały tysiąctonowy zapas emulgentu powędrował na wschód.
Fabryce, która go wytwarzała, wydano oczywiście polecenie zwiększenia produkcji do maksimum – aż do odwołania. W wielkim tempie przygotowano operacje, mające na celu utrzymanie plamy ropy z dala od brzegu – zanim unieszkodliwi ją emulgent.
O wpół do czwartej dotarła do Whitehall wiadomość z Waszyngtonu, że rząd zachodnioniemiecki zgodził się przetrzymać nieco dłużej Miszkina i Łazariewa. Również tutaj, jak przedtem w Bonn, ktoś spytał:
– Czy Matthews na pewno wie, co robi?
Sir Julian Flannery zachował kamienną twarz.
– Musimy założyć, że wie. Musimy też, niestety, liczyć się z tym, że wkrótce zacznie się wypuszczanie ropy z “Freyi”. Nasze nocne przygotowania okazały się potrzebne.
– Ale musimy także – wtrącił urzędnik z Ministerstwa Spraw Zagranicznych – liczyć się z tym, że po ogłoszeniu tej ostatniej wiadomości Francja, Belgia i Holandia poproszą nas o pomoc w walce z ropą.
– W takim razie będziemy pomagać, oczywiście w granicach możliwości – oświadczył Sir Julian. – Kolejny problem stanowią samoloty i statki z urządzeniami do rozpylania emulgentu.
W sali posiedzeń UNICORNE odczytano teraz raport o akcjach podjętych już na morzu. Od ujścia rzeki Humber płynęły w stronę Lowestoft holowniki cysterny; z Tamizy, a nawet z miejsc tak odległych jak baza marynarki wojennej w Lee wyszły w morze wszystkie jednostki zdolne rozpylać emulgent. Stopniowo gromadziły się one w Lowestoft.
Ale w zagrożony rejon płynął nie tylko sprzęt – płynęli też ludzie. Minąwszy strome klify Beachy Head, łodzie patrolowe “Cutlass”, “Scimitar” i “Sabre”, wiozące na swych pokładach najsilniejszą i najlepiej wyszkoloną brygadę płetwonurków komandosów, jaką znał świat, i cały jej morderczy arsenał, skręciły lekko ku północy, by wzdłuż brzegów Sussex i Kentu pognać tam, gdzie już stał na kotwicy krążownik “Argyll”. Łoskot ich silników odbijał się echem o kredowe blanki nabrzeżnych skał i wyrwał ze smacznego snu niejednego mieszczucha w Eastbourne.
Na pokładzie prowadzącej jednostki za niską osłoną relingu kryło się przed wiatrem i bryzgami wody dwunastu komandosów. Pieczołowicie strzegli swoich bagaży: były to składane kajaki wymyślnej konstrukcji, a także paki ze sprzętem do nurkowania, z bronią, amunicją i specjalnymi materiałami wybuchowymi – ich narzędzia pracy. Wszystko to z braku lepszego miejsca stłoczone było po prostu na pokładzie.
– Mam nadzieję – dowodzący tą małą eskadrą komandor-podporucznik musiał przekrzykiwać hałas silnika – że mi te zabawki tutaj nie wybuchną!
– Nie wybuchną – odpowiedział z przekonaniem kapitan komandosów. – Nie wybuchną, dopóki my sobie tego nie życzymy.
Major Fallon tymczasem był już w centrum konferencyjnym w Whitehall. Od dłuższego czasu starannie studiował fotografie “Freyi”, robione z Nimroda w dzień i w nocy. Ciągle porównywał je też z planem statku, dostarczonym z biur Lloyda, i z wypożyczonym od British Petroleum modelem brytyjskiego supertankowca “Princess”.
W sąsiednim pokoju do zebranych przemówił pułkownik Holmes: – Panowie, myślę, że nadszedł już czas, by rozważyć wersję niezbyt przyjemną, która jednak może okazać się koniecznością.
– Czyli rozwiązanie siłowe – Sir Julian z ponurą miną postawił kropkę nad “i”.
– Jeśli prezydent Matthews – ciągnął Holmes – nadal będzie sprzeciwiał się uwolnieniu Miszkina i Łazariewa, a Niemcy Zachodnie przychylą się do jego próśb, terroryści mogą w końcu uznać, że są oszukiwani, że ich szantaż nie działa, że kontynuowanie akcji nie ma sensu. Chcąc uniknąć wrażenia, że wszystko było tylko blefem, rozsadzą “Freyę” na kawałki. Osobiście sądzę, że zrobią to dopiero w nocy… Mielibyśmy zatem jeszcze około szesnastu godzin.
– Dlaczego w nocy, pułkowniku? – spytał Sir Julian.
– Jeśli nie mają zamiaru popełnić zbiorowego samobójstwa, choć i tego nie można wykluczyć, będą, jak sądzę, próbować ucieczki korzystając z wielkiego zamieszania po wybuchu. Ale żeby w ogóle przeżyć wybuch i jego skutki, muszą opuścić statek i włączyć detonator dopiero wtedy, gdy znajdą się już w pewnej odległości od “Freyi”.
– Co pan proponuje, pułkowniku?
– Dwie rzeczy, Sir. Pierwsza to ich kuter. Nadal stoi zacumowany przy trapie. Natychmiast po zmroku mógłby do niego przedostać się pod wodą płetwonurek i przyczepić silny ładunek wybuchowy. Terroryści, jeśli chcą zapewnić sobie bezpieczeństwo, muszą odpłynąć co najmniej pół mili od tankowca, zanim nacisną guzik. Dlatego proponuję przyczepić pod ich kuter ładunek ze specjalnym zapalnikiem ciśnieniowym. Kiedy kuter ruszy, napór wody od przodu spowoduje włączenie zapalnika. Mechanizm opóźniający gwarantuje wybuch po sześćdziesięciu sekundach, zanim kuter osiągnie dystans pół mili od “Freyi”, a więc zanim będą mogli użyć swojego radiowego detonatora.
Szmer ulgi przebiegł po sali. Więc to takie proste! Były jednak wątpliwości.
– Czy eksplozja kutra nie może pociągnąć za sobą eksplozji ładunków na “Freyi”?
– Nie. Jeśli ich zapalniki są sterowane zdalnie, to jedynym sposobem ich uruchomienia jest odpowiedni sygnał radiowy. A ładunek pod kutrem rozerwie go na drobne kawałki. Nikt z nich nie przeżyje wybuchu.
– A jeśli urządzenie spustowe uratuje się w całości i zatonie – czy samo ciśnienie wody nie uruchomi tego sygnału?
– Nie. Pod wodą ten nadajnik, nawet nienaruszony, nie będzie już groźny. Po prostu sygnał radiowy nie dotrze pod wodą do tankowca.
– Znakomicie – Sir Julianowi najwyraźniej poprawił się humor. – Może dałoby się zrealizować ten plan wcześniej, przed zapadnięciem zmroku?
– Niestety nie – ostudził jego entuzjazm Holmes. – Płetwonurek zostawia wyraźny ślad na powierzchni: pęcherzyki powietrza. Przy silniejszym wietrze, większej fali, nikt by tego pewnie nie zauważył, ale na spokojnym morzu, tak jak dzisiaj, jest to zbyt widoczne. Któryś z wartowników zobaczy pęcherzyki i spowoduje natychmiast to, czego właśnie chcemy uniknąć.
– Ale po zmroku można to zrobić bezpiecznie? – raczej stwierdził niż spytał Sir Julian.
– Tak, chociaż z jednym zastrzeżeniem – i to jest powód, żeby ten trik z kutrem uzupełnić jeszcze inną akcją. Jeśli przywódca tych bandytów ma zamiary samobójcze… a, jak już mówiłem, nie można tego wykluczyć… nie odpłynie razem z resztą swoich ludzi, ale zostanie na “Freyi”. Dlatego uważam, że powinniśmy z nastaniem nocy wejść na statek i dopaść tego drania, zanim użyje swojej zabawki.
Sekretarz Gabinetu westchnął ciężko.
– Taaak. Z pewnością ma pan już jakiś konkretny plan tej akcji?
– Ja osobiście nie. Ale chciałbym przedstawić panom teraz majora Simona Fallona, dowódcę Special Boat Service.
I tak oto koszmarny sen Sir Juliana Flannery'ego urzeczywistnił się. Major piechoty morskiej, który wszedł teraz do sali obrad, miał wprawdzie tylko pięć stóp i osiem cali wzrostu, ale prawie tyleż szerokości w barach i najwyraźniej należał do tego gatunku ludzi, którzy o masakrowaniu istot ludzkich mówią równie lekko, jak Lady Flannery o szatkowaniu jarzyn na swoje sławne sałatki prowansalskie.
Urodzony pacyfista i antymilitarysta, sekretarz Gabinetu miał już przedtem co najmniej trzykrotnie okazję spotkać oficerów Special Air Service; dowódcę bliźniaczej jednostki morskiej widział po raz pierwszy. Ale był to niemal dokładnie ten sam typ człowieka – a wrażenie Sir Juliana równie niemiłe.
SBS powstała początkowo jako jednostka do zadań ściśle wojennych, wyspecjalizowana w szturmowaniu z morza umocnień brzegowych. Dlatego jej żołnierze dobierani byli właśnie z piechoty morskiej. Odznaczali się oni sprawnością fizyczną i sportową, musieli świetnie pływać, wiosłować, nurkować, wspinać się, biegać i walczyć wręcz. Ten “surowy materiał ludzki” poddawano dalszemu szkoleniu w takich dziedzinach, jak skoki spadochronowe, pirotechnika, sabotaż oraz niezliczone wprost techniki podrzynania gardeł i łamania karków – nożem, drucianą pętlą, albo po prostu gołymi rękami. Wszystkie te umiejętności, a także pewna naturalna dyspozycja do przebywania miesiącami na odludziu, samodzielność i samowystarczalność, umiejętność działania bez zwracania na siebie uwagi – były atrybutami wspólnymi żołnierzy SBS i ich kolegów z SAS.
Ludzi z SBS odróżniała od tamtych umiejętność prowadzenia działań pod wodą. Wyposażeni w aparaty do nurkowania, potrafili pokonywać niewiarygodne dystanse, umieszczać ładunki wybuchowe w najbardziej' niedostępnych miejscach, a nawet bez akwalungów pływać bezgłośnie tuż pod powierzchnią wody i wyłaniać się nagle z morza cicho jak duchy – o tyle osobliwe, że obwieszone morderczym sprzętem.
Część tego arsenału była całkiem tradycyjna, wręcz staroświecka: noże, stalowe linki do szybkiego i cichego uśmiercania ludzi. Ale odkąd w latach sześćdziesiątych zaczęła się epidemia terroryzmu, skierowane do walki z nią jednostki specjalne zostały wyposażone w nowe zabawki. Ci duzi chłopcy od razu je polubili. Każdy z nich był teraz także strzelcem wyborowym, mającym ultraprecyzyjny, ręcznie wykańczany i indywidualnie testowany sztucer marki Finlanda – norweskie cacko, słusznie uważane za najlepszy snajperski karabin w świecie. Mógł on być, i przeważnie był, wyposażony w nocny wzmacniacz obrazu, w długą jak teleskop lunetę celowniczą i w stuprocentowo skuteczny tłumik hałasu i ognia.