Diabelska Alternatywa
Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн
Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Jeśli morze będzie nadal spokojne – uzupełnił swoją informację dr Henderson – plama ropy powoli, z szybkością najwyżej dwu mil na godzinę, przesunie się z przypływem na północny wschód, w stronę północnych brzegów Holandii. Z odpływem morza plama zacznie dryfować z powrotem w stronę “Freyi”, nie rozpraszając się. To dałoby nam sporo czasu i możliwość skutecznego działania. Jeśli jednak zerwie się silniejszy wiatr, może on, i to znacznie szybciej, przemieścić plamę w dowolnym kierunku, niezależnie od prądów morskich i pływów. Możemy w zasadzie zneutralizować plamę o masie dwudziestu tysięcy ton, ale walka będzie trudniejsza, jeśli ta plama podzieli się i rozproszy.
– Nie możemy jednak wprowadzić żadnych statków w promieniu pięciu mil od “Freyi” – przypomniał wiceadmirał, zastępca szefa sztabu sił zbrojnych.
– Ale wolno nam obserwować plamę z Nimroda – przypomniał o obecności lotnictwa w tej akcji pułkownik z RAF. – Gdy tylko plama przesunie się poza obszar zakazany, pańskie jednostki pożarnicze mogą przystąpić do pracy.
– Uznajmy, że sprawę pierwszych dwudziestu tysięcy ton mamy załatwioną – powiedział człowiek z Foreign Office. – Ale co dalej?
– Nic – odparł krótko Henderson. – Dalej nasze możliwości się kończą, cały zapas będzie wyczerpany.
– Dalej jest już tylko wielka i ciężka praca nad likwidacją szkód – dodał Sir Julian.
– Jest jeszcze inne wyjście – odezwał się nagle pułkownik Holmes z piechoty morskiej. – Rozwiązanie siłowe.
Wokół stołu zapadła nieprzyjemna cisza. Zebrani tu naukowcy i urzędnicy woleli zajmować się problemami techniczno-organizacyjnymi, rozwiązywać je i wymyślać środki zaradcze. Wszyscy mieli pewność, że ten kościsty pułkownik – choć w cywilnym ubraniu – ma na myśli głównie dziurawienie ludzi kulami. Tylko wiceadmirał ze sztabu sił zbrojnych i pułkownik spadochroniarzy nie podzielali ogólnego uczucia niesmaku. Przeciwnie, żywo zainteresowali się tym, co mówił ich kolega z morskich oddziałów desantowych.
– Zapewne rozwiązanie to nie wzbudzi entuzjazmu panów – ciągnął Holmes – ale chcę przypomnieć, że terroryści zabili już z zimną krwią jednego marynarza “Freyi”. Mogą więc tak samo zabić pozostałych dwudziestu dziewięciu. Statek wart jest sto siedemdziesiąt milionów dolarów, ładunek – dalsze sto czterdzieści. Trzykrotnie wyższe sumy pochłonie likwidacja szkód i zanieczyszczeń. Jeśli kanclerz Busch z jakiegoś powodu nie będzie mógł wypuścić tych ludzi z Berlina, nie zostanie nam nic innego, jak tylko szturmować statek i próbować sprzątnąć faceta z detonatorem, zanim on zdąży nacisnąć guzik.
– Co pan konkretnie proponuje, pułkowniku Holmes? – spytał Sir Julian.
– Proponuję, aby ściągnąć z Dorset majora Fallona i posłuchać, co on ma do powiedzenia w tej sprawie.
Propozycję przyjęto. Sir Julian zapowiedział wznowienie obrad o trzeciej nad ranem. Dochodziła godzina dwudziesta druga.
W tym samym czasie, gdy w sali posiedzeń UNICORNE trwały obrady, w pobliskim gabinecie premiera dobiegała końca rozmowa pani Carpenter z Sir Nigelem Irvinem.
– Sytuacja przedstawia się następująco – powiedziała pani premier – jeśli nie znajdziemy trzeciego wyjścia, to albo ci ludzie odzyskają wolność, a Maksym Rudin rozwali Traktat Dubliński, albo zostaną w więzieniu, a ich przyjaciele rozwalą “Freyę”. Może w ostatniej chwili zawahają się i zrezygnują. Nie można tego wykluczyć, ale nie można też opierać na tym naszych nadziei i planów. Można by próbować odbić statek, ale szansę sukcesu są nikłe. Jeśli naprawdę chcemy znaleźć trzecie wyjście, musimy wiedzieć, dlaczego Rudin tak zagrał. Może to tylko blef? Może dąży do wyrównania kosztów obu stron w traktacie: Rosja zapłaci drogo za zboże, niech więc i Zachód poniesie duże straty finansowe. A jeśli nie ustąpimy, czy rzeczywiście zerwie traktat? Trzeba się tego wszystkiego spodziewać.
– Ile mamy na to czasu? Ile czasu daje nam prezydent Matthews? – spytał dyrektor generalny SIS.
– Zakładam, że można nie wypuścić porywaczy o świcie, jak to było uzgodnione, i przez jakiś czas zwodzić tych na “Freyi”, grać na czas. Długo to jednak trwać nie może. Myślę, że powinniśmy dostarczyć prezydentowi informacji najdalej jutro po południu.
– Obawiam się… a mam przecież w tych sprawach spore doświadczenie… obawiam się, że to niemożliwe. W tej chwili jest w Moskwie północ. O natychmiastowym kontakcie ze “Słowikiem” nie ma mowy. Chyba żeby spotkanie było już dawno umówione, ale wiem, że nie było. Próbować natychmiastowego kontaktu, to niemal pewność, że spalimy naszego agenta.
– Znam pańskie zasady, Sir Nigel, i szanuję je. Wiem, że bezpieczeństwo agenta w terenie jest kwestią najwyższej wagi. Ale sprawy państwowe też są tej rangi. A zniweczenie traktatu albo zniszczenie “Freyi” godzą w interesy naszego państwa. To pierwsze zagraża w dodatku pokojowi światowemu, i to na wiele lat. Być może dojdzie do władzy pan Wiszniajew… ze wszystkimi możliwymi konsekwencjami. A jeśli zniszczeniu ulegnie “Freya”, same tylko straty Lloyda, a tym samym straty skarbu brytyjskiego, będą katastrofalne. Że nie wspomnę już o losie tych trzydziestu marynarzy. To nie jest rozkaz, Sir Nigel. Proszę tylko, by pan sam dokonał wyboru między tymi dwoma fatalnymi rozwiązaniami a trzecim, które wystawia na ryzyko jednego rosyjskiego agenta.
Sir Nigel westchnął ciężko.
– Zapewniam panią, że zrobię wszystko, co w mojej mocy. Ma pani na to moje słowo.
– I ruszył z powrotem do swojej kwatery głównej.
Do głównej bazy innej służby specjalnej, SBS, która mieściła się w Poole w hrabstwie Dorset, zadzwonił ze swego biura w Ministerstwie Obrony pułkownik Holmes. Major Simon Fallon musiał oderwać się od kufla piwa, którym raczył się w kasynie oficerskim. Obaj komandosi znali się dobrze, rozmowa nie wymagała więc żadnych wstępów.
– Na pewno śledzisz aferę “Freyi”? – zaczął Holmes.
Z drugiej strony odpowiedział mu pełen satysfakcji chichot.
– Wiedziałem, że przyjdzie koza do wożą. Czego się po nas spodziewają?
– Sprawa się gmatwa – mówił Holmes. – Możliwe, że Niemcy zmienią zdanie i zatrzymają tych dwóch figlarzy w Berlinie na dłużej. Przed chwilą byłem na kolejnej naradzie UNICORNE. Oni nie lubią tych rzeczy, ale chcą przynajmniej poznać nasze propozycje. Masz już jakieś konkretne pomysły?
– Oczywiście! Myślałem nad tym przez cały dzień. Ale potrzebny mi jest model i plan statku. No i oczywiście sprzęt.
– W porządku. Plan już mam. Gorzej z modelem. Mam inny, choć podobnej konstrukcji. Na razie zbierz chłopaków. Weź z magazynu potrzebny sprzęt: aparaty do nurkowania, magnezy, całe żelastwo, gaz obezwładniający… Zresztą sam wiesz najlepiej. Marynarka z Port-land zajmie się waszym transportem. A teraz zostaw tam wszystko pod opieką jakiegoś łebskiego faceta, wskakuj do samochodu i przyjeżdżaj do Londynu. Chcę cię tu jak najszybciej widzieć.
– Rozumiem. Sprzęt jest już wybrany i zapakowany. Siedzimy na walizkach. Załatw jak najszybciej transport. No to cześć, ruszam.
Kiedy mocno zbudowany, krępy major wszedł z powrotem do baru, zapanowała cisza. Jego oficerowie wiedzieli już, że telefon był z Londynu i że był to ważny telefon. W ciągu paru minut wyciągnęli z koszar podoficerów i żołnierzy, a sami przebrali się z cywilnych ubrań w czarne mundury i zielone berety ich formacji. Już przed północą czekali na kamiennym nabrzeżu nad kanałem, wcinającym się głęboko w pilnie strzeżone tereny bazy Marines. Czekali na jednostki marynarki wojennej, które miały ich zabrać wraz ze sprzętem na miejsce przeznaczenia.
Księżyc świecił jasno nad przylądkiem Portland, gdy o północy trzy łodzie patrolowe wyszły z portu. “Sabre”, “Cutlass” i “Scimitar” skierowały się na wschód, w stronę Poole. Manetki gazu powędrowały na pozycję “cała naprzód”. Trzy dzioby uniosły się wysoko w górę, za rufami pojawiły się kaskady piany, a grzmot silników wypełnił zatokę.
Wstęgę szosy biegnącej przez Hampshire w stronę Londynu oświetlał aż po horyzont ten sam księżyc. Luksusowy rover majora Fallona żarłocznie połykał kolejne mile.
– I co ja, u diabła, mam powiedzieć temu Buschowi? – spytał prezydent Matthews swoich doradców.
W Waszyngtonie była piąta po południu. Choć w Europie już dawno zapadła noc, tutaj promienie słońca wciąż jeszcze oświetlały różany ogród za oknami, reagujący pierwszymi pąkami na ciepłą wiosenną pogodę.
– Nie sądzę, aby mógł pan powtórzyć mu treść rozmowy z Kirowem – zaczął Robert Benson.
– Dlaczego? Przecież powiedziałem to już pani Carpenter, a ona oczywiście powtórzy Irvine'owi.
– Jest pewna istotna różnica – wyjaśnił dyrektor CIA. – Joan Carpenter ma do rozwiązania tylko pewne problemy techniczne, związane z przewidywanym skażeniem, i ma do tego dobrych ekspertów. Nie musi o wszystkim informować swojego Gabinetu. Natomiast Busch ma zatrzymać w więzieniu Miszkina i Łazariewa, i tym samym zaryzykować wielką katastrofę dla Niemiec i ich sąsiadów. Jestem prawie pewien, że będzie chciał przekonsultować tę decyzję ze swoim rządem…
– To człowiek sztywnych zasad – poparł Bensona Lawrence. – Jeśli dowie się, że chodzi o Traktat Dubliński, tym bardziej będzie chciał podzielić się tą wiadomością z członkami Gabinetu.
– I na tym właśnie polega problem – podjął swój wywód Benson. – Natychmiast dowie się o tym piętnaście dalszych osób. Niektórzy z nich z kolei wygadają się przed żonami, przed współpracownikami. Pamiętamy przecież, jak to było z aferą tego Guillaume'a, współpracującego z wywiadem NRD. W Bonn jest stanowczo za dużo przecieków. A jeśli ta sprawa wyjdzie na jaw, możemy się pożegnać z Traktatem Dublińskim, bez względu na to, jak się skończy awantura na Morzu Północnym.
– Moi panowie, połączenie będzie już za chwilę. Co mam mu powiedzieć, do cholery?
– Proszę powiedzieć, że uzyskał pan informacje, których nie można powierzyć linii telefonicznej, nawet linii specjalnie zabezpieczonej – zaproponował Poklewski. – Może pan powiedzieć, że uwolnienie Miszkina i Łazariewa w ciągu najbliższych paru godzin spowoduje katastrofę znacznie gorszą niż ta, którą grożą terroryści na “Freyi”. I niech pan poprosi, żeby dał nam trochę więcej czasu.