Diabelska Alternatywa
Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн
Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Kapitan Thanos też tak uważał. Jego naród honorował tę zasadę od niepamiętnych czasów. Jeszcze raz spojrzał na fotografię. Nie wiedział – i nigdy nie miał się dowiedzieć – że dziewczyna jest Angielką, że pozowała do zdjęcia w studio w pobliżu dworca King's Cross, a schody z “Potiomkina” w tle to powiększony detal z reklamówki, jaką można dostać w londyńskim biurze Inturistu.
– Więc jak chce pan ją stamtąd wyciągnąć?
– W przyszłym miesiącu, po zakończeniu sezonu turystycznego, statek pasażerski “Litwa” zabiera z Odessy na wycieczkę do portów Morza Śródziemnego dużą grupę z Komsomołu, tej ich organizacji młodzieżowej.
Thanos przytaknął; dobrze znał “Litwę”.
– Ponieważ robiłem dużo szumu w sprawie Larysy, mnie już tam nie wpuszczą. Ona też nie dostałaby się na wycieczkę normalną drogą. Ale w miejscowym oddziale Ministerstwa Spraw Wewnętrznych jest pewien urzędnik, który lubi dobrze pożyć. On wpisze ją na tę wycieczkę z nienagannym dossier, a ja będę już na nią czekał w Wenecji. Rzecz w tym, że ten urzędnik chce dostać dziesięć tysięcy dolarów. Mam te pieniądze, ale muszę je jakoś dostarczyć Larysie.
To wyjaśnienie zadowoliło kapitana Thanosa. Wiedział, że korupcja urzędników z wybrzeży Ukrainy, Krymu, Gruzji jest powszechna. Urzędnik, który “załatwia” komuś nowe papiery za dewizową łapówkę, to rzecz całkiem tam zwyczajna. Po godzinie Anglik i Grek dobili targu: za następne 5000 dolarów Thanos zabierze Drake'a na pokład jako kontraktowego marynarza na ten jeden rejs.
– Wypływamy trzydziestego – powtórzył kapitan – a w Odessie powinniśmy być dziewiątego lub dziesiątego. Niech pan będzie na nabrzeżu, przy którym stoi “Sanadria”, trzydziestego o szóstej wieczór. Wejdzie pan, jak tylko opuści pokład agent armatora… i musi pan zdążyć przed tymi z kontroli paszportowej.
Cztery godziny później Drake dzwonił z Pireusu do swego mieszkania w Londynie, przekazując Krimowi datę, którą musieli znać Miszkin i Łazariew.
Odpowiedź Maksyma Rudina na propozycję prezydenta Matthewsa przyszła już 20 września. Był to także prywatny, osobisty list. Rudin zgadzał się w nim na tajne spotkanie Lawrence'a i Rykowa w Irlandii, dwudziestego czwartego. Matthews podał list przez biurko swojemu sekretarzowi stanu.
– Nie traci czasu – zauważył.
– Bo też nie ma czasu do stracenia – odparł Lawrence. – Wszystko jest już przygotowane. Dwaj nasi ludzie są już w Dublinie, nadzorują całą organizację spotkania. A jutro nasz ambasador w Irlandii spotka się z ich ambasadorem, by ustalić ostateczne szczegóły.
Azamat Krim miał nowy problem: jak wysłać do Miszkina z terytorium Związku Radzieckiego list lub kartkę, napisaną po rosyjsku i opatrzoną rosyjskimi znaczkami – bez czekania na swoją wizę w konsulacie ZSRR w Londynie, co mogło potrwać nawet cztery tygodnie. Z pomocą Drake'a rozwiązał jednak ten problem stosunkowo łatwo.
Główny port lotniczy Moskwy, Szeremietiewo, był przed 1980 rokiem mały, brudny i nędzny. Ale na Igrzyska Olimpijskie postanowiono zbudować nowy, wielki kompleks obsługi pasażerów. Tym właśnie dworcem zainteresował się w swoim czasie Andrew Drake.
Urządzenia nowego portu lotniczego, obsługującego cały ruch lotów dalekodystansowych, są istotnie na najwyższym poziomie. Liczne tabliczki pamiątkowe sławią osiągnięcia radzieckiej techniki użytej przy budowie tego lotniska. Znamienne jednak, że nie ma na nich ani słowa o tym, jak to Moskwa musiała całą budowę powierzyć pewnej firmie zachodnio-niemieckiej, ponieważ miejscowe przedsiębiorstwa nie potrafiły zapewnić odpowiedniej jakości ani zagwarantować terminu ukończenia. Niemcy dostali hojną zapłatę w twardej walucie, ale kontrakt przewidywał srogie kary umowne w razie nieukończenia budowy przed rozpoczęciem Olimpiady 1980. Toteż Niemcy użyli tylko dwu produktów “sowieckiej techniki” – piasku i wody. Wszystko inne transportowano z RFN, by mieć pewność, że materiały będą właściwe, a ich dostawy terminowe.
W wielkiej poczekalni tranzytowej i w salach obsługi podróżnych zainstalowano skrzynki pocztowe – dla tych turystów, którzy chcieliby wysłać z Moskwy widokówki do krewnych i znajomych, a zapomnieli lub nie zdążyli zrobić tego wcześniej. KGB bada dosłownie każdy przekraczający granicę list, kartkę, depeszę, rozmowę telefoniczną. Jakkolwiek wielka jest to praca, wykonywana jest sumiennie. Ale nowe sale odlotu na Szeremietiewie obsługiwały zarówno loty zagraniczne, jak długodystansowe loty w granicach ZSRR.
Rosyjską widokówkę zdobył Krim w biurze Aerofłotu w Londynie, znaczki zaś odpowiedniej wartości kupił całkiem oficjalnie w ośrodku filatelistycznym Stanleya Gibbonsa. Na kartce, której obrazek przedstawiał naddźwiękowy samolot pasażerski Tupolew-144, napisane było – po rosyjsku, cyrylicą: “Właśnie lecę do Chabarowska z wycieczką zorganizowaną przez POP z naszej fabryki. Z emocji niemal całkiem zapomniałem o Tobie, a przecież dziesiątego twoje urodziny. Życzę wszystkiego najlepszego. Twój kuzyn Iwan”.
Chabarowsk leży we wschodniej Syberii, blisko Morza Japońskiego. Ludzie lecący do Chabarowska rzeczywiście przechodziliby przez ten sam pawilon, co pasażerowie Aerofłotu odlatujący do Japonii. List zaadresowany był do Dawida Miszkina, mieszkańca Lwowa.
Azamat Krim wsiadł w Londynie do samolotu Aerofłotu i poleciał nim do Moskwy. Stąd, innym samolotem, dotarł na lotnisko Narita w Tokio. Miał w kieszeni bilet “open”, bez określonej daty powrotu. W poczekalni tranzytowej w Moskwie spędził dwie godziny i zanim wystartował do Tokio, wrzucił swoją kartkę do skrzynki pocztowej. W Tokio przesiadł się do samolotu japońskiego i wrócił do Londynu.
Kartka została oczywiście zbadana przez placówkę pocztową KGB w moskiewskim porcie lotniczym; uznano jednak, że to jakiś Rosjanin napisał do ukraińskiego kuzyna, a że obaj mieszkają i pracują w granicach ZSRR – wysłano ją do adresata. Trzy dni później dotarła do Lwowa.
Kiedy zmęczony i skołowany ciągłymi zmianami czasu Tatar wracał do Londynu z Japonii, niewielki odrzutowiec krajowej norweskiej linii Braethens-SAFE zatoczył ciasny łuk nad rybackim miastem Alesund i podszedł do lądowania na lotnisku miejskim, usytuowanym na płaskiej wyspie po drugiej stronie zatoki. Przez okienko kabiny pasażerskiej Thor Larsen spoglądał w dół ze wzruszeniem, jakie ogarniało go zawsze, ilekroć wracał do tego miasta, w którym się wychował i które zawsze będzie dlań rodzinnym domem.
Przyszedł na świat w 1935 roku, w chacie rybackiej w starej dzielnicy Buholmen, dawno już zburzonej pod budowę nowej autostrady. Przed wojną Buholmen było dzielnicą rybaków, labiryntem drewnianych domków – szarych, niebieskich i brunatnożółtych. Podwórze za domem jego ojca, jak wszystkie przy tej uliczce, opadało regularnie od tylnej werandy aż do brzegu cieśniny. Tutaj tkwiły w wodzie chwiejne pomosty, do których samodzielni rybacy, tacy jak jego ojciec, cumowali swoje małe kutry, gdy wracali z połowu. Zapachami jego dzieciństwa była smoła, żywica, farba, sól i ryby.
W tamtym okresie przesiadywał często na ojcowej przystani, obserwując wielkie statki sunące wolno do portu w Storneskaia, i marzył o tych wszystkich miejscach, które z pewnością odwiedzały, gdzieś tam daleko na zachodzie, za oceanem. Mając siedem lat umiał już prowadzić małą żaglówkę; odpływał na kilkaset mil od brzegów Buholmen, na gładkie wody fiordu, w których przeglądał się z drugiego brzegu wyniosły masyw starej góry Sula.
– Będzie z niego marynarz – mówił ojciec, obserwując jego wyczyny z pomostu. – Nie żaden rybak, który kręci się w kółko przy brzegu, ale prawdziwy marynarz.
Miał zaledwie pięć lat, kiedy do Alesund przyszli Niemcy: wielkie chłopy w grubych szarych płaszczach, tratujące wszystko swymi ciężkimi buciorami. Ale dopiero dwa lata później poznał bliżej wojnę. Kiedyś latem, w czasie wakacji szkolnych, ojciec zabrał go na połów. Kuter ojca, wraz z całą flotyllą rybacką z miasteczka pod strażą niemieckiej łodzi torpedowej, wypłynął daleko w morze. W nocy Thora obudził jakiś ruch na pokładzie. Hen na zachodzie migotały jakieś światełka; były to szczyty masztów podobnej flotylli rybackiej – ale z “nieprzyjacielskich” teraz brytyjskich Orkadów. Obok ich kutra kołysała się na falach mała łódź wiosłowa, a na pokładzie załoga gorączkowo przerzucała skrzynki na śledzie. Przed oczyma zdumionego dziecka spod sterty skrzynek wyłonił się nagle młody mężczyzna. Był blady i wyczerpany. Tamci pomogli mu przejść do łódki, która po chwili zniknęła w ciemnościach, kierując się w stronę flotylli z Orkadów. Jeszcze jeden radiooperator z norweskiego ruchu oporu wyruszył tą drogą na przeszkolenie do Anglii. Ojciec surowo zażądał od Thora obietnicy, że nikomu nie powie, co widział. Jakiś tydzień później, pod wieczór, w Alesund zaterkotały karabiny maszynowe; nazajutrz matka kazała mu się modlić szczególnie gorąco za duszę poległego nauczyciela.
Nie miał jeszcze piętnastu lat – a rósł wtedy tak szybko, że matka nie mogła nastarczyć ubrań – kiedy i on stał się fanatykiem radia; w ciągu dwu lat sam zbudował sobie nadajnik. Ojciec patrzył na ten aparat z najwyższym podziwem, bo to już przekraczało jego wyobraźnię. Tuż po Bożym Narodzeniu 1951 szesnastoletni Thor złapał w swoim radiu sygnał SOS ze statku płynącego z burzą gdzieś na środku Atlantyku. Statek nazywał się “Flying Enterprise”; na dużej fali jego ładunek przesunął się, i statek miał teraz niebezpieczny przechył. Przez szesnaście dni świat i norweski chłopak obserwowali z zapartym tchem, jak kapitan Kurt Carlsen, Amerykanin duńskiego pochodzenia, odmawia opuszczenia tonącego statku i prowadzi go przez sztormy na wschód, ku południowej Anglii. Siedząc całymi godzinami na swoim stryszku, ze słuchawkami na uszach, Thor Larsen patrzył przez wąski dymnik na ocean szalejący za ujściem fiordu i całą siłą woli starał się dopomóc staremu frachtowcowi w bezpiecznym dobiciu do portu. Ale statek zatonął w końcu, 10 stycznia 1952, zaledwie pięćdziesiąt siedem mil od portu w Falmouth. Larsen śledził do końca jego agonię, potem z rozmów między asekurującymi statek holownikami dowiedział się jeszcze o uratowaniu niezłomnego kapitana. Zdjął słuchawki, odłożył je i zszedł na dół; rodzice siedzieli przy stole.