Opitani
Opitani читать книгу онлайн
Dla mi?o?nik?w Gombrowicza ta sensacyjna powie?? drukowana przed wojn? w prasie codziennej stanowi mo?liwo?? prze?ledzenia w?tk?w mniej znanych w jego tw?rczo?ci. Jest to pe?ne wydanie utworu, kt?rego zako?czenie – w zwi?zku z wybuchem wojny – uwa?ano d?ugo za zagubione lub w og?le nie napisane.
Kryminalna intryga, w?tek romansowy, zag?szczona atmosfera tajemniczo?ci i dzia?ania si? nadprzyrodzonych podnosz? walor tekstu jako "czytad?a" o znamionach jedynej w swoim rodzaju polskiej powie?ci "gotyckiej".
Sensacyjny romans ??cz?cy wiele w?tk?w spotykanych w powie?ciach gotyckich: tajemniczy zamek, w kt?rym straszy, skandal w ks???cej rodzinie, op?tanie, kl?twa…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Państwo urządzają seans? – zapytał.
Towarzystwo zachichotało.
– Mamy zamiar! – pisnął młody małżonek.
– Ta pani jest podobno medium – zawołała młoda małżonka, wskazując na pannę Wyciskównę.
– My wszyscy niezmiernie interesujemy się sprawami medialnymi i spirytystycznymi – mówiła rozlewnie doktorowa, spoglądając na Hińcza urzekająco.
– Czy pan nie zechciałby wziąć udziału w seansie?
Aha. To była zasadzka. Ci państwo odkryli jego incognito – w ten niezdarny sposób zamierzali wciągnąć go do niepoważnej zabawy, obiecując sobie pierwszorzędne emocje. Hińcz zapragnął wychłostać to głupkowate stadko, nieświadome tego, że igra z ogniem.
A jednocześnie przyszło mu do głowy, że można by urządzić seans – ale z Leszczukiem.
Tak! To była idea! Tą drogą, niezbyt jasną można by zyskać nowe światło. Ten eksperyment mógł się udać. Tylko – czy nie było w tym zbyt wielkiego ryzyka?
Hińcz zamyślił się tak bardzo, iż przestał słyszeć rozkapryszone głosy przygodnych spirytystów i spirytystek. Wtem rozległ się tętent konia – i wszedł wysoki mężczyzna w stroju do konnej jazdy.
Cholawicki!
– Podobno przyjechała panna Maja – rzekł, przywitawszy się niemiłym, pozbawionym wyrazu głosem, nie patrząc na nikogo.
– Owszem – przyjechała – pośpieszyły z informacjami paniusie, zachwycone nową sensacją.
– Czy jest na górze?
– Właśnie, na górze jest!
– Przyjechał także pan Leszczuk – dodała Wyciskówna, jakby nigdy nic. Cholawicki skierował się w stronę schodów, ale Hińcz powstrzymał go.
– Ja właśnie idę na górą i zawiadomię pannę Maje, że ma gościa.
Chciał ją uprzedzić, a zarazem nie dopuścić Cholawickiego na górę. Ten jednak nie zwrócił wcale uwagi na jego słowa. Ciężko wstępował po schodach.
I wyszedłszy na korytarz ujrzał Maję, która stała pod drzwiami jednego z pokojów. Obok niej stał Skoliński. Sekretarz zatrzymał się, jak urzeczony.
Od chwili, kiedy pożegnał się z nią w Warszawie, cierpienia jego jeszcze się wzmogły. Świadomość, że jest stracona, że Leszczuk owładnął nią całkowicie, nie dawała mu żyć. Kiedy doniesiono mu o przybyciu panny Ochołowskiej, zaraz wyruszył do Połyki, jak przypiekany rozpalonym żelazem. Nie wiedział, że z Mają przybył Leszczuk – dopiero urzędniczka powiadomiła go o tym.
Cholawicki był już na skraju ostatecznego upadku. Maja była dlań wspomnieniem tych dni, kiedy jeszcze – bądź co bądź – zaliczał się do świata normalnego. To jeszcze zwiększało jego przeraźliwą zazdrość.
– Maja – rzekł bezdźwięcznie.
Prędko odsunęła się od drzwi.
– Kogo widzę! – rzekła z wymuszonym uśmiechem, usiłując się opanować.
Ale jego zastanowiło, że ona najwidoczniej pilnuje przed nim tych drzwi.
– Kto jest w tamtym pokoju? – zapytał.
– Chodźmy na dół!
Spojrzał na nią bystro i zamiast odpowiedzi nacisnął klamkę. Zazdrość go ponosiła.
Maja usiłowała mu przeszkodzić, ale wdarł się do pokoju. Hińcz wpadł za nim, wściekły na tę nieoczekiwaną dywersję, która w najwyższym stopniu mogła zaszkodzić choremu. Osłupiał. Łóżko Leszczuka było puste! Nie było go!
Zniknął. A otwarte okno aż nadto wyraźnie wskazywało, którędy opuścił pokój. Duży klon w pobliżu okna stanowił doskonałą drabinę.
Zapomniano o Cholawickim! Wszyscy wypadli do ogrodu narzucając w pośpiechu okrycia i rozproszyli się po lesie.
– Dokąd mógł uciec?
– Jedźmy do chłopa! – zawołał Hińcz. – Na pewno znów go tam poniosło!
Maja pośpiesznie wydała dyspozycje i wsiedli do bryczki. Sekretarz w milczeniu dosiadł konia. Nie miał pojęcia, co oznacza ucieczka Leszczuka, ani też gwałtowny pościg, któremu asystował – dla niego decydujące było wzruszenie Maji, która na widok pustego pokoju zapomniała o bożym świecie!
Galopował za nimi, ciesząc się prawie, że o nim zapomnieli – mógł w spokoju trawić swoje nieszczęście.
Dojeżdżali już do chałupy, gdy wybiegł ku nim Handrycz, roześmiany, ucieszony.
– Znowuż do mnie przyleciał! – wołał już z dala.
Jakoż Leszczuk wyszedł z zagrody i zbliżał się do nich. Wyglądał zupełnie jak pijany. Szedł chwiejnie do Handrycza, z uporem i zaślepieniem pijaka. I wtedy Maji zbrakło już sił. Rzuciła się do niego.
– Co ty robisz? Zlituj się! – wołała.
Hińcz chciał ją ukryć przed nim. Było już za późno. Leszczuk ujrzał ją.
– Znów do mnie! – krzyknął w zupełnym szale, z obłąkanymi oczami i rzucił się na nią. Złapali go. Lecz on wydzierał się z furią, niepoczytalny.
– Ona zabiła! Zabiła! Zabiła! – ryczał.
Potoczyli się na ziemię. Nadbiegła Handryczowa z postronkami. A Cholawicki przyglądał się temu z wyżyn swego konia, nie biorąc w niczym udziału.
Obezwładnili go i zanieśli do chałupy. Wówczas sekretarz zsiadł z konia i powoli zbliżył się pod okno. Mógł stąd słyszeć każde słowo.
– Niech pani odejdzie! – krzyknął Hińcz. – Pani go doprowadza do szaleństwa.
Leszczuk wybuchnął płaczem. Naraz Hińcz zbliżył się do niego i położył mu dłoń na ramieniu.
– Niech pan posłucha mnie! – rzekł z mocą. – Pan jest nawiedzony przez złego ducha! Czy pan mnie słyszy? Pan jest opanowany przez diabła!
Mając na uwadze niski poziom intelektualny chłopca, nie chciał się bawić w żadne naukowe omówienia. Nazwał to najprościej.
Odpowiedziało mu milczenie.
Lecz wtedy Hińcz, ciągle trzymając go za ramię, wyraźnie i ściśle opowiedział mu wszystko, czego dowiedział się od profesora i od Maji. Mówił wolno, starając się, by słowa dochodziły do jego świadomości.
Powiedział mu o strasznej komnacie i o ołówku – i o tym, co przeszli z nim w ostatnich czasach. Przedstawił mu całość sytuacji i powoli ręka jego puściła ramię, a zaczęła gładzić włosy nieszczęśliwego.
Czy słyszał? Czy rozumiał?
Hińcz nie miał najmniejszej gwarancji, a jednak mówił z pół godziny bez przerwy.
Leszczuk odwrócił ku niemu rozszerzone przerażeniem oczy.
– To pan naprawdę to mówi? To ja znaczy się jestem…
– Tak. Ale niech pan się nie poddaje. Walczymy o pana. Niech pan nam do pomoże.
– To ja dlatego za tym chłopem leciałem?
Odzyskał już przytomność.
– Ratujcie mnie… – szepnął.
– Niech pan wykorzysta tę chwilę lepszej świadomości. Teraz pan jest zupełnie przytomny – przekonywał go Hińcz – niech pan odpowiada na moje pytania możliwie ściśle.
– Niech pan pyta.
– Co pana tak ciągnie do tego chłopa?
– Nie wiem.
– Czy pan go znał kiedy?
– Nigdy.
– Więc pan nie wie. Ale czy pan zdaje sobie sprawę z tego, co pan robi w ta kich momentach szału? Czy pan to pamięta?
– Pamiętam – szepnął. – Tylko, że nie mogę się powstrzymać. Jakbym się upił, albo co…
– A kiedy pana to po raz pierwszy napadło? Chwilę mocował się ze sobą, zanim odpowiedział.
– Wtedy… po tym zabójstwie Maliniaka.
– A dlaczego pan zabił Maliniaka?
– Kto?!
Usiadł na łóżku.
– To ona zabiła! – zawołał i twarz mu pociemniała. – Ona! Ona!
Hińcz wstrząsnął nim gwałtownie.
– Spokojnie! – krzyknął, widząc iż chłopak znowu zapada się w ciemność. – Co pan wygaduje! Niech pan się zastanowi! Do licha, niech pan się weźmie w kupę!
– Ona mu założyła stryczek na szyję i ciągnęła przez dziurę w ścianie. Widziałem przecie – wyszeptał Leszczuk i zemdlał.
Hińcz ocucił go mokrą szmatą.
– Czy pan wie, co pan powiedział przed chwilą? Niech pan mówi dalej. Niech pan nam opowie dokładnie.
– Po co? – odparł apatycznie.
– Bo to nie ona zabiła! Panu się coś przywidziało! Może już wtedy był pan szalony?
Nie! Nie był szalony! Pamięta doskonale.
– Przecież jak wszedł do pokoju, to ona właśnie go dusiła. Założyła mu stryczek na szyję, kiedy spał, przesunęła koniec sznura przez szparę w ścianie do swego pokoju i ciągnęła. Z początku nie mógł tego zrozumieć, dopiero potem domyślił się, jak to było.
Sznur musiał być przeciągnięty dołem, szparą między ścianą i podłogą. Dom był tandetnie zbudowany, nietrudno było rozluźnić deski ściany. Naprzód wkradła się do pokoju Maliniaka, założyła śpiącemu stryczek.przeciągnęła przez szparę – potem dała mu sygnał zapałką, żeby wszedł przez okno, a kiedy wszedł, zaczęła dusić Maliniaka. To wszystko sprytnie obmyśliła – żeby było na niego. Któż by ją podejrzewał o to, jeśli on wlazł przez okno.