C.K. Dezerterzy
C.K. Dezerterzy читать книгу онлайн
Pe?na dramatyzmu opowie?? o losach ?o?nierzy wcielonych przymusowo do armii austriackiej w latach pierwszej wojny ?wiatowej oparta jest na osobistych prze?yciach autora. Po raz pierwszy opublikowana w 1937 roku, prze?ywa obecnie prawdziwy renesans popularno?ci, wywo?any zapewne filmem, kt?ry cieszy? si? niema?? frekwencj?.
Pi?ciu dezerter?w z c.k. armii, kt?rym przewodzi Polak, przez d?u?szy czas wymyka si? ob?awom, stosuj?c przer??ne fortele, aby zachowa? ?ycie. Pod warstw? anegdotyczn? kryj? si? g??bsze problemy moralne, tak wi?c powie?? Sejdy odznacza si? walorami nie tylko historyczno-poznawczymi.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Do przedziału wszedł żandarm i najpierw oblizał się na widok rumu, a potem z westchnieniem potrząsnął marynarzami.
– Dokumente.
Marynarze byli wyraźnie stropieni tym brakiem dyskrecji u żandarma i zaczęli bez przekonania wyciągać z kieszeni spodni różne papiery, które oglądali pod światło i kręcili głowami.
– Długo będę przy was stał? Wszystkie listy od kochanek będą teraz czytali. Dokument ma nagłówek jak wół i wystarczy na niego rzucić okiem, żeby go rozpoznać. Pospieszcie się.
Podczas kiedy żandarm oglądał dokument feldfebla, Baldini obudził Kanię. Marynarze każdy wyjęty z kieszeni świstek dokładnie czytali i kiedy wachmistrz, zwróciwszy dokument Kani, zauważył, że jeden z nich obracał w palcach bibułkę do tytoniu, rozeźlił się.
– Jest tam napisane “Abadie” trzy razy w poprzek i raz wzdłuż wodnym znakiem, huncwoty jedne, i nie róbcie ze mnie wariata, pewnie jesteście ze śródlądowej? Pokaż no, bratku, myckę! No i zgadłem! Drodzy panowie dobrze się w Peszcie bawili? A przepustek teraz się nie używa, prawda? Byle się przeszmuglować, to już dobrze, bo w eskadrze o to wielkiego kramu nie robią… To jest pół papierosa “Sport”, drabie, nie patrz tak na to, bo z tego niedopałka nie wyczarujesz przepustki, żebyś do rana patrzył. Nie udawajcie, że mieliście jakiś papier. Znam ja was dobrze! I zdaje się, że już z wami dwoma miałem przyjemność. Dawajcie łapki, braciszkowie!
– Zgubiłem przepustkę, panie wachmistrzu – z rezygnacją oświadczył jeden z nich, bez wiary we własne słowa.
– Zdarza się, przyjaciele, że ktoś coś zgubi – zgodził się zjadliwie wachmistrz, wyjmując z torby kajdanki. – Może się to nawet przytrafić u szarży, ale jeżeli ktoś gubi coś, czego nigdy nie posiadał, to taki wypadek można nazwać zjawiskiem nadprzyrodzonym! A ja, bracie, w takie rzeczy nie wierzę. Może bym nawet i uwierzył, gdybym was nie znał i nie pełnił służby na tej linii od kilku lat. Dawajcie rączęta i stójcie spokojnie! Widać, że już sie z takimi bransoletami znacie, od razu wiecie, jak się ręce podaje.
Wprawnie ich zakuł i koniec łańcucha przeciągnął przez żelazną sztabkę w siatce bagażowej nad ich głowami, po czym zamknął kłódeczkę.
– Dziwi was to, jak widzę – mówił chowając kluczyk do torby – ale zginęło mi już kilku marynarzy z łańcuszkami i musiałem za to zapłacić. Uciekajcie sobie teraz z wagonem, jeżeli możecie.
– Bardzo słusznie – pochwalił Szökölön – służyłem kiedyś w żandarmerii i znam tych ananasów. Sprytnie pan się urządził.
Pozwoli pan kubek rumu? – Z przyjemnością. Żandarm wypił i splunął. – Rzeczywiście, inaczej nie można z takimi. Drugą parę przyłapałem w tym pociągu bez przepustek. Tak się te hycle rozzuchwaliły, że nie uznają niczego i nikogo poza swoim kapitanem! Ze wszystkich łobuzów w monarchii największe łotry to marynarze z rezerwy śródlądowej! Kiedy takiego przyprowadzę do eskadry, to pierwsze pytanie kapitana, czy rozkwasił jakiemu szczurowi lądowemu pysk, a jeśli mu tłumaczyć, że brak przepustki też jest wbrew karności, wtedy macha ręką. “Na przyszły raz – powiada – postarajcie się, matróz, żeby was w kajdankach przywieźli za to, że komuś pokazaliście, co marynarka potrafi, bo wstyd mi przynosicie”. Nic dziwnego, że taki drab stara się, jak może, i robi pierwszemu lepszemu dziurę w głowie. To się nazywa podtrzymywanie tradycji i dbałość o honor marynarki. Teraz sobie grzecznie posiedzicie do następnej stacji, gdzie was wyładuję.
Wachmistrz sprawdził zatrzask kłódki i wyszedł. Na najbliższej stacji wyprowadzono skutych marynarzy. Szökölön przyjaźnie pokiwał im ręką.
– Pa… pa… Pozdrowienia dla dowódcy. Piszcie do mnie, jak wam się powodzi.
W przedziale omówiono szczegółowo rolę marynarki w obecnej wojnie, po czym wzięto się znowu za rum. Kania nie spał więcej i bezsenność równoważył łykami z manierek.
Feldfebel jechał z nimi razem przez godzinę jeszcze i na jakiejś stacji wysiadł.
Do przedziału wsiadła gruba Madziarka, wyglądająca na handlarkę. Szökölön próbował rozpocząć z nią rozmowę, ale kobieta wykluczyła te usiłowania w ten sposób, że oparła głowę o ścianę i nie wypuszczając fajki z zębów usnęła. Korciło go wprawdzie, żeby jej w tym śnie przeszkodzić, gdyż, jak mówił, nie lubi bab z fajkami, ale Kania nie pozwolił na żadne eksperymenty.
Na przemian grali w karty i popijali. Nad ranem Madziarka wysiadła i aż do Grazu pozostali już sami.