C.K. Dezerterzy

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу C.K. Dezerterzy, Sejda Kazimierz-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
C.K. Dezerterzy
Название: C.K. Dezerterzy
Автор: Sejda Kazimierz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 143
Читать онлайн

C.K. Dezerterzy читать книгу онлайн

C.K. Dezerterzy - читать бесплатно онлайн , автор Sejda Kazimierz

Pe?na dramatyzmu opowie?? o losach ?o?nierzy wcielonych przymusowo do armii austriackiej w latach pierwszej wojny ?wiatowej oparta jest na osobistych prze?yciach autora. Po raz pierwszy opublikowana w 1937 roku, prze?ywa obecnie prawdziwy renesans popularno?ci, wywo?any zapewne filmem, kt?ry cieszy? si? niema?? frekwencj?.

Pi?ciu dezerter?w z c.k. armii, kt?rym przewodzi Polak, przez d?u?szy czas wymyka si? ob?awom, stosuj?c przer??ne fortele, aby zachowa? ?ycie. Pod warstw? anegdotyczn? kryj? si? g??bsze problemy moralne, tak wi?c powie?? Sejdy odznacza si? walorami nie tylko historyczno-poznawczymi.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 43 44 45 46 47 48 49 50 51 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Przyjdź za kilka godzin, to pogadasz z feldfeblem. Płaszczy nam potrzeba.

Porozmawiał trochę i odszedł. Szökölön i Haber zagłębili się w czytaniu. Po dwóch godzinach pożywili się konserwą i popili rumem, potem obudzili Baldiniego i Hładuna, a sami wyciągnęli się na kocach i zaraz usnęli, zmęczeni całonocną podróżą. Nowa zmiana najpierw strasznie ziewała, potem zabrała się do pozostawionej połowy konserwy. Dla zabicia czasu zaczęli po jedzeniu grać w karty.

Nagle zajrzał za palmę jakiś brodacz z fajką w zębach.

– E, koledzy! Macie forsę?

– Ile ci potrzeba – zapytał Hładun – pięć, dziesięć tysięcy? Brodacz wyjął fajkę z ust i splunął.

– Mam tu takiego jednego z rumem, chce sprzedać.

– Dużo? – zapytał Baldini.

– Dwa litry.

– Ile chce?

– Pięćdziesiąt koron.

– Niech się da wypchać.

Baldini zaczął obmacywać plecaki i, kiedy natrafił na właściwy, wyjął z niego manierkę.

– Powąchaj. Kosztował po pięć koron. Oficerski.

Brodacz odszedł i wkrótce powrócił z tym samym kucharzem, który dostrzegłszy śpiącego Szökölöna nie okazał zdziwienia i zażądał za rum dwadzieścia pięć koron. Po krótkim targu sprzedał cztery manierki za dwadzieścia. Pośrednik otrzymał od Baldiniego dwie korony i kilka papierosów wraz z łykiem nabytego rumu. Przysiadł się do nich i zaczął po kolei oferować różne rzeczy na sprzedaż. Na zapytanie Baldiniego wyjaśnił mu, że pełni służbę w oddziale wartowniczym na dworcu i przyznał się do pośredniczenia w handlu, tak jak jego poprzednik i kolega. O czwartej Baldini obudził Kanię.

– Przed szóstą wyjdziemy na dworzec, aby się nie doczekać kontroli, a tymczasem możecie jeszcze trochę pospać. Napiszę przez ten czas kilka listów.

Baldini i Hładun porozmawiali z nim chwilę i położyli się. Kania skończył pisanie listów i wkładał je w koperty, kiedy uwagę jego zwrócił jakiś żołnierz, który się kilka razy przeszedł obok palmy i zapuścił za nią żurawia.

– Czego się szwendacie?

– Nic, panie feldfebel. Tak sobie chodzę. Czy pan feldfebel nie chciałby kupić rumu?

– Dużo?

– Dwa litry, panie feldfebel.

– Ile?

– Trzydzieści koron.

– Pewno kradziony, mogę dać dwadzieścia.

– Fasowany, panie feldfebel. Jest tu taki jeden abstynent.

– Znam ja tych abstynentów.

– Mam go tu przyprowadzić? – Dawaj go tu.

Żołnierz odszedł i Kania obliczył zawartość portmonetki. Na rum starczy. Zadziwiającym abstynentem okazał się ten sam rzekomy kucharz, który przykucnął jak poprzednio i wyjmował z kieszeni płaskie manierki. Kania skosztował i zapłacił. Manierki włożył do pierwszego plecaka, jaki mu się nawinął, i zapalił papierosa. Siedział i dumał nad wybrnięciem z sytuacji, w jakiej się znaleźli. Co robić dalej? Rozmyślania przerwał mu pierwszy landszturmista, który nieśmiało podszedł.

– Przepraszam, panie feldfebel, mówił mi tu jeden z pańskich żołnierzy, że potrzebne są płaszcze.

– Owszem, a macie? Landszturmista usiadł,

– Mam.

– Po ile?

– Po dwadzieścia pięć koron.

– Przyjdźcie po ósmej, to pogadamy.

Kania zatopił się znowu w rozmyślaniach.

Kradzież papierów i pieniędzy postawiła ich w ciężkim położeniu. Wyjechać bez dokumentu nie można, a siedzieć na stacji bez wzbudzania podejrzeń jest na dłuższą metę również trudno. Po piątej obudził wszystkich; w myśl informacji ustępowych, celem uniknięcia kontroli, ubrali się przepisowo i wyszli z dworca.

Po krótkiej naradzie postanowili krążyć przez dwie godziny po ulicach Grazu, gdyż, po pierwsze, nie byli pewni, czy do lokali również nie przychodzą patrole, i nie chcieli ryzykować wejścia do jednego z nich, a po wtóre, maszerujący środkiem ulicy patrol nie wzbudzał podejrzeń. Kania stanął na czele czwórki i ruszył środkiem jezdni prosto przed siebie.

Zmierzch zapadł, co uwalniało go od oddawania honorów przechodzącym oficerom. Przy tym omijał główne i więcej ożywione ulice. Żwawo maszerowali różnymi bocznicami i po godzinie weszli na przedmieście, gdzie ulice były mniej oświetlone, a zabudowania rzadsze. Pod jakimś parkanem Kania zatrzymał się; zapalili papierosy.

– A może by tutaj do jakiejś knajpy wstąpić? – zaproponował Szökölön. – Zganiałem się jak pies. Tu chyba nie przychodzą?

– Za co pójdziemy do knajpy?

– Tyle jeszcze przecie chyba mamy?

– Skończyły się knajpy. Dawaj no, Haber, manierkę. Włożyłem cztery do twego plecaka.

– Skądżeś wziął?

– Kupiłem na dworcu, kiedyście spali.

Podczas kiedy Szökölön z wielką gotowością wyjmował z jego plecaka manierki, Haber zaczął coś mruczeć.

– Co tam mruczysz?

– Nie mogłeś się nas spytać? My też kupiliśmy cztery manierki. Za ostatnie pieniądze, można powiedzieć, tfu! Kania splunął również.

– Nie mogliście mnie powiedzieć?

– Kiedy? Przecież spaliśmy.

– Źle zrobiłem, że nie odebrałem od was pieniędzy. Nie dosyć, że człowiek stracił grubszą sumę, to mu jeszcze kochani koledzy dopomagają do wyzbywania się tych resztek, jakie pozostały. I to na rum! Pały pijackie! A co będziemy jutro żarli? Wy tylko, aby żłopać, aby chlać.

– A po coś ty kupował?

– Kupiłem za psie pieniądze. Dwadzieścia koron dałem za to. Obliczyłem, że zostanie nam jeszcze trochę pieniędzy, bo wiedziałem, że wy też coś macie. Po ile płaciliście?

– Po sześć.

– No tak. Nie trzeba było pomyśleć o płaszczach? Zimno się robi.

Podczas tej krótkiej wymiany zdań Baldini i Hładun patrzyli na siebie trochę nieswojo. Kania pociągnął z manierki i oddał ją Szökölönowi.

– Niezbadane są wyroki Opatrzności – westchnął Baldini. – A ty znowu co?

– Nieszczęście.

– Co się stało.?

– My, uważasz… hm… kiedyście spali… tego…

– Co “tego”?

– Zdarzyła się okazja i… hm… tego… bardzo tanio… rum.

– Tego… okazja… hm… tego… rum… tego! W pysk bić i patrzeć, czy równo puchnie! Kania z irytacją zakorkował manierkę i oddał ją Haberowi.

– Okazje, psiakrew! Ostatnie pieniądze wydają na rum! Dobrane towarzystwo! I jak sekretnie! Niech was, kochani przyjaciele, diabli wezmą z waszymi okazjami! Tak. Teraz zamiast płaszczy mamy dwanaście manierek rumu! Okazje.

– Nie powinieneś się tak właściwie ciskać, bo rum rzeczywiście kupiony okazyjnie. Kania spojrzał wściekle na Szökölona.

– Nie gadaj przynajmniej!

– To jest oryginalny rum oficerski.

Kania wyszedł na środek ulicy i zakomenderował:

– Direktion mir nach! Marsch! (Kierunek za mną, marsz!).

Nie oglądając się za siebie ruszył ulicą, a towarzysze szybko ustawili się w dwójki i podążyli za nim z nosami na kwintę. Po drodze obie pary zaczęły się sprzeczać ze sobą o to, kto nie powinien był kupować.

Wyrzucali sobie wzajemnie niesolidarność, czym zirytowany Kania włóczył ich po różnych zaułkach i, dopiero kiedy się dobrze zmęczył i zgrzał, poprowadził ich z powrotem na dworzec. W tłumie zalegającym poczekalnię nie widać było żandarmów, weszli więc do swego kąta, w którym tymczasem rozłożyło się dwóch ułanów obrony krajowej.

– Jazda stąd!

Ułani złymi spojrzeniami ogarnęli Kanię, zebrali swoje rzeczy i ciągnąc niedbale koce po podłodze odeszli.

– Widać niedawno kontrolowali, bo nikt nie śpi – zaczął mówić Szökölön rozścielając koce. – Mamy spokój do jutra. Kania był przybity i zły.

– Spokój do rana, a rano co? Wdepnęliśmy w ten Graz jak Piłat w Credo. Żebym złapał tego drania, co mnie okradł, wybiłbym mu po zębie trzonkiem od bagnetu. Prawie tysiąc koron.

Haber wyjął z plecaka konserwy i otwierał je bagnetem.

– Co się stało, to się nie odstanie! Trudno! Jemy, panowie!

Smutno połykali kawałki zimnej wołowiny w galarecie i z pewnego rodzaju zażenowaniem, nie patrząc Kani w oczy, pociągali z manierek. Baldini przed każdym łykiem wzdychał, a na twarzy miał wyraz takiej rezygnacji, jakby pił z przymusu. Zdenerwowały te jego grymasy Kanię, który dał upust swemu humorowi.

– Nie rób ze mnie wariata swoimi minami. Tobie, moczymordo, tylko to w głowie, aby chlać!

– Mnie naprawdę przykro, że tak się stało. Nic nie wiedziałem, że oni kupili. Myślałem, że się przyda. Chłodno wieczorami, rum tani…

– Nie wiem teraz, za co kupimy płaszcze. Był tu jakiś złodziej, któryś z was kazał mu podobno przyjść. Oddajcie mi resztę pieniędzy.

– Musimy sobie zostawić trochę, bodaj po pięć koron – zastrzegał się Szökölön – może się zdarzyć jaka gra w karty.

– Zostawię wam po pięć koron. Więcej ani centa. Niebawem przyszedł żołnierz, który zaofiarował płaszcze.

– Więc, panie feldfeblu?

– Za dużo pan żąda.

– A po ile pan chciałby nabyć?

Kania zapalił papierosa i udawał, że do nabycia płaszczy nie bardzo mu się spieszy.

– Po dziesięć koron za sztukę mogę dać. Jeszcze nie zima i nie jesteśmy na Syberii. Żołnierz pokręcił głową.

– Po tej cenie nie mogę.

– A ja więcej nie mogę zapłacić.

– Słuchaj no, bratku – wtrącił się Szökölön – między nami mówiąc, nie masz wytwórni płaszczy wojskowych i wszyscy o tym dobrze wiemy, że te płaszcze wyjdą z jakiegoś magazynu. I tak was nic nie kosztuje. Aby za bramę wynieść tobołek i fertig.

– A to nie jest ryzyko? Nie tak to łatwo.

– A ty byś jeszcze chciał, żeby płaszcze wyszły z magazynu same i zameldowały się u nas? Za pięć minut strachu więcej jak po dziesięć koron nie warto dać.

– Nie masz zmysłu kalkulacyjnego – tłumaczył Haber. – Płaszcze nie kosztują was nic. My za nie dajemy pięćdziesiąt koron. Pół setki. Takie pieniądze z nieba nie spadają. Ty zarobisz na tym dwadzieścia koron, powiedzmy, a twój wspólnik trzydzieści. Mało? Za pół godziny fatygi? Daj mnie, Boże, po wojnie takie zarobki. Idź po te płaszcze, dostaniesz forsę i szlus!

– Ten mój kolega, co ma te płaszcze, lubi popić; żebym dostał jeszcze ze dwie manierki, to może się zgodzi. Kania pytająco spojrzał na Habera, który skinął głową.

– Dodam panu jeszcze manierkę. Przynoś pan te płaszcze. Tylko żeby były nowe i z sukna.

1 ... 43 44 45 46 47 48 49 50 51 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название