-->

Dom Na Klifie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Dom Na Klifie, Szwaja Monika-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Dom Na Klifie
Название: Dom Na Klifie
Автор: Szwaja Monika
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 347
Читать онлайн

Dom Na Klifie читать книгу онлайн

Dom Na Klifie - читать бесплатно онлайн , автор Szwaja Monika

W typowych romansach zawsze jest tak: Ona spotyka Jego (lub On J?), potem si? zakochuj?, co? im przeszkadza, ale w ko?cu odbywa si? wesele i "?yj? d?ugo i szcz??liwie". W "Domu na klifie" zawarcie ma??e?stwa jest potrzebne ze wzgl?d?w praktycznych: m?oda kobieta chce za?o?y? rodzinny dom dziecka, a do tego musi mie? m??a. Kandydatem staje si? sympatyczny prawie czterdziestolatek, z wykszta?cenia psycholog, kt?ry do tej pory nie uprawia? ?adnego zawodu d?u?ej ni? trzy lata. Poznajemy go jako dziennikarza szczeci?skiej telewizji. Czy jest co?, co mo?e po??czy? tych dwoje? Czy ma??e?stwo zawarte w konkretnym celu, jak sp??ka handlowa, ma sens? Czy rodzinny dom dziecka Zosi i Adama w og?le powstanie… i czy zdo?a przetrwa??

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 62 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Czekaj, Zośka, zapędziłaś się w tę matematykę… A co będzie z nami?

– No… nic nie będzie. My to potraktujemy jako pracę.

– Ale chcesz, żebyśmy byli małżeństwem.

– Bo tylko małżeństwo może założyć rodzinny dom dziecka, takie są u nas przepisy. Pojedyncza baba nie. Albo dwie baby, też nie. Musi być para…

– A jeżeli się w międzyczasie zakochasz? Nie we mnie, w jakimś innym facecie?

– Zapomnij. Nikt mnie nie chciał do tej pory, to nikt nie będzie chciał dalej.

Adamowi zrobiło się trochę głupio za tych wszystkich facetów, którzy nie chcieli takiej sympatycznej Zosi. Po prawdzie, on też jej nie chciał.

– A jeśli ty się zakochasz – Zosia źle zrozumiała jego milczenie – to zawsze możemy się rozwieść. A może twoja… ukochana będzie chciała uczestniczyć… kurczę, to wszystko nie ma sensu! Na razie przecież nikogo nie masz! A dlaczego się dotąd nie ożeniłeś? Skoro do prawie czterdziestki nie ciągnęło cię do małżeństwa, to dalej będziesz singlem! Chyba że zgodzisz się na mój pomysł…

– Zosiu, wybacz… ale nie.

– Kurczę, Adam! Przemyśl to sobie jeszcze, zastanów się!

– Zosiu, przepraszam, naprawdę nie. Nie dałbym rady. Nie chcę cię oszukiwać ani przedłużać tego… no, nie. Proszę, spróbuj mnie zrozumieć.

Zosia odważyła się na niego spojrzeć i zobaczyła te ciemne oczy pod tymi ciemnymi brwiami w stanie absolutnego przerażenia. Dotarło do niej, jak straszliwą idiotkę z siebie zrobiła. Cała krew spłynęła jej gdzieś do pięt, wywołując przeraźliwą bladość oblicza. Adam, który był człowiekiem spostrzegawczym, przestraszył się, że mu dziewczyna zemdleje, ale ona nie zemdlała, tylko zerwała się, wyszarpnęła z torebki trzydzieści złotych, położyła na stoliku i mamrocząc coś pod nosem, uciekła, trzaskając drzwiami kawiarni.

Stłumił w sobie odruch nakazujący mu za nią lecieć i zamówił jeszcze jedną kawę. Musiał to wszystko przemyśleć jeszcze raz. Spokojnie. Nie, żeby miał zamiar zmienić zdanie, ale żeby się utwierdzić w słuszności własnego postępowania.

Zosia natomiast jak ta fregata na skrzydłach wiatru pomknęła do hotelu i z oczami na słupkach wpadła do pokoju, gdzie Haneczka właśnie malowała sobie oczy, używając do tego Zosinego tuszu Bourgeois w kolorze śliwkowym.

– Hanka, cholera jasna!

– No coś ty, Zośka, tuszu żałujesz koleżance? Chciałam spróbować, jak mi będzie w tym kolorze.

– Zwariowałaś? Maluj się, ile chcesz, tylko szybko. Wyjeżdżam. Miałam telefon, muszę wracać do roboty, pomór padł na wychowawców znienacka, mój Stasiu też się rozłożył i Henio, i dyrektorka. Masakra. Nie ma kto zastępować. O czternastej mam pociąg, to za dwadzieścia minut.

– Zośka, opanuj się! Jesteś na urlopie, tak? Naprawdę myślisz, że ten dom się bez ciebie przewróci? Poza tym bez sensu jechać teraz, co ty, na noc przyjdziesz do pracy? Jedź jakimś nocnym, koło ósmej chyba jest! To chociaż jeden koncert zaliczysz, ten w Rotundzie o szesnastej! A w ogóle potem też są pociągi!

– Ja pracuję w domu dziecka, a nie w urzędzie państwowym, kochana. Tam się pracuje całą dobę. Musi ktoś być z moimi dzieciakami na okrągło. Bo Cycek i Mycek mogą się zmoczyć w nocy!

– Zośka, co ty opowiadasz, na litość boską?! Jaki Cycek?

– Brat Mycka. Bliźniak. Oni mają sześć lat. Jadę, daj mi ten tusz, widzę, że skończyłaś, Chyba, że zostawię ci na jutro?

– Kochana jesteś, ale nie. Kupię sobie taki.

– Siedzisz na mojej piżamie. Oddaj. Pa, bawcie się wszyscy dobrze, pozdrawiaj ode mnie kogo możesz. Lecę, bo nie zdążę!

Haneczka pospiesznie pomogła jej wrzucić do plecaka kilka drobiazgów i Zosia, dudniąc po schodach, popędziła przed siebie – aby jak najdalej od miejsc, w których mogła natknąć się na Adama.

Natknęła się na niego w drzwiach wejściowych hotelu i omal nie zwaliła go z nóg swoim impetem. Nie próbował jej zatrzymywać, natomiast stanął w otwartym skrzydle jak wryty i gapił się za nią, aż mu recepcyjna pięknota ostrym głosem uświadomiła, że wieje.

– Adasiu, a powiedz mi, kochany, poczyniłeś ty jakieś kroki w stronę skonsumowania spadku po ciotce Biance?

Najgorszą stroną mieszkania z rodziną jest konieczność poddawania się indagacjom rodziców, wtykającym nos w nie swoje sprawy. Ściśle mówiąc, nos wtykała tylko matka, ale robiła to niemal zawsze, kiedy udało jej się Adama dorwać i przytrzymać. Najchętniej odpowiedziałby coś wymijająco i poszedł do swojego pokoju, ewentualnie zająłby się intensywnym oglądaniem „Faktów”, ale nie bardzo mógł to zrobić, ponieważ matka właśnie stawiała przed nim na stole wielodaniowy, wielobarwny i niewątpliwie smakowity obiad, którego nie zdążył zjeść o normalnej porze. Żal mu było zostawiać zwłaszcza sandaczyka w jarzynkach.

– Co masz na myśli, mamo? Czy już się oświadczyłem jakiejś panience? Jeszcze nie…

Miał na końcu języka, że za to jedna panienka oświadczyła się jemu, ale udało mu się tego nie powiedzieć. Zapchał się jarzynkami.

– Adaś, ja cię nie będę kazaniami raczyć, ale uważam, że najwyższy czas, żebyś się jakoś ustabilizował. Ani się obejrzysz, jak skończysz czterdziestkę.

– Ależ ja jestem ustabilizowany, mamo – demonstracyjnie wbił wzrok w panią Pochanke.

– Nie rozśmieszaj mnie do łez, bo mi się makijaż rozmaże – prychnęła matka i doniosła talerzyk z szarlotką ozdobioną kleksikiem bitej śmietany i świeżą truskawką pokrojoną na plasterki i ułożoną w gwiazdkę. – A nie mogę się rozmazać, bo idę na spotkanie. Biznesowe. No, powiedzmy że biznesowe. Zaproponowano mi członkostwo w bidabljubisi.

– Coś ty powiedziała? – zainteresował się gwałtownie ojciec, czytający powieść Woodehouse’a w swoim ulubionym fotelu.

– Baltic – Women – Biznes – Club. Nie mów, Kostek, że wiesz, co to jest – zaśmiała się perliście Izabela.

– Ja wiem, tato – mruknął Adam, z ustami pełnymi brokułów, zadowolony, że zeszło z niego. – To są dobroczynne panie. Chodzą do domów dziecka i dają prezenty. Jedna wychowawczyni z takiego domu mi mówiła. Klub Bogatych Biznesmenek. Matka, po co ci to?

– Ze względów prestiżowych – wytłumaczyła mu pobłażliwie matka. – Nie każda właścicielka firmy może się poszczycić członkostwem w takim klubie. To trochę jak Rotary, ale trochę inaczej. Nie mam czasu wam tego tłumaczyć, bo nie chcę się zanadto spóźnić. Mamy dzisiaj prelekcję na temat nieodkrytych możliwości naszego umysłu. Będzie jakaś znana pani psycholog. Adaś, dlaczego nie oglądasz własnej telewizji, tylko komercyjną? – puściła w niego ostatnią strzałę i odeszła w kierunku biznesowych dam.

– Ja też wam mogę wygłosić taką prelekcję – ryknął za nią. – Albo jakąś inną. Też jestem psychologiem. Ile płacicie za raz?

Zza drzwi dobiegł tylko perlisty śmiech Izabeli, a po chwili dał się słyszeć stłumiony huk, warkot odjeżdżającej hondy i zapadła cisza przerywana tylko altem pani Pochanke.

– Twoja matka znowu przestawiła bramkę – zauważył pogodnie ojciec, wstając ze swego fotela i przenosząc się do stołu. – A podobno to ja jestem roztargnionym profesorem. Nie za dużo masz tego ciastka?

– W sam raz – zaśmiał się syn. – Ale matka coś mówiła, że w schowku ma zapasik. Całą blachę. Tylko nie będzie tak ładnie udekorowane.

– Kto ci powiedział? Myślisz, że nie umiem pokroić głupiej truskawki na plasterki? Z moją wprawą?

– Na pewno umiesz – zgodził się Adam. – Tylko że to była ostatnia truskawka, z reszty mama zrobiła sobie maseczkę ujędrniającą. Patrz, taka biznesiara z tej twojej żony, a chce jej się piec ciastko dla rodziny. Dobrze z nią mamy w sumie. Tylko niech mnie nie próbuje wydawać za mąż…

– Nie wiem, nie wiem. – Ojciec poskrobał się po głowie, dobierając się do talerzyka Adama jego własnym widelczykiem. – Prawdę mówiąc, też zamierzałem porozmawiać z tobą… możesz jeść szarlotkę dużym widelcem? Bo mi się nie chce iść po drugi. Z tamtej strony, o właśnie. Słuchaj, mój synu, a ty nie masz wrażenia, że rozmieniasz życie na drobne… od jakiegoś czasu?

– Ja to robię całe życie, mój drogi tato. Wcale nie od jakiegoś czasu. Robię to, odkąd pamiętam i jestem bardzo przywiązany do takiego stylu życia. Naśladuję w tym nieodżałowaną siostrę twojego ojca, drogi tato.

– Jak jeszcze powiesz, że bliską krewniaczkę związaną z tobą więzami krwi, to pomyślę, że podebrałeś mi Woodehouse’a. Ale ty nie czytujesz książek. Signum temporis , czyli znak czasu.

Adam dziabnął w truskawkę, lekko zirytowany.

– Wiem, co to znaczy signum temporis , tato. Książki też czytuję. Tego twojego arystokratycznego bęcwała czytałem w wannie. Miałem go naraz. Dlaczego czytasz takie bzdury?

– Bo wszystkie mądre książki już przeczytałem. Kiedy czytam coś nowego, to albo mnie to nie interesuje, albo mam wrażenie, że ktoś po raz kolejny międli te same problemy. Bez mistrzostwa i głębi Szekspira, Dantego, czy choćby Hemingwaya albo Remarque’a. Paru innych też mógłbym wymienić. A Woodehouse mnie bawi. Tylko wolę go w przekładzie Juliusza Kydryńskiego, a nie… widzisz, nawet nazwiska nie mogę zapamiętać. No więc właśnie. A poza tym uważam, że ze śmiesznej książki inteligentny człowiek też potrafi wyciągnąć nauki dla siebie. Oczywiście pod warunkiem, że jest ona śmieszna, a nie głupia. Adamie, mamy tak rozmawiać o literaturze, czy o tobie?

– Zdecydowanie wolę o literaturze. No to ci się przyznam. Mnie Woodehouse też bawi.

– Jak to miło, że się jednak przyznałeś, ty snobie. I co, postanowiłeś być takim Bertiem Woosterem [4]

– Nie mogę być Woosterem, bo nie jesteś arystokratą, tato. Nie obdarzyłeś mnie żadnym tytułem. Bo taka szlachta zagrodowa to się raczej nie liczy, co? I mająteczek za mały.

– Brat twojej ciotki – babki Bianki, a mój ojciec był utracjuszem. No i dobrze, bo nie bardzo nam mieli co odbierać po wojnie. A poza tym teraz twoja matka uzupełnia braki majątkowe. Zostawimy ci wszystko w testamencie i to bez warunków, nie tak jak Bianka. Ale my pożyjemy jeszcze trochę, więc prędko się do forsy nie dorwiesz.

– Nie załamuj mnie, tato. – Adam zdążył chwycić ostatni kawałek szarlotki. – Ale powiedz, już poważnie, bo i tak nam się ciastko skończyło, możemy usiąść i porozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną. Czego ode mnie oczekujesz?

1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 62 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название