-->

C.K. Dezerterzy

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу C.K. Dezerterzy, Sejda Kazimierz-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
C.K. Dezerterzy
Название: C.K. Dezerterzy
Автор: Sejda Kazimierz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 141
Читать онлайн

C.K. Dezerterzy читать книгу онлайн

C.K. Dezerterzy - читать бесплатно онлайн , автор Sejda Kazimierz

Pe?na dramatyzmu opowie?? o losach ?o?nierzy wcielonych przymusowo do armii austriackiej w latach pierwszej wojny ?wiatowej oparta jest na osobistych prze?yciach autora. Po raz pierwszy opublikowana w 1937 roku, prze?ywa obecnie prawdziwy renesans popularno?ci, wywo?any zapewne filmem, kt?ry cieszy? si? niema?? frekwencj?.

Pi?ciu dezerter?w z c.k. armii, kt?rym przewodzi Polak, przez d?u?szy czas wymyka si? ob?awom, stosuj?c przer??ne fortele, aby zachowa? ?ycie. Pod warstw? anegdotyczn? kryj? si? g??bsze problemy moralne, tak wi?c powie?? Sejdy odznacza si? walorami nie tylko historyczno-poznawczymi.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Befehl był, żeby suszyć, to suszę.

Podobnie zachowywał się i w innych wypadkach. Skąd się wziął w kompanii, nikt nie mógł powiedzieć. Żył swoim zamkniętym życiem, nie przyjaźnił się z nikim dla każdego miał zawsze ten sam nikły, idiotyczny uśmiech zahukanego głuptaka i nikt z nim nic wspólnego nie miał. Spał w najdalszym kącie sali i w kącie tym spędzał przeważną część dnia. Czasami brakowało go przy capstrzyku lub przy rozkazie, ale żaden podoficer służbowy tym się nie przejmował, gdyż nikt nie podejrzewał go nawet przez chwilę o możliwość popełnienia dezercji.

– Gdzieście byli, Hładun? – pytał kapral, kiedy “Kompanieidiot” wracał późno do koszar.

– Tam.

– Gdzie tam?

Hładun smarkał i wpatrywał się w kaprala.

– Na trawie – odpowiadał po chwili namysłu.

Kiedy się zetknął z jakimś obcym podoficerem lub oficerem, na wszystko odpowiadał: Ich weiss nicht (Nie wiem). Stał teraz przy zamkniętych drzwiach i smarkał, wodząc oczyma od jednego do drugiego.

– Za co znów tego zamknął? – spytał zdziwiony Kania. – Za co cię wsadzili, He?

Hładun uśmiechnął się po swojemu, popatrzył na sufit, jakby tam miał wypisaną odpowiedź, i ciągle jednakowo uśmiechnięty usiadł na brzegu pryczy.

– No, za co tu jesteś, wiesz?

Hładun popatrzył teraz na Szökölöna i mrugnął oczami jakoś tak filuternie, że wszyscy przestali jeść.

– Widać do reszty zgłupiał – orzekł Szökölön. – Co ty za grymasy stroisz? Podobam ci się?

– Chcesz jeść? – zapytał Kania i pociągnął go za rękaw. – Masz łyżkę, wbijaj, nieszczęsny idioto. Hładun przecząco pokręcił głową.

– Nie, to nie. Bez łaski.

Zaczęli dalej jeść, nie zwracając już uwagi na siedzącego na brzegu pryczy Rusina. Nagle przerwał im rozmowę głośny i szczery śmiech. Zdumieni, popatrzyli na Hładuna, który położył się na pryczy i śmiejąc się żywiołowo wymachiwał nogami w powietrzu. Kania powstał i stanął przed nim.

– Czego tak ryczysz, bałwanie?

“Kompanieidiot” usiadł i przestał się śmiać, cała jednak jego twarz wyrażała każdym rysem zupełne zadowolenie z siebie.

– Tak, przewróciło mu się w głowie – zauważył Szökölön – musiał go ktoś mocno w łeb uderzyć. Przedtem takich napadów nie miał. Trzeba będzie powiedzieć Koperce, żeby go zamknął z papugą, bo nam tu gotów przy ucieczce jakiegoś galimatiasu narobić. Hładun popatrzył na Szökölöna i powstał.

– Nie narobię galimatiasu, panie cugsfirer – przemówił poważnie – i jeżeli chodzi o wianie, to i ja z wami wieję, panowie.

Gdyby w tej chwili przemówił piec stojący w rogu, nie zrobiłoby to na nich większego wrażenia. Aż przysiedli ze zdumienia. Z osłupieniem wpatrzyli się w Hładuna, z którego twarzy znikł wyraz głupoty i ustąpił miejsca zaczajonemu sprytowi.

– Oniemieliście, co? Kania trącił Habera.

– U… uszczypnij mnie.

Haber z wytrzeszczonymi na Hładuna oczami machinalnie uszczypnął go w ramię.

– Boli… znaczy, że nie śpię… więc to ty jesteś, Hładun? “Kompanieidiot”?

– Tak, to ja.

Kania potarł ręką czoło.

– Nic nie rozumiem.

– A ja rozumiem wasze zdziwienie, panowie – przemówił Hładun – nie będę wam szczegółowo opowiadał, dlaczego udawałem idiotę, bo to jest moja sprawa. Grozi mi stryk.

– Stryk?

Hładun skinął głową.

– Znalazł u mnie kapitan paczkę korespondencji i jeżeli to odeśle do żandarmerii, nie zobaczę za trzy dni wschodu słońca.

– Ale jakżeż, ty? Zawsze pętałeś się po kompanii z taką głupią gębą… Hładun uśmiechnął się.

– Ta właśnie głupia gęba była moją legitymacją. Miałem spokój.

– Ale coś ty właściwie takiego…?

– Byłem łącznikiem między Rusią Przykarpacką a frontem. Jestem członkiem pewnej organizacji ukraińskiej i dostarczałem do Użhorodu różne takie… nie będę zresztą mówił wam o tym, bo was to nie obchodzi. Muszę wiać i mam do tego więcej powodów niż wy. Więc?

– Nie ma co – rzekł Szökölön – wiejesz z nami.

– W jaki sposób dostałeś się do kompanii? – zapytał Kania.

– Stara historia. Zacząłem w szkole oficerskiej udawać wariata i potem się tak kierowałem, żeby się stamtąd wydostać…

– Masz cenzus?

– Cenzus? Mam dyplom architekta.

Kania porozumiewawczo popatrzył na Baldiniego.

– Nie spodziewałem się żadnej rewizji, przetrzymałem u siebie tę przeklętą paczkę i wpakowałem się na całego. Diabli nadali tego kapitana.

– U wszystkich rewidował? – zapytał Kania.

– Nie. Tylko u mnie. Kuferek sterczał jakoś tak nierówno pod łóżkiem i wpadł mu w oko. Akurat musiał natrafić na mnie.

– Pociesz się, że gdyby natrafił na inne kuferki, nasz kryminał stałby się za ciasny.

– Ja o tym też wiedziałem – Hładun uśmiechnął się – nieraz to mnie ręka świerzbiła, żeby dać komu w pysk za głupie, nieostrożne gadanie. O mnie w kompanii wiedziało tylko dwóch: cugsfirer Koperka i…

– Koperka?

– Tylko mu o tym nie mówcie. Za dużo tu ludzi wchodzi w grę!

– Jak widzę, niezły z niego dyplomata; udaje przede mną piwowara. No, mnie mógł wszystko mówić, na pewno byłbym dyskretny.

– W naszej robocie nie można nic mówić, nawet bratu, a jeżeli chodzi o Koperka, to przyznam się wam, że jest właściwie moim wrogiem politycznym, ale nieraz mi pomógł, kiedy chodziło o coś naprawdę ważnego, a nakrył mnie przypadkiem.

– I tak cały czas chodziłeś przy nim i udawałeś idiotę?

– Rozmawialiśmy sobie nieraz na boku. Naprawdę to ty nie wiesz, co to za historie się działy. Mieliśmy raz wsypę i od tego czasu jeden przed drugim się nie wydaje. W kompanii jest dwóch Polaków i nikt o tym nie wiedział, prócz mnie.

Kania splunął.

– Dwóch Polaków? – zapytał Haber.

– Gadają po niemiecku i podają się za Czechów, ale ja ich raz nakryłem.

– Którzy to są?

– Nie powiem, to ich sprawa. Jeżeli się przed tobą nie wygadali, to ja tym bardziej nie mam prawa. W kracie okiennej ukazała się wesoła twarz Ivanovicia.

– Ho, ho… niezła ferajna. Cały globus. A ten bałwan co tu robi z wami?

– Jak ci dam bałwana, to ci łeb z karku zleci. Ivanović zachwiał się i zeskoczył z okna. Po dobrej chwili wsadził znów twarz między kraty i bystro wpatrzył się w Hładuna.

– To ty? Hładun. “Kompanieidiot”?

– Ja.

– Ziółko z ciebie! Dwa lata ze mną razem był i nie wydał się.

– A nie. Miałem pewno robić tak jak ty… Jest jedna dentystka w mieście, która… Ivanović spoważniał.

– Już dobrze… nie gadaj…

– Tu cię boli, bratku. Nawet się nie spodziewałeś, że ją znam, a to wszystko przez waszą głupią nieostrożność. O mnie z pewnością niewiele można by powiedzieć.

Ivanović pokiwał głową.

– Że ci też cierpliwości starczyło.

– Musiało starczyć.

Kania wlazł na okno i trzymając się kraty informował Ivanovicia o swoim postanowieniu.

– Lücknerowi powiedz, żeby blankiety dokumentów podróży dał ci czyste. Jutro zapłacę. Zrobił na mnie majątek i może mi raz skredytować. W bufecie na stacji powiedz, że napiszę list.

– Będzie ryczała,

– Więc pójdziesz do niej jutro. Ile mamy gotówki?

– Będzie ze trzy tysiące.

– Mnie dasz połowę. W mieście nikt nie śmie wiedzieć, ze zwiałem. Gadajcie wszędzie, że zachorowałem albo coś takiego.

– Damy sobie radę… Ech! Żebym ja tu nie musiał sterczeć w tym przeklętym garnizonie, wiałbym z wami, ażby się tylko kurzyło za mną…

– A dentystka? – wtrącił Hładun z podstępnym uśmiechem.

– Ach ty! Wiesz?

Hładun z zadowoleniem skinął głową.

– Niezły z ciebie kwiatuszek, ale i ona nic mi nie mówiła.

– Może się ministerstwo pochwalić swoim pomysłem zgromadzenia takiej bandy w jednej kompanii – zauważył Kania. – Rzeczywiście, byli izolowani. Udało im się to.

– Ta kompania więcej szkody wyrządziła przez ostatni rok niż korpus nieprzyjacielski na froncie – rzekł Ivanović i obejrzał się za siebie. – Masz tu delegatów wszystkich sztabów, ale przysięgę składaliśmy wszyscy. Wiejesz, to ci mogę powiedzieć.

– Swoją drogą jesteście świnie. Żyliście niby ze mną dobrze, a nic nie wiedziałem.

– Ty nam dużo powiedziałeś o sobie? Każdy ma swoje tajemnice.

– Nie gadajmy.

– Aha… właśnie, nie gadajmy.

– Przyszykuj mi cztery karabiny i ekwipunek na cztery manszafty…

– Dobra… A ty?

– Dla mnie przygotujesz mundur feldfebla… Szakölön gwizdnął.

– Szybko awansuje, bestia. Z frajtra od razu na feldfebla.

– Dla Włocha musi być nowe umundurowanie…

– Wstępujesz na ochotnika, makaroniarzu? Będziesz, bracie, u siebie dyndał po wojnie.

– Tobie się to prędzej należy.

– Na dobrą sprawę, po tym, co usłyszałem, powinno się was powiesić związanych razem jak serdelki – pogodził ich Szökölön.

Kania przez dłuższy czas szczegółowo informował Ivanovicia, który wszystko notował na skrawku gazety i odszedł. Później przyszedł Koperka i przysiadł się na pryczy. W wyniku godzinnej konferencji ustalono następujące szczegóły ucieczki.

Wartownik, który będzie pełnił służbę przy areszcie, zostanie rozbrojony i związany. Wartownikiem miał być Mladecek, który przy badaniu potrafi ołgać najbystrzejszego audytora i żandarma. Kraty w oknie wyłamią sami uciekinierzy przy pomocy piłki dostarczonej z zewnątrz. Po wydostaniu się z aresztu udadzą się do pewnego lokalu, przemundurują się tam i wyjadą.

– Slavik będzie musiał iść do Lücknera i spoić go tak, żeby do rana nikt się z nim nie mógł rozmówić. Mogą zażądać wysłania telefonogramów i lepiej będzie, gdy on do tego nie będzie zdolny. Ty, Koperka, wszystko sobie jeszcze raz omów z Mladeckiem, żeby czego nie zapomnieć i nie prześlepić.

– Mnie, bracie, nie wezmą na żadne podstępy, będę czysty jak brylant, nie takie rzeczy się robiło.

Hładun znacząco chrząknął i Koperka spojrzał na niego badawczo.

– Wiem – rzekł ironicznie Kania – piwowary z Pilzna są sprytni ludzie.

Koperka bystro spojrzał mu w oczy.

– Nie tak to łatwo zrobić piwo, niech ci się nie zdaje. Jako kelner umiałeś tylko podawać, ale zrobić nie mógłbyś… Kania mrugnął.

1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название