-->

C.K. Dezerterzy

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу C.K. Dezerterzy, Sejda Kazimierz-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
C.K. Dezerterzy
Название: C.K. Dezerterzy
Автор: Sejda Kazimierz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 141
Читать онлайн

C.K. Dezerterzy читать книгу онлайн

C.K. Dezerterzy - читать бесплатно онлайн , автор Sejda Kazimierz

Pe?na dramatyzmu opowie?? o losach ?o?nierzy wcielonych przymusowo do armii austriackiej w latach pierwszej wojny ?wiatowej oparta jest na osobistych prze?yciach autora. Po raz pierwszy opublikowana w 1937 roku, prze?ywa obecnie prawdziwy renesans popularno?ci, wywo?any zapewne filmem, kt?ry cieszy? si? niema?? frekwencj?.

Pi?ciu dezerter?w z c.k. armii, kt?rym przewodzi Polak, przez d?u?szy czas wymyka si? ob?awom, stosuj?c przer??ne fortele, aby zachowa? ?ycie. Pod warstw? anegdotyczn? kryj? si? g??bsze problemy moralne, tak wi?c powie?? Sejdy odznacza si? walorami nie tylko historyczno-poznawczymi.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

INSPEKCJA

Z początkiem sierpnia kapitan Ziwancić otrzymał kilka dni urlopu i wyjechał do Pesztu. Obowiązki dowódcy kompanii pełnił dinstfirender pod nadzorem lejtnanta z kadry taborów, stacjonującej w garnizonie.

Oficer ten, powołany do służby z rezerwy, obowiązki swoje spełniał w ten sposób, że przyjechawszy rano na koniu szedł najpierw do stajni i pytał o konie kompanijne. Skontrolował stajnie i szedł do kancelarii, gdzie podpisywał raporty, pytał dinstfirendera, czy wszystko w porządku, i utrzymawszy twierdzącą odpowiedź wracał do miasta.

Był to jeden z tych przeciętnych zjadaczy kartofli, którzy, powołani do służby w ostatnim roku wojny, robili wszystko, co mogli, aby swoim przełożonym obrzydzić życie absolutnym niezrozumieniem obowiązków, jakie na nich nałożono, i obejmowali służbę mając w walizce kolekcję fajek, ranne pantofle i szlafrok. W mundurze czuli się jak aresztanci w swoich pasiakach. Brali gaże i wyczekiwali końca wojny z nie dającą się wypowiedzieć tęsknotą, a siedząc w kraju korespondencyjnie prowadzili swoje przedsiębiorstwa i robili interesy jak przedtem. Każda czynność służbowa wydawała się im niepotrzebnym utrudnianiem i tak już ciężkiego żywota.

Czwartego dnia po odjeździe kapitana w kancelarii zadźwięczał dzwonek telefonu.

– Kompanieschreiber, Infanterist Haber, meldet sich gehorsamst (Pisarz kompanijny, strzelec Haber, melduje się najposłuszniej.).

Dzwonił jego przyjaciel, Żyd galicyjski, z komendy garnizonu.

– Za kilka minut będzie u was na inspekcji generał-major von Grabenau du Custozza. Wyrywaj, żeby po tobie śladu nie było! Zamknij się w wychodku albo… macie strych w kompanii? Schowaj się tam i zamknij drzwi na haczyk.

– Dlaczego? Połknie mnie? Co ja mu złego zrobiłem?

– Od kiedy jesteś taki odważny? Jak ja ci mówię, żebyś wyrywał, to nie pytaj. Takiego bydlaka jeszcze w naszym garnizonie nie było. Kiedy się komendant dowiedział, że przyjechał, zachorował i położył się do łóżka. Wszyscy dowódcy pochorowali się albo pochowali. Co się tu wyrabiało, ludzkie pojęcie przechodzi!… Izydor, wyrywaj, serwus!

Haber położył słuchawkę, powstał od stołu i chwycił czapkę. Najpierw pobiegł w kierunku stacji odżywczej, aby zawołać dinstfirendera, ale w połowie rozmyślił się i wpadł do kompanii.

– Kania, za kilka minut będzie na inspekcji generał-major von… von… Cholera… zapomniałem, jak się nazywa… Jakaś świnia pierwszej klasy.

– Dinstfirender jest?

– Żłopie wino w Verköstigungstelle.

– Niech cię Bóg broni, żebyś go miał zawołać. Sam wyrywaj gdzie bądź. Ucieszy się generał, kiedy w kancelarii nikogo nie zastanie.

– Żebym ja tylko potem nie miał jakiegoś klajstru…

– Nie bój się, mogłeś akurat wtedy być w mieście służbowo, nie? Wyrywaj.

Haber usłuchał tej rady, przelazł przez druty otaczające zabudowania kompanii i położył się w rowie zwrócony twarzą do koszar.

Kania tłumiąc zdenerwowanie, udał się na korytarz, w którym siedział kapral Schönfeld, jeden z najmniej lubianych podoficerów, i zeszywał sobie trzewik.

– Oddałby pan but do naprawy do warsztatów – doradził uprzejmie – prędzej to panu zrobią i lepiej. Kapral oderwał oczy od trzewika i nieufnie spojrzał na frajtra.

– Nie mam kogo posłać.

– Właśnie idę do warsztatów, mogę po drodze odnieść. Schönfeld nie wiedział, czemu ma przypisać wyjątkową uprzejmość frajtra, lecz po krótkim wahaniu zgodził się.

– Tylko niech dobrze nasmolą dratwę.

Kania pozostawił kaprala w jednym trzewiku i wrócił na salę.

– Slavik, zanieś ten trzewik Schönfelda do warsztatów i powiedz, żeby go przetrzymali do wieczora. Słuchaj, co ci mówię: zaraz będzie inspekcja.

– Kto?

– Jakaś małpa generalska. Starajcie się, żeby był zadowolony z inspekcji, rozumiesz? Idę teraz do papugi.

Wyszedł z budynku koszarowego i szybko zmierzał w kierunku kwatery oberlejtnanta von Nogaya. Z rowu doszedł go gwizd. Przystanął.

– Jedzie auto – zameldował wychylając głowę z rowu Haber.

– Dobra.

Baldini prędko zdjął klatkę z haka i wręczył ją Kani.

– A ty, bracie, staraj mu się wleźć pod nos, kiedy ci dam znak, capisco?

– Zrobi się – odpowiedział Włoch i oczy mu błysnęły – zapłacę ja mu za to bicie.

Kania postawił klatkę pod oknem kancelarii, gdzie ją czasem zostawiał Baldini, żeby papuga zażyła świeżego powietrza, wszedł do sali i położył się na pryczy.

– Zaraz będzie.

W minutę później wpadł przez otwarte okna przeciągły okrzyk:

– Geeewehr heeerauuusss! (Warta pod broń!).

Kania ostrożnie wyjrzał i zobaczył przed wartownią samochód, z którego wysiadł wysoki, tęgi generał, opierający się na lasce. Za nim wysiedli dwaj kapitanowie: Rittner z komendy garnizonu i adiutant generała. Przed zgromadzoną w popłochu wartą stał cugsfirer Szökölön.

– Dlaczego nie wyrównane szeregi? – zapytał sapiąc generał, widocznie cierpiący na astmę.

– Melduję posłusznie, panie generale…

– Was? Maulhalten! – ryknął generał z purpurową twarzą. – Kto was zrobił cugsfirerem, idioto? Jak się nazywacie?

– Cugsfirer Lajos Szökölön.

Generał podniósł laskę, jakby chciał nią uderzyć dygocącego cugsfirera.

– Aha! Madziar. No, tak. – Generał złośliwie się uśmiechnął, wiercąc laską dziurę w piasku. – Oto mamy, moi panowie, przykład potwierdzający moją opinię, którą stale wypowiadam w ministerstwie. To są skutki dwoistości regulaminów i wyszkolenia. Stoi taki kretyn, taki małpi syn i rozmawia ze mną przed nie wyrównanymi szeregami. Dziwię się jeszcze, że nie trzyma fajki w tej swojej głupiej madziarskiej gębie. – Generał, mówiąc to, patrzył jednocześnie na szeregi. – Dlaczego są nie ogoleni, cugsfirerze? Wyglądają jak szympansy. I takie straszliwe pyski pełnią służbę wartowniczą! Żołnierz powinien iść na wartę jak do ślubu, kanalie jedne!

Żołnierze patrzyli na generała i myśleli prawie wszyscy jedno i to samo: Pocałuj mnie, dziadu…

– Żałuję mocno, że nie ma tutaj któregoś z moich przeciwników z ministerstwa – prawił dalej generał.

Trzeba wiedzieć, że w Kriegsministerium nazywano go “der tolle Grabenau” (szalony Grabenau) i ze zdaniem jego nie liczył się nikt. Skompromitowany na froncie serbskim jako dowódca brygady piechoty, mianowany został inspektorem oddziałów tyłowych i odtąd szalał objeżdżając nieustannie całą monarchię. Podróże te, poza wysokimi dietami dla wojażera, nie przynosiły nikomu żadnej korzyści; za to podwładni i przełożeni generała w ministerstwie mieli spokój i nie potrzebowali wysłuchiwać jego najrozmaitszych poglądów i narażać się na denerwujące dyskusje.

Podczas dowodzenia brygadą został lekko ranny w nogę i odtąd podpierał się laską, co miało mu wyrabiać reputację frontowego generała u tych dowódców, którzy go nie znali.

– Niech pan zapiszę nazwisko tego durnia – zwrócił się do adiutanta. – Zarządzi pan zmianę całej warty w koszarach i osadzenie tego kretyna w areszcie, dopóki nie zarządzę jego degradacji do szeregowca. – Zmrużył swoje wole oczy i pokiwał głową.

– Do szeregowca, tak jest! – powtórzył z naciskiem. – Dziękujcie Opatrzności, że was od razu pod sąd nie oddaję! Was powinno się trzymać pod słupkiem przez tydzień i tylko wodą polewać, żebyście nie mogli nawet zemdleć, wy csikosie! Jesteście csikosem z cywila, co? Albo koniokradem? A jeżeli nie jesteście ani jednym, ani drugim, jesteście pewno muzykantem, He? Czym jesteście z zawodu?

– Mam sklep masarski… jestem rzeźnikiem.

– Rzeźnikiem? Taki dureń może być rzeźnikiem tylko na Węgrzech. Rzeźnik, hm… fach ma całkiem rozumny. Chodźmy do kompanii.

Opierając się na lasce i utykając, skierował się do budynku koszarowego, a za nim obaj oficerowie. Kapral Schönfeld, w oczekiwaniu na oddany do naprawy trzewik, postawił nogę na taborecie i odwrócony tyłem do drzwi wejściowych obcinał scyzorykiem paznokcie. Kiedy usłyszał kroki, nie odwrócił głowy, pewny, że to szeregowcy z kompanii, i dalej uważnie robił pedicure. Generał spojrzał na wypięty zadek kaprala i nie namyślając się wiele zamaszyście przejechał się po nim laską. Schönfeld błyskawicznie się odwrócił, spojrzał i scyzoryk wypadł mu z ręki.

– Aha… – słodko przemówił generał, patrząc na ładownicę – szanowny pan ma służbę. Bardzo mi miło poznać, bardzo miło. Schönfeld oniemiał.

– Może się tak zameldujesz, kretynie? – wrzasnął generał. – Czego się wygapiasz? Kreuzhimmel! Co to jest, moi panowie? Czegoś podobnego jeszcze nie widziałem: przychodzi na wizytację generał, a podoficer służbowy na przywitanie prezentuje mu swój kuper! Meldować się!

Kapral zaczął się jąkać i przełykał ślinę, jakby się czymś dławił.

– Pa… pa… pannie gge… nne… ralie… ka… ka…

– Pa-pa ge-ge – przedrzeźniał wściekle generał. – Będzie mi tu gęgał taki bałwan! Dam ja wam ge-ge, że zzieleniejecie, wy zająknięty kretynie! Najgorsi żołnierze to Madziarzy, moi panowie. Popatrzcie na tę głupią jadaczkę! Wy pewnie jesteście csikosem z zawodu, nie? Albo koniokradem? Jak się nazywacie?

– Szö… Szö…

– Szökölön? Brat tego idioty cugsfirera? Kapral przełknął i nabrał powietrza w płuca.

– Szönfeld Hugo.

– Jakiej narodowości?

– Niemiec…

– Nie przyznawajcie się do tego publicznie, bo to reszcie Niemców nie przynosi zaszczytu. Dlaczego nie umiecie się zameldować i dlaczego stoicie krzywo? Wyprostujcie się! Aha… – Generał zauważył brak jednego buta i jadowicie się uśmiechnął. -

Służbę pełni się tutaj w jednym bucie. So was!… (Coś takiego!) Co to jest? Co to za kompania? Prowadźcie mnie do kancelarii!

1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название