C.K. Dezerterzy

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу C.K. Dezerterzy, Sejda Kazimierz-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
C.K. Dezerterzy
Название: C.K. Dezerterzy
Автор: Sejda Kazimierz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 143
Читать онлайн

C.K. Dezerterzy читать книгу онлайн

C.K. Dezerterzy - читать бесплатно онлайн , автор Sejda Kazimierz

Pe?na dramatyzmu opowie?? o losach ?o?nierzy wcielonych przymusowo do armii austriackiej w latach pierwszej wojny ?wiatowej oparta jest na osobistych prze?yciach autora. Po raz pierwszy opublikowana w 1937 roku, prze?ywa obecnie prawdziwy renesans popularno?ci, wywo?any zapewne filmem, kt?ry cieszy? si? niema?? frekwencj?.

Pi?ciu dezerter?w z c.k. armii, kt?rym przewodzi Polak, przez d?u?szy czas wymyka si? ob?awom, stosuj?c przer??ne fortele, aby zachowa? ?ycie. Pod warstw? anegdotyczn? kryj? si? g??bsze problemy moralne, tak wi?c powie?? Sejdy odznacza si? walorami nie tylko historyczno-poznawczymi.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 22 23 24 25 26 27 28 29 30 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Utopcie ją… ale najpierw przywiążcie się sami, jako balast, żeby prędzej na dno poszła. Niezły z was, jak się przekonałem, ananas! Właziliście panu generałowi w zadek bez wazeliny, wy fagasie! Mnie tutaj wiele rzeczy wpadło w oczy, frajtrze, i wszystko to sobie sprawdzę. Tymczasem posiedzicie w pace! Ja nie kapitan Zivancić ani generał… widzę, co się święci! I coś niecoś słyszałem o was, frajtrze.

– Czy mam odejść do aresztu, panie kapitanie? Kapitan najeżył się.

– Bezczelna z was kreatura, człowieku! “Czy mam odejść do aresztu?” Mnie swoim pokornym głosem nie nabierzecie, huncwocie! I jeżeli to całe przedstawienie z papugą nie jest waszym wymysłem, nie nazywam się Rittner, frajtrze! Gubi was niejeden znany mi osobiście szczegół z życia kompanii i to, że miałem przyjemność spotykać was w komendzie garnizonu, kiedyście przyprowadzali podoficerów, do czego nie mieliście prawa. I widziałem was też z tym włoskim jeńcem! Mnie się to wszystko bardzo ładnie kojarzy i mam nadzieję doprowadzić was do zielonego stołu!

Tego to już na pewno się nie doczekasz, przyjacielu, pomyślał Kania idąc za kapitanem do aresztu.

Kryminał kompanijny przeżywał dzisiaj nie byle jakie sensacje. Dowódcą warty był ciągle Szökölön, którego von Nogay nie zdążył jeszcze zmienić, i siedział na ławce przed wartownią mocno zadumany nad marnościami ziemskimi i zmiennością kolei losu. Kiedy mu się zameldował kapral Schönfeld w jednym bucie, gościnnie otworzył przed nim celę z pewnego rodzaju złośliwą satysfakcją.

– Za co?

– Nie miałem buta na nodze i nie zameldowałem się od razu. A przyrżnął mnie tak zdrowo laską w d…, że zdaje mi się, jakby mnie przysmażali od spodu. Niech pan, z łaski swojej, każe mi przynieść koc, bo twardo będzie spać.

Kiedy w dziesięć minut później zobaczył dinstfirendera pod konwojem Kani, przetarł oczy.

– I pan dinstfirender – wymamrotał po dłuższej chwili oszołomienia.

– I ja, bracie Szökölön – rozlewnie odpowiedział dinstfirender. – Wszyscyśmy śmiertelni, pomódlcie się, człowieku, za moją grzeszną duszę i wybaczcie mi moje winy…

Zataczając się wszedł do celi i od razu położył się na pryczy.

– Kto śpi, ten nie błądzi – pouczył piec stojący w rogu. W chwilę później chrapał, aż małe szybki dzwoniły w zakratowanym oknie.

Teraz widząc Kanię, który idąc za kapitanem jedną ręką odpinał pas, a drugą wesoło wymachiwał klatką z papugą, uszczypnął się w udo.

– Wsadźcie, cugsfirerze, tego drania do paki i wróćcie do mnie.

W korytarzu Kania pociągnął go za rękaw.

– Daj mi celę na końcu, z drugiej strony baraku.

– Dlaczego?

– Dlatego, durniu, że i ty tam zaraz zawitasz, nie? Z tyłu można lepiej porozumieć się ze światem. Powiedz zaraz komu, żeby poszedł do kompanii po Ivanovicia albo Slavika. Korzystaj z czasu!

Szökölön kiwnął głową i wprowadził go do wskazanej celi, która miała tę dogodność, że okno jej wychodziło na tyły zabudowań koszarowych. Kapitan siedział przy stole w wartowni i pisał coś na kartce papieru.

– Kto jest waszym zastępcą, cugsfirerze?

– Gefreiter Lelko, panie kapitanie.

– Zdajcie mu służbę… pójdziecie do aresztu z rozkazu pana generała. Słyszeliście, co?

– Słyszałem – westchnął Szökölön.

– Więc za pięć minut ma to być załatwione, frajtrze – zwrócił się kapitan do frajtra Lelka, który mu się meldował jako nowy dowódca warty – i macie mi o tym zameldować w kancelarii. Przedtem jeszcze zamknijcie tę papugę w oddzielnej celi.

– Melduję posłusznie, że zajęte wszystkie.

– Wszystkie? Ilu aresztowanych?

– Dotąd trzech, ale dochodzi teraz pan cugsfirer.

– No, to porozmieszczajcie tak wszystkich, żeby papuga siedziała ekstra.

– Rozkaz! Kapitan wyszedł.

– Co ci potrzeba? – zapytał Lelko.

– Idź do kompanii i powiedz Ivanoviciowi, żeby zaraz przyszedł.

– Karty przynieść?

– Możesz przynieść. Jeżeli kto jeszcze dojdzie, pakuj go do tej celi, gdzie siedzi Polak; mnie też tam wsadź.

Lelko kiwnął głową i zaprowadził Szökölöna do Kani, potem przetransportował znienawidzonego Schönfelda do celi zajętej przez dinstfirendera, na papugę napluł, po czym poszedł do wartowni, gdzie wypełnił blankiet stanu aresztantów, który brzmiał jak następuje:

“Stan w areszcie – jeden feldfebel, jeden cugsfirer, jeden kapral, jeden gefrajter i jedna papuga, razem: czterech szeregowych i jeden ptak”.

W rubryce “liczba ogólna” napisał “pięciu”, potem namyślił się, przekreślił “pięciu” i wykaligrafował: “włącznie z papugą – pięciu szeregowych”.

Szökölön zaraz po wejściu do celi zaczął zdejmować trzewiki.

– Niedobrze, bracie – przemówił Kania leżąc na pryczy.

– Z czym?

– Ze mną. Ten kapitan, to cwane bydlę – wie wszystko.

– Niby co?

– Że to ja tę papugę uczyłem i w ogóle… Czuję, że należy wiać. Za dużo tu grandy narobiłem. Trzeba zmienić klimat na chłodniejszy, bo się nie wykaraskam z tego pasztetu.

– Że nabroiłeś zdrowo, to prawda, ale wiać, bracie, nie opłaca się. Zanim sprawa pójdzie do sądu, wojna się chyba skończy. Wykańcza się nasza kochana ojczyzna. Jeszcze miesiąc, dwa i szlus… koniec balu.

Zaczęli roztrząsać problem: wiać czy nie wiać, kiedy drzwi do celi otworzyły się i ukazał się w nich Haber trzymający się obiema rękami za miejsce, skąd człowiekowi wyrastają nogi.

– Moje uszanowanie.

Kania uniósł się na łokciu.

– A ty za co?

– Usnąłem w rowie i generał zauważył mnie z samochodu. Przyfasował mi tak lagą, że wyskoczyłem w powietrze jak szczupak. Hu! Piecze cholernie… Nie będę mógł siedzieć chyba ze dwa dni. I to się nazywa generał!

W naradzie wziął teraz udział trzeci kandydat do dezercji.

– Jak generałowie leją laskami, to trzeba wiać. Kicham na taką służbę.

– Tylko gdzie wiać? Oto pytanie.

– Do Koszyc. Jest fajny komendant zoldatenhajmu i można będzie trochę pomieszkać.

– W lecie nie ma zmartwienia – zaczął wywodzić Szökölön – kropniemy się spacerkiem wzdłuż gościńców, lasami, prosto do Banatu siedmiogrodzkiego. Ja was u siebie przechowam, tak że sam diabeł nas nie znajdzie. Noce można przesypiać w stogach…

– Do Banatu będzie maszerował pieszo – przerwał Kania – we trójkę… i zdaje mu się, że żandarmi będą mu po drodze oddawali honory i dawali podwody… Całe Węgry chce przejść taki osioł…

Drzwi znowu się otworzyły i ukazał się w nich Baldini.

– Pan pozwoli bliżej – uprzejmie zapraszał Haber, masując jednocześnie spostponowaną część ciała. – Zechce pan łaskawie, panie dowódco warty, pomóc gościowi do wejścia swoim służbowym kolanem, bo jest, jak widać, nieśmiały.

– Ivanović przyjdzie po obiedzie – informował, dzwoniąc kluczami, Lelko. – Zaraz mnie zmieni Koperka.

– O, to dobrze.

– W kompanii sądny dzień, przyjaciele. Wszystko do góry nogami przewraca ta świnia. Adieu!…

W czasie obiadu wszedł do celi cugsfirer Koperka z nieodłączną fajką w zębach.

– Jak się macie, przyjaciele?

– Niczego.

– Ech, żebyście wiedzieli, co ten drań wyrabia, to byście zdębieli. Cwany facet. Ten się nie da za nos wodzić. Całe szczęście, że będzie tylko trzy dni. Nie pozna nasz stary kompanii, kiedy przyjedzie.

Koperka strzyknął śliną.

– Dinstfirender obudził się i płacze jak małe dziecko. Żal mi trochę tego złodzieja. Co też ta wojna z ludźmi porobiła, koledzy! W głowie się mąci. Chłop siwe włosy ma i szlocha jak osesek.

– A la guerre, comme á la guerre (na wojnie jak na wojnie) – sentencjonalnie rzekł Baldini. – Nie rozumiem, dlaczego on płacze, panie cugsfirer. Co mu zrobią? Że się spił, to co? Najwyżej tydzień paki i koniec.

– A ty, Włochu, dojechałeś sobie niezgorzej z tą papugą… Kriegsgericht masz murowany, przyjacielu.

– Słuchaj teraz, synku, co ci powiem – zwrócił się Kania do Koperki – musimy, jak widzisz, wiać. Koperka spojrzał na niego pytająco.

– Sprawa jest poważna i nie można czekać.

– No cóż? Wiejcie. Ja wam przeszkadzać nie będę: wiedziałem zresztą, że zechcesz to zrobić. Rzeczywiście, musisz wiać, bracie.

– My też – zauważył Szökölön. Koperka zdziwił się.

– A ty, stary tryku, po co?

– Tak sobie, sprzykrzyło mi się, uważasz.

– Hm… Co mi tam – wiej sobie i ty. Pewno wszyscy razem dacie drapaka, nie?

– Muszę – odezwał się Haber, pocierając obolałe miejsce. – Kiedy już ekscelencje walą laskami w zadek, nie mam nic do roboty w takiej służbie. Wymawiam posadę! Poszukam sobie innego pana. Mogłem głodować, mogłem cierpieć wymyślania kaprala, ale w d… mnie jeszcze nie bili. I to w dodatku generałowie! Na takie traktowanie nie zasłużyłem. Przysięgałem Najjaśniejszemu Panu wierność i posłuszeństwo do ostatniego tchu i ostatniej kropli krwi, a tu mnie smarują za moją wierność laską! Protestuję!

– Mnie jest wszystko jedno, koledzy – zgodził się Koperka – ale musicie wszystko omówić ze mną, bo mam służbę. Beze mnie nic nie zrobicie, a ja sobie już dam radę. Idę teraz, bo nie chcę, żeby mnie nie zastał na wartowni; wieczorem przyjdę, to omówimy, co i jak. Trzymajcie się ciepło…

Podczas obiadu, który im przyniesiono do celi, Koperka wprowadził z tajemniczym uśmiechem jeszcze jednego lokatora. Był to młody jeszcze Rusin, Iwan Hładun, którego egzystencja w kompanii nie zwracała jakoś uwagi. Uważamy był ogólnie za nieszkodliwego idiotę i nie używano go do żadnej służby, dzięki czemu łaził po koszarach bez celu i czasami spełniał różne obowiązki nie wymagające wielkiego rozumu. Obowiązki te musiały być bardzo proste i przy wykonywaniu ich musiano go nadzorować. Pewnego razu rozwieszono wypraną bieliznę kompanii na drutach rozpiętych wzdłuż budynku, aby wyschła, i posadzono przy niej Hładuna. Miał uważać, żeby wiatr nie strącił jakiejś sztuki bielizny. Nagle zerwała się burza i deszcz lał do wieczora, lecz Hładun nic sobie z tego nie robił i siedział na schodkach magazynu. Zastał go tak jeden z podoficerów i zapytał, co tu robi.

– Suszę bieliznę, panie cugsfirer.

– Jakżeż? Nie widzisz, że deszcz pada, cymbale? Nie mogłeś zaraz zebrać?

1 ... 22 23 24 25 26 27 28 29 30 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название