-->

C.K. Dezerterzy

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу C.K. Dezerterzy, Sejda Kazimierz-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
C.K. Dezerterzy
Название: C.K. Dezerterzy
Автор: Sejda Kazimierz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 141
Читать онлайн

C.K. Dezerterzy читать книгу онлайн

C.K. Dezerterzy - читать бесплатно онлайн , автор Sejda Kazimierz

Pe?na dramatyzmu opowie?? o losach ?o?nierzy wcielonych przymusowo do armii austriackiej w latach pierwszej wojny ?wiatowej oparta jest na osobistych prze?yciach autora. Po raz pierwszy opublikowana w 1937 roku, prze?ywa obecnie prawdziwy renesans popularno?ci, wywo?any zapewne filmem, kt?ry cieszy? si? niema?? frekwencj?.

Pi?ciu dezerter?w z c.k. armii, kt?rym przewodzi Polak, przez d?u?szy czas wymyka si? ob?awom, stosuj?c przer??ne fortele, aby zachowa? ?ycie. Pod warstw? anegdotyczn? kryj? si? g??bsze problemy moralne, tak wi?c powie?? Sejdy odznacza si? walorami nie tylko historyczno-poznawczymi.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Mam, panie kapitanie!

– Niech pan zarządzi zajęcia takie, jakie przewidziane są w tamtych programach. Wszystkie zmiany pana oberlejtnanta anuluję, niech pan je uważa za niebyłe.

– Rozkaz, panie kapitanie! Kapitan powstał i włożył czapkę.

– Zeznania niech będą jędrne i zarazem szczegółowe – rzucił jeszcze od drzwi – i niech pan nie zapomni o ochwaceniu mego konia wierzchowego…

Los oberlejtnanta von Nogay został przypieczętowany, o czym nie mógł wiedzieć, ponieważ siedział teraz w swojej kwaterze nad butelką rumu i ponuro rozmyślał nad scenę, która rozegrała się przed kwadransem.

Co robić?

Pytanie to świdrowało mu mózg. Wypił całą butelkę i nie znalazł innego rozwiązania sytuacji, jak napisanie kilku listów do ustosunkowanych ciotek i kuzynek.

Zmierzch ogarnął pokój, kiedy wkładał listy do kopert; poczuł się jakoś raźniej.

Z kuchni doszło go dyskretne szczękanie przyborów do jedzenia i talerzy.

– Italiano!

W drzwiach stanął Włoch.

– Kolacji nie będę jadł.

– Jawohl!

– Zjesz ją sam.

– Jawohl!

– Nie odchodź – oberlejtnant powstał od biurka – zapal lampę.

Baldini wyszedł na palcach z pokoju i po chwili wrócił z zapaloną lampą, którą postawił ostrożnie na stole.

– Skarżyłeś się kapitanowi, że ci dałem po pysku?

Włoch wzdrygnął się.

– Boisz się odpowiedzieć, ty włoski psie?

Oberlejtnant podszedł do klatki i wsadził palec przez pręty. Drzemiąca papuga ożywiła się i zaczęła skrzeczeć niezrozumiale.

– Odpowiadaj, bydlaku!

– Pytał mnie, dlaczego jestem okrwawiony, panie oberlejtnant…

– Pójdź tu!

Włoch z zaciśniętymi ustami podszedł do von Nogaya.

– Bliżej!

Kiedy Baldini stanął przed nim, oberlejtnant szybkim, niespodziewanym rozprostowaniem zgiętego w łokciu ramienia uderzył go pięścią między oczy.

Jeniec bez jęku zatoczył się pod ścianę.

– Przygotuj mi mundur wyjściowy.

Baldini trzymając się dłonią za twarz wyszedł.

– Ara, Papageichen (Ara, papużko). Papuga przekrzywiła główkę.

– Hoch Österreich-Ungarn!… Nieder mit Italien! (Niech żyją Austro-Węgry! Precz z Włochami!).

– Hoch Österreich-Ungarn… Nieder mit Italien! – powtórzyła papuga skacząc ha drążku.

– Nieder mit England! (Precz z Anglią!).

– Nieder mit England!

– Franzosen Schweine! (Francuzi świnie!).

– Franzosen Schweine! – powtarzała papuga za oficerem – Pfeffer! (Pieprzu!).

– Nie dam ci pieprzu – mówił czule von Nogay – to ci szkodzi na zdrowiu, papużko.

– Pfeffer! Pfeffer! – krzyczała papuga i nastroszyła pióra. – Nieder mit Serbien! (Precz z Serbią!). Nieder mit England! Ara… Papageichen… Pfeffer… Pfeffer… Pfeffer!

Baldini bezgłośnie położył na krześle złożony mundur i cicho wyszedł.

Von Nogay pobawił się z papugą, potem ubrał się i przejrzał w lustrze.

– Żebyś mi nie spał, kiedy wrócę, włoska małpo – rzekł mijając w kuchni stojącego na baczność Włocha.

– Jawohl!

Von Nogay spojrzał na niego z jakimś jadowitym uśmieszkiem i wyszedł.

Baldini wszedł do pokoju, zgasił lampę i wróciwszy do kuchni usiadł na taborecie przy oknie i wpatrzył się w mrok.

Z dala mrugały do niego światła latarń miejskich, a z obozu jeńców doszedł jego uszu tęskny śpiew.

– O, Napoli, Napoli, caro Napoli… (O, Neapolu, Neapolu, drogi Neapolu…) – zawodził ktoś rozedrganym głosem, jakby chciał przyzwać do siebie rodzinne miasto.

Baldini oparł głowę na dłoniach.

Papuga darła się w klatce jak opętana.

– Pfeffer… Pfeffer… hoch Österreich… nieder mit Italien!… Wszedł do pokoju, podszedł do klatki i pogrzebał w kieszeni spodni.

Po omacku wsadził przez druty dwa palce.

– Chodź tu, włoska małpo… pieprzu… pieprzu… precz z Anglią!

– Pieprz… bierz!

Papuga rzucała się na drążku i po omacku dziobała na chybił trafił, dopóki nie natrafiła na palce. Zgrabnie porwała ziarenko i umilkła.

Baldini zasunął firaneczki na klatce, wyjął z pudełka papierosa, wziął ze stołu gazetę i poszedł do kuchni, gdzie usiadł przy stole i zagłębił się w czytaniu.

Po małej przerwie papuga zaczęła się drzeć. Kilka razy oderwał oczy od gazety i nasłuchiwał z jakimś dziwnym grymasem na twarzy. Po czym powstał i poszedł do pokoju. Odsunął firaneczki i zajrzał. Papuga natychmiast zaczęła skakać i wznosić patriotyczne okrzyki.

– Schlafen, Ara… Schlafen, Papageichen… (Spać, Ara… spać, papużko…)

Kiedy papuga ucichła, wrócił do kuchni i usiadł przy oknie, w którym poprzednio postawił na chwilę lampę.

W dwie minuty później odezwało się za oknem chrząknięcie, następnie ukazała się twarz Kani.

– Nie ma go?

– Wejdź…

Kania wszedł i usiadł przy stole.

– No i skończył się pan oberlejtnant – odezwał się po chwili.

Zdziwiony jeniec pytająco spojrzał na Kanię, który pokrótce opowiedział mu przebieg wypadków. Baldini, wysłuchawszy wszystkiego, poweselał.

Kania zapalił papierosa i z zadowoleniem dmuchnął.

– Podoficerowie pisali zeznania. Kapitan ma je posłać do sądu. Ostro wziął się nasz stary.

– Co mu tam sąd zrobi… kruk krukowi oka nie wykolę.

– Samo moje zeznanie starczy, żeby go zdegradowali. Napisałem trzy stronice i, kiedy dinstfirender przeczytał, mdło mu się zrobiło. Nie żałowałem, bracie, atramentu.

Baldini powstał.

– Zjesz ze mną kotlet?

– Mogę…

Zajadając wyłuszczał Kania pewien plan, którego Włoch słuchał z błyszczącymi oczami. Popili czarną kawą pana oberlejtnanta i uścisnęli sobie dłonie.

– Buona notte, gondoliero! (Dobranoc, gondolierze!). Uważaj tylko, żeby nie było naboi w rewolwerze, bo mógłby takiej kaszy narobić, że proszę siadać.

Von Nogay wrócił do domu nad ranem pijany z uwieszoną na ramieniu, również pijaną, urzędniczką z komendy garnizonu. Młoda ta osoba rozrzutnie darzyła swoimi wdziękami wielu oficerów z miejscowej załogi, którzy wyrazili gotowość do przyjęcia jej usług przez zaproszenie jej na kolację.

Wyprężonego na baczność przy drzwiach Baldindego trzepnął von Nogay rękawiczkami po twarzy i zarechotał.

– To jest Włoch – objaśnił swojej towarzyszce, która usiadła na taborecie w kuchni – uczę się na jego gębie boksu. Odpiął pas i zamachnął się w powietrzu. – Pif… Italiano, piff!

Jeniec chwytał w locie różne części rzucanej przez niego garderoby, a oberlejtnant śmiał się jak z dobrego dowcipu.

– Widzisz, jak aportuje? Dobrze go wytresowałem. Tylko jeszcze nie nauczyłem go szczekać na obcych, ale wezmę się i za to.

Do połowy rozebrany, zataczając się, poszedł do pokoju i zwalił się na łóżko.

– Emma, chodź, spać mi się chce.

Pijana urzędniczka mrużąc oczy patrzyła na jeńca, który stał przed nią gotów do zdjęcia palta.

– Ładny jesteś, Włochu – powiedziała po chwili obserwacji. Oberlejtnant wzdychał w pokoju na łóżku i przewracał się ciężko z boku na bok.

– Wody, włoska małpo…

Baldini zaniósł mu wodę i po chwili wrócił na palcach do kuchni.

– Ładny jesteś, Włochu – powtórzyła urzędniczka i przyciągnęła raptownie Baldiniego do siebie.

– Zechce pani rozebrać się i pójść do pokoju – mówił starając się jej wymknąć, ale wzięła jego nogę między swoje kolana i unieruchomiła go w ten sposób przy sobie.

– Nie chcesz mnie?

– Pozwoli pani, że pomogę rozebrać się i zaprowadzę do pokoju.

– Pocałuj mnie – zamknęła oczy i z otwartymi ustami oparła głowę o ścianę.

Baldini poczuł zapach alkoholu i wyzwalał nogę spomiędzy jej ciepłych łydek.

– Ależ, proszę pani…

– Nie pójdę! Chcę ciebie! – kategorycznie odpowiadała na jego perswazje. Zamaszyście zdjęła kapelusz i potrząsnęła utlenioną fryzurą.

– Będę spała tutaj, z tobą, wiesz?

– Nie, proszę pani.

Uwolnił się stanowczo z namiętnego uścisku i odszedł pod okno. Siedziała przez chwilę z szeroko rozstawionymi nogami, potem zdecydowanie rozpięła bluzkę.

– Pani tu spać nie może, niechże pani zrozumie.

– Głupiś jest, mój chłopczyku, i nic więcej nie mów. Jeżeli myślisz, że się mnie pozbędziesz, to jesteś w błędzie, wiesz? Jeszcze mnie nie znasz.

Gwałtownie, z jakimś zapamiętaniem, rozbierała się i ciskała garderobę w różne strony.

Zdarła z siebie bieliznę i stała teraz na środku kuchni naga.

– Widzisz, jak dobrze jestem zbudowana?

Baldini nie odpowiedział.

Założyła ręce na głowę, jakby chciała pozować do obrazu, i zerkała zalotnie na stojącego w milczeniu mężczyznę.

Kiedy widziała, że stoi nieruchomo i patrzy na nią bez słowa, podeszła do łóżka i odrzuciła koc.

– Rozbieraj się i choć do mnie!

Leżała naga, wyciągnięta na wznak, ze skrzyżowanymi pod głową ramionami i kusząco mówiła:

– Nie bądź głupi… on śpi… później do niego pójdę. Chodź, Włochu!

Baldini wolno, z zaciśniętymi ustami, podszedł do łóżka. Stanął nad nią i patrzył jej w oczy.

– Rozbierz się i chodź do mnie!

Pociągnęła go za rękaw. Raptownie usiadł na brzegu łóżka. Ciało jej pachniało silnie jakąś wodą kwiatową. Podniosła się i gwałtownie objęła go za szyję. Wpiła się w jego usta jakoś zachłannie i żarłocznie i mimo woli objął ją. Trwali tak przez długą chwilę.

Uwolnił się z jej objęć. Zadyszana, upadła na słomianą poduszkę.

– Rozbieraj się… prędzej… prędzej! Ociężale powstał i zgasił lampę.

1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название