Panna Nikt
Panna Nikt читать книгу онлайн
Ksi??ka zaczyna si? od pierwszego krwi p?ynienia, ale seksu w niej niezbyt du?o, du?o natomiast nami?tno?ci, pot??nych i niszcz?cych. Bo wcale nie potrzeba szekspirowskich kr?l?w, w?adczy? ze sztyletem i r?kami we krwi, zazdrosnych dusicieli, ?eby takie nami?tno?ci pokazywa?, wystarczy podstaw?wka w niedu?ym mie?cie i kilka dziewcz?tek. Zreszt? wiadomo, ?e z si?? m?odocianych uczu? ?adne p??niejsze ?ary nie mog? si? r?wna?, ?e to w?a?nie jest wiek przysi?g, rozczarowa?, rozpaczy i dramat?w.
W?a?ciwie to nie tyle trzy bohaterki, ile jedna, dwa razy pogr??ona w zakochaniu i nie rozumiej?ca, co si? z ni? dzieje. Inaczej mo?na to uj?? jako perypetie zamaskowane urokiem i s?odycz?. Bo utw?r ten jest i powie?ci?, i ?redniowiecznym moralitetem, ognie piekielne buchaj? co chwila z gruntu wstrz?sanego podziemnym dr?eniem, szybuj? w powietrzu demony i odprawiaj? ca?e przedstawienia w snach. Czes?aw Mi?osz
Legendarna PANNA NIKT, debiut powie?ciowy Tomka Tryzny, scenarzysty i re?ysera filmowego, ukaza?a si? w w roku 1994. Wysoko oceniona przez Czes?awa Mi?osza, przeniesiona na ekran przez Andrzeja Wajd?, wesz?a na listy bestseller?w w Polsce, Holandii, Belgii i Niemczech. Przet?umaczona na 14 j?zyk?w zosta?a wydana w ca?ej zachodniej Europie, Skandynawii, na Wyspach Brytyjskich, w USA, Kanadzie, Nowej Zelandii, Australii, Brazylii.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Dzwonię już naprawdę po raz ostatni. Coś słychać. Otwierają się drzwi. Stoi w nich Kasia.
– Wchodź, szybko – mówi i biegnie z powrotem. To wchodzę, zamykam drzwi i przekręcam zamek. Ojej, nie wytarłam nóg. Ale na dworze było sucho. Kładę teczkę na szafce i wchodzę do pokoju za kotarą.
Jak tu jasno dzisiaj.
Zasłony w oknach porozsuwane, a Kasia stoi przy synte…zatorze i uderza palcami w klawisze, ale nic nie słychać, żadnej muzyki, tylko stukot palców o klawisze. Ach, bo Kasia ma na uszach słuchawki i w nich wszystko słyszy.
Teraz je zdejmuje, wyłącza magnetofon. Obok stoi taki sam.
– Zaraz skończę – mówi do mnie. – Piętnaście minut.
Siada za stołem z gałkami i zakłada na uszy słuchawki. Włącza oba magnetofony, zatrzymuje, cofa kółka ręką. Stoję przy niej i patrzę, co robi. Kółka znów się kręcą.
– Do de – mówi Kasia. – Jeszcze raz. – I znów cofa taśmę, znów się kręcą kółka. Kasia uśmiecha się, kiwa głową. – Okej – mówi. Spogląda na mnie. – Wgrałam na początek flet, a teraz wpadłam na pomysł, żeby go przepuścić w drugim planie na końcu. Racja, ty nic nie wiesz. Czekając na ciebie, nagrałam wszystko na taśmę. Posłuchamy tego razem. Gruby żyje?
– Tak – mówię – nic mu nie jest. Tylko nochal ma spuchnięty.
– Trochę się bałam, że mu go złamałam.
– Nie – mówię – on się macał i mówił, że cały.
– Ktoś coś mówił na mój temat jak wyszłam?
– Nie, tylko Ewa… ale właściwie to nic.
– Ewa? – dziwi się Kasia. – Co mówiła?
– Że ty często nie przychodzisz do szkoły, a wszyscy muszą i czy to ma być sprawiedliwość.
Kasia śmieje się.
– Coś takiego – mówi. – Panna Bogdaj egalitarystką, no, no. A teraz zatkaj uszy, bo będę waliła.
Biegnie do kąta i ściąga z czegoś płachtę czarnego, błyszczącego plastiku. A to jakieś bębny. Wraca do magnetofonu, włącza go, zakłada na uszy słuchawki i leci z powrotem do bębnów.
– Perkusja musi być żywa – mówi głośno do mnie. – Bo z komputera to jak motyl na szpilce w gablocie u zegarmistrza. A teraz cicho! Siedzi chwilę nieruchomo i nagle zaczyna uderzać pałeczkami po bębnach. Stoję i się boję poruszyć, bo przecież Kasia nagrywa to na mikrofon.
Jaka ona jest zdolna. Na wszystkim potrafi grać. Jak szybko uderza tymi pałeczkami. Teraz wolniutko, coraz wolniej. Jeszcze tylko raz łupnęła i skończyła. Leci do magnetofonów, cofa taśmę i słucha w słuchawkach.
– Jak się nudzisz – mówi – to poczytaj sobie Paskala. Pochwaliłaś się pannie Trauman, to teraz czytaj. Gdzieś na biurku leży. Podchodzę do biurka, szukam wśród książek. Jest. To się pisze „Pascal”. „BLAISE PASCAL”. Otwieram i nic nie umiem przeczytać. Spoglądam na Kasię.
– Ale to nie po polsku – mówię. Kasia zsuwa z uszu słuchawki.
– Co mówisz?
– To nie po polsku!
– Przepraszam – mówi – zapomniałam. To poczytaj sobie coś innego.
– A jak mnie pani Trauman zapyta jutro o tego Pascala – mówię. – To o czym to jest?
– Myślisz, że pamiętam? – mówi Kasia i kiwa na mnie. – Pokaż mi to.
Podchodzę, podaję jej książkę. Kasia przewraca kartki.
– O – mówi – na przykład to. Kiedy się czyta za szybko, lub za wolno, nic się nie rozumie. I sześćdziesiąt dziewięć bis. Dwie nieskończoności, środek. Kiedy się czyta za szybko, lub za wolno, nic się nie rozumie.
Kasia spogląda na mnie.
– Rozumiesz? – pyta. Wzruszam ramionami.
– Nie – mówię.
Ojej mówi Kasia – to jest o tym, że człowiek musi się dusić pośrodku, bo niestety, lub stety, nieskończoności nie są dla ludzi. Proste?
Wzdycham.
– I tak mam powiedzieć pani Trauman?
– Czymś takim na pewno byś ją załatwiła – śmieje się Kasia. – A do tego jeszcze dodaj, że samemu się żyje i samemu się umiera. Oddaje mi książkę, zakłada słuchawki i zaczyna kręcić gałkami. Wracam do biurka. Człowiek musi się dusić pośrodku, bo niestety, lub stety, nieskończoności nie są dla ludzi. Samemu się żyje i samemu się umiera.
A to prawda, że jak się czyta za wolno, to nic nie można zrozumieć. Jak się uczyłam czytać w pierwszej klasie, to zanim złożyłam z literek trzeci wyraz, to już zapominałam pierwszego.
Oglądam tę książkę Pascala. Na pierwszej stronie napisane jest:
„PARIS”.
To na pewno po francusku. Biorę inną książkę. Jak popatrzeć z boku, to wszystkie kartki czerwone. Otwieram: białe. Znowu „PARIS”
Samemu się żyje i samemu się umiera. To chyba jak się jest samotnym?
Ten Paryż ciągle mnie prześladuje. Najpierw, wczoraj, powiedziała o nim Ewa Bogdaj. Że na pewno przyjechałam z Paryża. Potem Kawczak mi mówi, że właśnie jesteśmy w Paryżu. Teraz te wszystkie książki z Paryża. O co ja miałam zapytać Kawczaka?…
O, jaka ładna figurka, jaka malutka. Biorę ją i odstawiam zaraz.
Wycieram rękę o sweter. Aż mnie dreszcz przeszedł, jakbym wzięła do ręki czarną pijawkę. Fuj, to diabełek ohydnie wykrzywiony. Fuj, fuj! Kasia coś do mnie chyba mówi.
Odwracam się. Nie, to nie do mnie. Podśpiewuje sobie, pochylona nad stołem z gałkami. Kasia w domu znów sama, tak jak wczoraj. Nie widziałam jeszcze jej mamusi, ani jej tatusia. Ciekawa jestem, jak wyglądają i do kogo Kasia jest bardziej podobna. Bo ja to do mamusi, jak była młodziutka.
– Chodź tu szybko – mówi Kasia. Podchodzę do niej. Kasia przystawia mi do ust mikrofon i mówi: – Potrzebuję twojego śmiechu. Zaśmiej się, tylko głośno.
– Nie wiem – mówię – jeszcze nigdy nie śmiałam się do mikrofonu.
– To spróbuj.
– Jakoś nie chce mi się śmiać.
– Przypomnij sobie coś wesołego.
Coś wesołego… co było wesołego? Raz ojciec chrzestny przywiózł maskę na twarz. To była twarz małpy. Strasznie śmieszna. Założył ją sobie, tam była gumka, zaczął skakać zgarbiony jak małpa, wymachiwał rękami. Wszyscy pękali ze śmiechu. Potem nałożył ją Tadziu i poleciał do ogródka, a myśmy patrzyli z okna. Pani Kamińska akurat zrywała rzodkiewki. Tadzik wychylił się z krzaków i wrzasnął: – huuu! – Pani Kamińska go zobaczyła i w nogi. Potem mówiła, że to cud, że trupem nie padła, jak maszkarę zobaczyła. Nikt jej nie chciał wierzyć, a myśmy nigdy się nie przyznali. To było dawno.
– Już? – pyta Kasia.
No mówię i zaczynam się śmiać, ale jakoś smutno i sztucznie.
– Popatrz na mnie – mówi Kasia. Patrzę, a ona robi niesamowicie śmieszną minkę i jakoś tak śmiesznie kiwa głową. Ja buch w śmiech, Kasia naciska klawisz w magnetofonie i natychmiast przestaje mi się chcieć śmiać. Kasia sepleni cieniutkim głosikiem:
– A telas wystompi psed państfem panna Mania, specjalistka od chichlania.
Wytrzeszcza na mnie oczka. Ja w śmiech śmieję się i śmieję, Kasia nagrywa… nagle rozlega się dzwonek. Kasia spogląda na zegarek.
– To na pewno panna Zenobia – mówi. – Zapomniała kluczy? Dzwonek znów dzwoni. Kasia biegnie otworzyć, słyszę, jak otwiera drzwi. Jakiś znajomy głos:
– Dzień dobry Kasiu, czy zastałam mamusię?
– Przykro mi – odpowiada Kasia. – Mamusia będzie dopiero późnym wieczorem.
– Nie zaprosisz mnie do środka? – pyta ten głos i dopiero teraz go poznaję. To głos pani Turskiej, naszej wychowawczyni.
– Ależ proszę bardzo – mówi Kasia. Słyszę stuk drzwi i głos pani Turskiej: – Może trochę porozmawiamy na spokojnie?
– Z przyjemnością – odpowiada Kasia. I co to będzie, jak mnie pani tu zobaczy? Każe mi na pewno wyjść, a tak nam było fajnie. Nie wyjdę.
Chowam się za kotarę przy oknie. Słyszę, jak wchodzą do pokoju. Jejku, co ja najlepszego zrobiłam? Zaraz Kasia mnie zawoła i dopiero będzie mi głupio, jak wyjdę zza kotary. Już wiem, udam, że bawiłyśmy się w chowanego. Stoję i prawie nie oddycham.
– Więc to twoje królestwo? – słyszę głos pani. Zaraz potem śmiech Kasi i jej głos:
– Jeżeli już, to raczej małe, zrujnowane księstewko. Napije się pani kawy? A może herbaty?
– A wiesz – mówi pani – kawy to bym się napiła.
– Zaraz będzie – mówi Kasia i słyszę, że wychodzi. Słyszę teraz jak pani chodzi po pokoju.
A jeśli podejdzie do okna?
Słychać jej kaszel. Daleko ode mnie. Spoglądam w dół, czy mi czasem nie wystają nogi spod kotary, ale kotara jest długa, załamuje się na dywanie.
Kasi kroki i cichuteńki brzęk.
– Już, tak szybko? – dziwi się pani.
– Bo z termosu – odpowiada Kasia. – Może być.
– Oczywiście – mówi pani, Żeby tylko Kasia się domyśliła i mnie nie szukała. Zerkam w bok. W szybie widzę odbicie pani Turskiej i Kasi. Niewyraźnie, bo za szybą widok na domy i okna.
Widzę, jak Kasia stawia tacę z filiżankami na stoliczku przy kanapie. – Proszę – mówi słodko. Pani siada, Kasia też. Podsuwa pani cukiernicę, pani słodzi i miesza łyżeczką. Odsuwa cukiernicę w stronę Kasi.
– Dziękuję, nie słodzę – mówi Kasia. Pani podnosi filiżankę do ust, wypija łyczek. Patrzę… po dachu tamtego domu chodzi kominiarz. A ja nie mam na sobie ani jednego guzika, bo pod swetrem elastyczna bluzka, a spódniczka na haftkę.
– Bardzo u ciebie przyjemnie – mówi pani.
– Dziękuję – mówi Kasia. I głośno wzdycha. Pani też wzdycha. Zaczynają się śmiać obie.
– Poważne rozmowy mają to do siebie, że najtrudniej zacząć – mówi Kasia.
– To może zacznę od tego, Kasiu – mówi pani – że bardzo cię lubię. I jeśli powiem ci coś przykrego, to tylko dla twojego dobra.
– I ja panią bardzo lubię – mówi Kasia. – Jest pani taką sympatyczną, zrównoważoną, elegancką kobietą. A ja, jak pani widzi, jestem tylko małą, niezrównoważoną, potarganą dziewczynką, która bardzo żałuje, że tak narozrabiała. Kładę symboliczną rękę na symbolicznym sercu i bardzo przepraszam. Pani śmieje się.
– Ślicznie to ujęłaś.
A Kasia: – Zawsze sobie obiecuję, że nie będę się wtrącać do rzeczywistości, i zawsze o tym zapominam.
– Tak, wiem, że to trudne – mówi pani. – Też mam niekiedy taki sam kłopot. Chciałoby się wszystko powiedzieć, ale cóż, jest się dorosłym i żyje się między ludźmi.
– Obiecuję pani, że będę trenować – mówi Kasia. – Będę chodziła z butelką wody. Jakby coś, to łyczek i potrzymać w ustach, dopóki pali w języczek.