Panna Nikt
Panna Nikt читать книгу онлайн
Ksi??ka zaczyna si? od pierwszego krwi p?ynienia, ale seksu w niej niezbyt du?o, du?o natomiast nami?tno?ci, pot??nych i niszcz?cych. Bo wcale nie potrzeba szekspirowskich kr?l?w, w?adczy? ze sztyletem i r?kami we krwi, zazdrosnych dusicieli, ?eby takie nami?tno?ci pokazywa?, wystarczy podstaw?wka w niedu?ym mie?cie i kilka dziewcz?tek. Zreszt? wiadomo, ?e z si?? m?odocianych uczu? ?adne p??niejsze ?ary nie mog? si? r?wna?, ?e to w?a?nie jest wiek przysi?g, rozczarowa?, rozpaczy i dramat?w.
W?a?ciwie to nie tyle trzy bohaterki, ile jedna, dwa razy pogr??ona w zakochaniu i nie rozumiej?ca, co si? z ni? dzieje. Inaczej mo?na to uj?? jako perypetie zamaskowane urokiem i s?odycz?. Bo utw?r ten jest i powie?ci?, i ?redniowiecznym moralitetem, ognie piekielne buchaj? co chwila z gruntu wstrz?sanego podziemnym dr?eniem, szybuj? w powietrzu demony i odprawiaj? ca?e przedstawienia w snach. Czes?aw Mi?osz
Legendarna PANNA NIKT, debiut powie?ciowy Tomka Tryzny, scenarzysty i re?ysera filmowego, ukaza?a si? w w roku 1994. Wysoko oceniona przez Czes?awa Mi?osza, przeniesiona na ekran przez Andrzeja Wajd?, wesz?a na listy bestseller?w w Polsce, Holandii, Belgii i Niemczech. Przet?umaczona na 14 j?zyk?w zosta?a wydana w ca?ej zachodniej Europie, Skandynawii, na Wyspach Brytyjskich, w USA, Kanadzie, Nowej Zelandii, Australii, Brazylii.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Oczy ma okrąglutkie i bardzo podkrążone. To dlatego, że tak krótko spała. Czy jest ładna? Nie wiem, nie wiem, jest po prostu cudowna.
Na policzku ma bliznę, cienką, różową. Na dwa centymetry. Jak to ją musiało boleć, och jej. Ja też mam taką bliznę, ale na kolanie, bo kiedyś zawadziłam o gwóźdź.
Kasia dotyka swojego policzka i mówi:
– Raz, jak byłam mała, postanowiłam sobie uprasować buzię. Częściowo mi się udało. Chcesz jej dotknąć?
– Tak – mówię. Wyciągam rękę i dotykam leciutko blizny Kasi. A tu nagle w klasie robi się okropnie cicho. Trzasnęły drzwi i zaraz potem:
– Dzień dooobry paaani! – cały chór. To weszła pani od polskiego.
– Dzień dobry, najstarsza klaso – mówi. Stukając obcasami, podchodzi do stolika. Obciąga spódniczkę i siada. Jest całkiem siwa, ale wygląda młodo. Ma białą bluzkę i broszkę biedronkę. Rozgląda się po klasie z uśmiechem.
– Czemu tu tak cicho? – pyta. – Nie bójcie się, dyktando dopiero za tydzień.
A klasa: – Uuuuuu!
Pani podnosi rękę, znów cicho.
– Żebyśmy tylko nie zaczęły się śmiać – szepcze mi Kasia do ucha i natychmiast zatyka sobie usta. Coś okropnego zaczyna się dziać, coś we mnie wzbiera na śmianie. Już nie mogę wytrzymać, Matko Święta, ratuj!
Wybucham śmiechem jakby trzaskiem, jakby hukiem w tej ciszy ogólnej i choć zaraz przylatuje strach i zamyka śmiech w komórce, to już za późno, już się zaśmiałam, już wszyscy słyszeli i teraz patrzą na mnie.
– Kto to się zaśmiał? – pyta pani. Wstaję, spuszczam głowę, głupio mi i coś mi zaczyna szumieć w uszach, jakbym wpadła w muszlę.
– Czemu się zaśmiałaś? – pyta pani. I co mam powiedzieć? Płakać mi się chce, zaraz się rozpłaczę, bo nie wiem, co mam zrobić. Nagle słyszę cichuteńki szept… – Powiedz, że ci wesoło. – To Kasi szept. Podnoszę głowę.
– Bo mi wesoło – mówię i patrząc na panią trochę głupkowato, uśmiecham się. Niech sobie będzie, co ma być. A co mi tam. Tymczasem na ustach pani widzę uśmiech.
– Bardzo to logiczne – mówi. – Skąd się wzięła w naszej klasie taka logiczna dziewczynka? My się przecież nie znamy.
– Nazywam się Marysia Kawczak – mówię. – Uczę się w tej szkole dopiero od wczoraj, bo dopiero przedwczoraj przyjechałam do Wałbrzycha razem z moimi rodzicami, braćmi i siostrami.
– Dużo masz tych sióstr i braci? – pyta pani.
– Trochę mniej niż sto – mówię – a trochę więcej niż troje.
– Domyślam się, że czworo – mówi pani. Kiwam głową.
– Zgadza się.
– Skąd przyjechałaś?
– Z Jawiszowa – mówię. – To taka maleńka osada na południowy zachód od Wałbrzycha. A wcześniej byłam w Paryżu, skąd przywiozłam sobie okropnie niemodną sukienkę. Modne, niemodne… to takie względne pojęcia, całkiem niemodne.
Boże, co ja plotę? Kto to gada przeze mnie? Wszyscy się na mnie gapią. Chyba zwariowałam.
– Ciekawe – mówi pani. – A Jawiszów znam. Byłam tam kiedyś, bo niedaleko leżą Głazy Krasnoludków i bardzo chciałam zobaczyć coś, co tak ładnie się nazywa. Co miałaś z polskiego?
– Czy mogę skłamać? – pytam.
– Proszę bardzo.
– To miałam piątkę.
– A jak wygląda prawda?
– Prawda to czwórka – mówię. – Ale zawsze marzyłam o piątce.
– Zobaczymy – mówi pani – może ci pomogę w urzeczywistnieniu tego marzenia. W takim razie powiedz mi jeszcze, co ostatnio czytałaś? Co ja czytałam? Co ja ostatnio czytałam? A tu słyszę w głowie cichuteńki szept, jakby Kasi: – Pisma Paskala…
– Pisma Paskala – mówię. Pani aż zagwizdała.
– Masz u mnie za odwagę pierwszą piątkę – mówi. – Ale jeśli będą następne, to już z lektury obowiązkowej i gramatyki. Możesz usiąść.
Siadam. Kasia uśmiecha się do mnie. To dzięki niej byłam taka śmiała wobec pani i całej klasy. To dzięki niej coś we mnie pstryknęło na odwagę. Od dzisiaj będę taka zawsze. Odważna i uśmiechnięta.
Kasia unosi lekko brwi, tak, jakby wiedziała, o czym pomyślałam.
A jeśli ona rzeczywiście zna wszystkie moje myśli? Wszystkie, ale to wszystkie. Nawet te, które… Niektóre są brzydkie. Na przykład… Fuj, nie będę o tym myślała.
I nagle czuję, że cały rój brzydkich myśli wleciał mi do głowy.
Kazik Kamiński sika w porzeczkach, a ja patrzę i wszystko widzę. I on też na mnie patrzy i widzi, że ja widzę, i nic. I ja też nic, tylko patrzę…
Zenuś wrzeszczy bez przerwy, a ja stoję nad nim z poduszką i zaraz go uduszę, przysięgam, że go uduszę, jak nie przestanie wrzeszczeć…
Albo… Dotykam się tam, cała jestem spocona, nie chcę się dotykać, ale się dotykam i dotykam…
Jestem ohydna świnia, dlaczego wtedy nie umarłam? Zabij mnie Kasiu, nie zasługuję na to, żeby być twoją przyjaciółką i przybraną siostrą.
Ale Kasia wcale na mnie nie patrzy. Bawi się długopisem, zagapiona w okno. O tych swoich kompozycjach na pewno myśli. Jakie to musi być ciekawe: myśleć ciągle o kompozycjach, o muzyce. Ja to nie mam nic takiego, żeby ciągle o tym myśleć. Żyję sobie, myślę o tym, o czym akurat myślę, i już. Ciągle o jednym to chyba myślą tylko różni wielcy ludzie, jacyś uczeni, wynalazcy… I jak się jest mamusią i ma się dzidziusia, to też myśli się tylko o jednym. Albo jak się dostanie lanie, to się o tym myśli, dopóki boli. Albo jak ktoś powie coś złego… albo coś dobrego. To też się o tym myśli dosyć długo.
Jak miałam dopiero co tę kobiecą przypadłość pierwszy raz w życiu, to myślałam i myślałam, że jak to jest, że ta krew tak długo musi ze mnie wypływać. Że to przecież mogłoby być żywe, a przecież musi co miesiąc umierać. To taka rzeka, która płynie i płynie, ale nie ma w niej rybek, bo to przecież rzeka krwi, która przepływa przez wszystkie kobiety na całym świecie.
Myślałam o tym i myślałam, a jak przedwczoraj się skończyło, to wzięłam i zapomniałam.
Siedzę w ławce, o czymś myślałam. O czym? Zapomniałam. To już trzecia lekcja w tym pięknym dniu, lekcja rysunków. Druga była matematyka. Na matematyce było tak samo jak w poprzedniej szkole, smutno i nudno. Pan jest malutki, całkiem łysy i ciągle mówi: – „Powiedzmy”
Rysujemy jastrzębia. Pani od rysunków przyniosła go z gabinetu zoolo. Jest prawdziwy. Ale nieżywy i wypchany. Rysuję dziób.
Zakrzywiony i ostry. Mieć taki dziób i ciągle go widzieć przed oczami, i nie móc się od niego odwrócić… straszne.
Zerkam, co u Kasi. Ona rysuje jastrzębia w locie. Jest trochę dziwny, ale ładny. Mój jest smutny i zły, a jej po prostu sobie lata.
Kasia jest wspaniała. Na przerwach chodzimy sobie po korytarzach i rozmawiamy. Opowiedziałam jej o bliźniaczkach i o Zenusiu, i o Tadziu. Bardzo chce ich poznać. Ja też bym chciała, żeby oni ją poznali. Dziewczynki będą na pewno zawstydzone, ale potem się przyzwyczają. Bo ja to przyzwyczaiłam się do Kasi od razu. No, może trochę niezupełnie.
Niekiedy Kasia spojrzy na mnie jakoś tak, że wydaje mi się kimś innym, kimś, kogo zupełnie nie znam. Jak gdyby była dorosła i tylko udawała, że jest piętnastoletnią dziewczynką. Ale w ogóle jest cudownie siedzieć z nią w jednej ławce, spacerować korytarzem, rozmawiać z nią i milczeć wspólnie. I pomyśleć…
jeszcze wczoraj rano nie znałyśmy się, a dzisiaj jesteśmy ze sobą i rozmawiamy i śmiejemy się razem.
Tamte dziewczynki, z którymi siedziałam wczoraj, Klaudia, Magda, no i oczywiście Ewa Bogdaj, też chodzą ze sobą i rozmawiają, i śmieją się, ale wydają mi się jakieś takie sztuczne. Szczególnie Ewa. Jest taka śliczna, tak ładnie chodzi i tak ładnie się uśmiecha, ale wszystko to robi tak, jakby występowała w teatrze, jakby pełno ludzi na nią patrzyło. Kiedy przechodzi koło nas ze swoim stadkiem, to mnie aż zimno się robi. Ona mnie nienawidzi, czuję to. Nie wiem, dlaczego tak jest i skąd to wiem, ale wiem.
Czym jej zawiniłam?
Co innego Klaudia. Ona po prostu brzydzi się mną. Nie wiem dlaczego, ale ją rozumiem. Bo na przykład mój ojciec chrzestny…
Bardzo nieładnie pachnie mu z buzi. Gdy mnie całuje na powitanie, to mnie aż słabo się robi od jego oddechu. I chociaż jest bardzo dobry i zawsze daje nam czekoladę, to nie lubię, jak przyjeżdża ze Szczecina. Więc wiem, jak to jest, gdy się człowiek kogoś brzydzi.
Zresztą Klaudią też się trochę brzydzę. Jest ciągle skrzywiona i pociąga nosem. I chociaż jest ładna, to nie jest ładna.
– Skończył już ktoś rysować? – pyta pani od rysunków. A ja właśnie skończyłam. Podnoszę dwa palce, wstaję.
Ja!
– Chodź, pokaż – mówi pani. To ja łap za rysunek i biegnę do niej, nagle fajt, leżę na podłodze i widzę chowającą się nogę grubego Ziębińskiego. W klasie śmiech, wszyscy wstają i patrzą, co tak gruchnęło. A to ja. Wstaję ostatnia, bo z podłogi. Boli mnie łokieć.
– Co się stało? – pyta pani.
– Nic – mówię – potknęłam się.
– Biedactwo – mówi pani pieszczotliwie. Przynoszę jej rysunek. Jest rozdarty, bo gdy upadałam, to trzymałam go obiema rękoma i żadna nie puściła. Pani rozprostowuje go.
– Nic nie szkodzi – mówi. – Bardzo ładny, masz piątkę. Bierze swój ołóweczek i stawia pod rysunkiem piątkę. A ja tymczasem widzę, że do Ziębińskiego podchodzi Kasia. I mówi: – Dlaczego jej podstawiłeś nogę?
– Co cię to obchodzi? – mówi Ziębiński. – A ty co, przezroczysta? Odsuń się, bo mi model zasłaniasz.
Odsuwa Kasię ręką i w tym momencie Kasia uderza go w twarz. Aż plasnęło. Ziębiński podrywa się z ławki, żeby jej oddać, gdy trach! To straszne. Kasia uderzyła go drugi raz. Tym razem pięścią, w sam środek twarzy. W nos.
Ziębiński upada do tyłu, na Kawczaka. Dziewczynka, co siedzi przed nimi, zaczyna przeraźliwie wrzeszczeć.
– Pokrwawił mnie! – krzyczy i wyciera z twarzy krew. A to krew Ziębińskiego, tak daleko mu trysnęła z nosa. Pani od rysunków robi się blada i wybiega z klasy. Ziębiński leży i beczy, z nosa leci mu krew. Kasia pochyla się nad nim, szarpie go za ubranie i krzyczy:
– Dlaczego podstawiłeś jej nogę?!
– Magda mi kazała – mówi niewyraźnie Ziębiński. Kasia puszcza go, odwraca się. Dopiero teraz widzę jej buzię. Gdybym nie wiedziała, że to ona, to bym jej nie poznała. Chcę jej powiedzieć, żeby się uspokoiła, ale jakoś nie mogę się ruszyć. Stoję jak sparaliżowana i mam sucho w ustach.