Kosmos
Kosmos читать книгу онлайн
P??ne, dojrza?e dzie?o wielkiego pisarza stanowi kwintesencj? jego pogl?d?w na ?ycie i sztuk?. Dowodem na uniwersalno?? i donios?o?? przes?ania powie?ci jest uhonorowanie jej mi?dzynarodow? nagrod? Prix Formentor, najwy?szym europejskim wyr??nieniem po Literackiej Nagrodzie Nobla.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
V
Nade mną Katasia rozpowiadająca, łajdactwo takie, Dawidka powiesili, Dawidek na haku powieszony w ogrodzie, kto powiesił, skaranie boże, draństwo, żeby kota Lenie wieszać! To mnie zbudziło gwałtownie. Kot był powieszony. Powiesiłem kota. Rzuciłem niepewnie okiem na łóżko Fuksa, było puste, widać był już przy kocie, to mi udzielało odrobiny samotności, by zdać sobie sprawę…
Ten fakt mnie zaskoczył, jak gdybym to nie ja był dusicielem. Ze snu jednym susem znaleźć się w czymś tak niewiarygodnym, po cóż, na Boga, go dusiłem? Przypomniałem sobie teraz, że w czasie duszenia doświadczyłem tego samego dobijania się do Leny, co gdym szturmował do jej drzwi – ha, dobierałem się do niej poprzez zaduszenie kota ulubionego – i w furii, że inaczej nie mogę! Ale po cóż ja jego na haku wieszałem, jaka lekkomyślność, jakie zamroczenie! I, co więcej, rozpatrując to zamroczenie, na pół ubrany, z wątpliwym uśmieszkiem na twarzy skurczonej, którą widziałem w lustrze, doświadczyłem tyleż satysfakcji, co konfuzji – niczym z wyplatanego figla. I nawet szepnąłem „wisi”, z radością, z rozkoszą. Co robić? Jak wybrnąć? Oni tam na dole na pewno już rozwodzą się nad tym na wszystkie sposoby – czy nikt mnie nie widział? Zadusiłem kota.
Ten fakt mnie przewracał. Kot był zaduszony i wisiał na haku, i mnie nie pozostawało nic innego, jak zejść i udawać, że nie wiem o niczym. Proszę, dlaczegóż jednak go zadusiłem? Tyle spraw nagromadzonych, tyle wątków krzyżujących się, Lena, Katasia, znaki, walenie, etcetera, żaba chociażby, lub popielniczka, etcetera, gubiłem się w rozgardiaszu i nawet przyszło mi na myśl, że to może z powodu czajnika, a nuż zabiłem z nadmiaru, na dodatek, na przyprzążkę, czyli zaduszenie, jak czajnik, nadetatowe. Nie, nieprawda! Kota nie zadusiłem w związku z czajnikiem. Z czym zatem związać, do czego odnieść kota? Nie miałem czasu na myślenie, trzeba było schodzić i stawić czoło sytuacji, która zresztą była i bez tego niesamowita, wypełniona cudeńkami nocy…
Zszedłem. Na dole – pustki, domyśliłem się, że wszyscy w ogródku. Ale zanim ukazałem się im w drzwiach ganku, spojrzałem przez okno zza firanki. Mur. Na murze koci trup. Na haku. Przed murem stojące osoby, wśród nich Lena – z daleka, w zmniejszeniu, wyglądało to na symbol. Moje ukazanie się na ganku nie należało do łatwych, miało wszystkie cechy skoku w nieznane… a jeśli mnie kto widział, jeśli za chwilę będę musiał bełkotać, nieprzytomny ze wstydu? Szedłem z wolna żwirowaną ścieżką, niebo jak sos, słońce rozpuszczone w białawym przestworze, znów zapowiadał się upał, co za lato! Zbliżałem się i kot stawał się coraz wyraźniejszy, ozór wyłaził bokiem z paszczy, ślepia wywalone z orbit… wisiał. Myślałem, że gdyby to nie był kot, byłoby lepiej, kot jest okropny z natury, w kocie miękkość, puszystość, są jak osadzone na wściekłym skrzeczeniu, drapaniu, na przeraźliwym skwierczeniu, tak, skwierczeniu, kot nadaje się do głaskania, ale i do tortury, jest koteczkiem, ale i kocurem… Szedłem powoli, żeby zyskać na czasie, gdyż zadziwiał mnie widok po dniu mego czynu ponocnego, wówczas mało widocznego i wrośniętego w dziwy owej nocy. Wydawało się zresztą, że powolność udzieliła się wszystkim, oni też zaledwie się ruszali, Fuks, schylony, rozpatrywał mur i ziemię przed nim, co mnie rozśmieszało. Ale zastanowiła mnie piękność Leny, nagła, niesłychana, i pomyślałem, przerażony: o, jak ona wypiękniała po wczorajszym!
Leon zapytał z rękami w kieszeniach: – Co pan na to? Pęczek wypomadowanych włosów sterczał mu nad łysiną, jak pilot okrętu.
Odetchnąłem. Nie wiedzieli, że to ja. Nikt mnie nie widział.
Zwróciłem się do Leny: – Jaka przykrość dla pani! Spojrzałem na nią, w miękkiej bluzce kawowej, w granatowej spódnicy, wtulona w siebie, miękka w ustach, z rękami wzdłuż ciała, jak ręce rekruta… i dłonie, stopy, nosek, uszka, maleńkie, za drobne. To w pierwszej chwili mnie zirytowało. Ja jej kota zakatrupiłem, wyrządziłem jej to brutalnie, masywnie, a te stopki, tymczasem, były takie drobne!
Ale moja wściekłość przetoczyła się w rozkosz. Gdyż ona, proszę mnie zrozumieć, była też za drobna wobec kota i z tego powodu wstydziła się, już byłem tego pewny, wstydziła się kota! Ach! Za drobna dla wszystkiego, odrobinę mniejsza, niż trzeba, nadawała się tylko do miłości, do niczego więcej, i dlatego wstydziła się kota… gdyż wiedziała, że cokolwiek by się do niej odnosiło, musiało mieć sens miłosny… i choć nie domyślała się, kto, to przecież wstydziła się kota, bo kot był jej kotem, i jej dotyczący…
Ale kot jej był kotem moim, przeze mnie zaduszonym… Był nasz wspólny.
Rozkoszować się? Wymiotować? Leon zapytał.
– Nic pan nie wie? Kto, jak? Nic pan nie zauważył? Nie, nic nie wiedziałem, wczoraj spacerowałem do późna, wróciłem dobrze po dwunastej, wszedłem wprost przez ganek, pojęcia nie mam, czy kot już wtedy wisiał – w miarę tych zeznań kłamliwych rosła we mnie uciecha, że w błąd wprowadzam i nie jestem już z nimi, a przeciw nim, po Tamtej stronie. Jak gdyby kot przesunął mnie z jednej strony medalu na drugą, w tamtą sferę, gdzie działy się tajemnice, w sferę hieroglifu. Nie, nie byłem już z nimi. Śmiech mnie łechtał na widok Fuksa, szukającego pracowicie śladów pod murem i wysłuchującego moich kłamstw.
Ja znalem tajemnicę kota. Ja byłem sprawcą.
– Powiesić! Żeby kto kota wieszał! – z pasją wykrzyknęła Kulka i zahamowała, jakby jej się coś stało.
Katasia wynurzyła się z kuchni i szła ku nam przez grządki. Jej usteczka „zmanierowane” zbliżały się do paszczy kociej – poczułem, że ona, idąc, czuje, że niesie na sobie coś pokrewnego tej paszczy, to mi dostarczyło nagłej satysfakcji, jakby mój kot osadzał się solidniej po tamtej stronie. Warga zbliżała się do kocura, ulotniły mi się wszelkie wątpliwości w związku z jej fotografią, tak niewinną, zbliżała się z oślizgłym umykiem, wywichnięta i nikczemna, zachodziło dziwne podobieństwo w świństwie – i rodzaj nocnego dreszczu ciemnego przebiegł mnie po krzyżach. Nie spuszczałem jednocześnie wzroku z Leny – i moje zdziwienie, mój wstrząs tajemny, bo ja wiem, czy zachwycony, moje wzruszenie, gdym odczuł, że wstyd Leny się wzmaga wraz z wzejściem nad kotem tego zepsucia ustnego. Wstyd dziwną ma naturę, przekorną, broniąc się przed czymś wciąga to coś w sferę najgłębiej własną i poufną – i tak Lena, wstydząc się kota i wargi z kotem, wprowadzała to w tajemniczość swoich prywatnych sekretów. I dzięki jej wstydowi kot złączył się z wargą, jakby jeden tryb zahaczał o drugi! Ale mój bezgłośny okrzyk triumfu połączył się z jękiem, jakimże cudem diabelskim ta uroda świeża i naiwna mogła chłonąć ohydę… i wstydem swoim potwierdzać moje urojenia! Katasia miała w rękach pudełko – było to nasze pudełko z żabą – ach, Fuks najwidoczniej zapomniał go zabrać, gdyśmy wychodzili!
– To ja znalazłam u siebie, w pokoiku, leżało na oknie.
– Co jest w tym pudełku? – zapytał Leon. Katasia uchyliła pokrywki.
– Żaba.
Leon zamachał rękami, ale Fuks wmieszał się z niespodziewaną energią. – Przepraszam – rzekł odbierając Katasi pudełko. – To na potem. To się wyjaśni. A na razie ja bym prosił państwa do stołowego. Chciałbym pomówić. Kota zostawmy, jak jest, ja to jeszcze raz spokojnie obejrzę.
Czy ten osioł zamierzał odstawiać detektywa?
Skierowaliśmy się powoli w stronę domu, ja, pani Kulka, nic nie mówiąca, nieprzyjemna, obrażona, Leon ze sterczącym kosmykiem, zmięty. Ludwika nie było, wracał z biura dopiero wieczorem. Katasia zawróciła do kuchni.
– Proszę państwa – zagaił Fuks w stołowym – trzeba by szczerze. Fakt, że tu się coś wyrabia.
Drozdowski, wszystko żeby zapomnieć o Drozdowskim, ale widać było, że się uczepił i będzie pchał, jak się da. – Co się wyrabia. My z Witoldem już od przybycia naszego to wymiarkowaliśmy, ale nijako nam było gadać, bo nic pewnego, takie tam impresje… Ale w końcu trzeba szczerze.
– Ja właśnie – zaczął Leon. – Za pozwoleniem – przerwał Fuks i przypomniał, jak to idąc tutaj po raz pierwszy natrafiliśmy na wróbla powieszonego… fenomen niewątpliwie zastanawiający. Opowiedział, jak potem rozeznaliśmy coś, jak, strzałkę, na suficie w naszym pokoju. Strzałka, nie strzałka, mogło być złudzenie, tym bardziej, że poprzedniego wieczoru też nam się uwidziała strzałka, tu, na suficie, państwo sobie przypominają?… strzałka, albo może grabie… dość, że autosugestia nie wykluczona, atenti ! Ale my z samej ciekawości, uważają państwo, dla sportu, postanowiliśmy zbadać.
Opisał nasze odkrycie, położenie patyczka, wyrwę w murze i zamknął oczy. – Hmmm… zgódźmy się… wiszący wróbel… wiszący patyk… coś jakby w tym… Gdyby jeszcze to nie było akurat tam gdzie strzałka wskazywała…
Ucieszyłem się naraz myślą o kocie wiszącym – jak patyk – jak wróbel – ucieszyła mnie ta składność! Leon wstał, chciał zaraz iść do patyka, ale Fuks go wstrzymał. – Niech pan poczeka. Naprzód opowiem wszystko.
Jednakowoż opowiadanie przychodziło mu żmudnie, pajęczyna rozlicznych domysłów i analogii spowijała go, widziałem, jak słabnął, roześmiał się nawet w pewnej chwili z siebie i ze mnie, spoważniał, ze zmęczeniem pielgrzyma wywodził o dyszlu, że dyszel celował… Proszę państwa, co szkodzi sprawdzić? Jeśli strzałkę sprawdziliśmy, to i dyszel można. My tylko tak… dla sprawdzenia. Na wszelki wypadek. Nie żebyśmy jakąś nieufność do Katasi… dla sprawdzenia tylko! I, na wszelki wypadek, żabę w pudełku miałem, żeby żart upozorować, jakby nas ktoś przyłapał. Zapomniałem o niej wychodząc, dlatego Katasia przyniosła.
– Żaba – powiedziała Kulka.
Opowiadał o rewizji, że badaliśmy i badali bez skutku, i nic, nic, ale, proszę sobie wyobrazić, natrafiliśmy w końcu, pewien szczegół, bagatelny, owszem, całkiem trzecioplanowy, zgoda, tak, ale powtarzający się większą ilość razy, niżby należało, państwo wiedzą, jak coś się powtarza bardziej, niż jest dozwolone… proszę niech państwo sami ocenią, ja po prostu wyliczę… I zaczął recytować, ale bez przekonania, za słabo!
Igła wbita w blat stołu.
Stalówka wbita w skórkę od cytryny.
Pilnik wbity w pudełeczko.