Tajemnica Pana Pottera
Tajemnica Pana Pottera читать книгу онлайн
Par? s??w o ca?ej serii
Alfred Hitchcock, znany w literaturze i kinematografii raczej z zami?owania do dreszczowc?w, mrocznych krymina??w i gatunk?w raczej horroro-podobnych, stworzy? r?wnie? ca?? seri? ksi??ek przeznaczonych dla m?odego czytelnika, a pozbawionych atmosfery grozy i l?ku. No bynajmniej pozbawionej grozy ju? po rozwi?zaniu zagadki. Wcze?niej nie ma tak dobrze!!!! Dru?yn? tworz?, jak w tytule trzej m?odzi detektywi- Jupiter Jones, Bob Andrews i Pete Crenshaw. Jupiter Mieszka wraz z ciotk? i wujkiem na sk?adzie z?omu Jones?w. Jupiter jest przyw?dc? tej organizacji i jej m?zgiem. Potrafi rozwi?zywa? naprawd? zawik?ane zagadki, jest oczytany i wie wiele wi?cej od innych, przez co czasami si? wym?drza. Ma nadwag?, co jest jego zmor? na ka?dym kroku. Potrafi ?wietnie poprowadzi? swych przyjaci?? do rozwi?zania zagadki. Pete Crenshaw jest drugim detektywem. Jest bardzo wysportowany, przez co zazwyczaj na niego spadaj? najci??sze zadania, wymagaj?ce dobrej kondycji. Pomimo, ?e najmniej ch?tnie pakuje si? w k?opoty, jak przychodzi co do czego, ratuje sytuacj?. Ostatni detektyw, Bob Andrews, prowadzi dokumentacj? Trzech Detektyw?w, i cz?sto wyszukuje potrzebnych informacji. Ma to troch? u?atwione, gdy? pracuje w Bibliotece w Rocky Beach.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Rozdział 10. Schwytani!
– Bob, czy jesteś ranny?
Jupiter klęczał nad dziurą, nieoczekiwanie otwierającą się w ziemi. W dole było coś w rodzaju piwnicy z półkami wzdłuż ścian. Ledwie mógł dostrzec Boba, który podniósł się na kolana i zaklął.
– Niech to diabli!
– Czy coś ci się stało?
Bob stanął i skulił ramiona.
– Nie, chyba nic.
Jupiter położył się na ziemi i wyciągnął do niego rękę. Bob chwycił ją, postawił nogę na półce i starał się unieść w górę. Drewniana półka złamała się pod jego ciężarem i spadł na plecy, niemal wciągając Jupe'a za sobą.
– Do diabła! -zaklął znowu i znieruchomiał, gdyż nagle padł na niego silny snop światła.
– Nie ruszać się! – powiedział młodszy lokator Domu na Wzgórzu.
Jupiter się nie ruszył, a Bob został tam, gdzie był. Siedział na dnie dziury, wpatrując się w postać powyżej przegniłych półek.
– Co wy właściwie tutaj robicie? – zapytał mężczyzna.
Tylko Jupiter Jones potrafił przybrać ton pełen godności, leżąc rozciągnięty jak długi na brzuchu.
– Dokładałem właśnie starań, żeby wydobyć mojego przyjaciela z tej dziury. Jeśli zechce mi pan pomóc, będziemy mogli ustalić, czy nie jest ranny.
– Ach, ty bezczelny…! – zaczął mężczyzna, ale urwał, słysząc głęboki śmiech.
– Uspokój się, Dimitriew. – Łysy nieznajomy zbliżył się do dziury i ukląkł z zadziwiającą jak na jego tuszę łatwością. – Czy możesz złapać mnie za rękę? – zapytał Boba. – Nie ma tu drabiny.
Bob wstał, wyprężył się i w ciągu sekundy łysy wyciągnął go z dziury i postawił na nogi.
– No, jak się czujesz? – zapytał. – Kości całe? To dobrze. Przykra rzecz połamać kości. Pamiętam wypadek, kiedy koń, na którym jechałem, przewrócił się. Minęły dwa miesiące, nim mogłem znowu dosiąść konia. Leżałem unieruchomiony, zupełnie bezczynnie. – Zamilkł i po chwili dodał chłodno: – Naturalnie niezdarnego konia zastrzeliłem.
Boba ścisnęło w gardle, a Jupiter poczuł gęsią skórę na rękach.
– Klaus Kaluk nie ma cierpliwości do fuszerów – powiedział młodszy mężczyzna.
Jupiter podniósł się powoli i otrzepał ubranie.
– Klaus Kaluk? – zapytał.
– Należy mówić generał Kaluk – poinformował go młodszy.
Jupiter zobaczył nagle, że oprócz latarki trzyma on w ręce także pistolet.
– Generał Kaluk – Jupiter skinął łysemu głową, a następnie zwrócił się do drugiego: – i pan Dimitriew.
– Skąd wiesz?
– Generał Kaluk tak pana nazwał – odpowiedział Jupiter.
Generał zachichotał.
– Masz ostry słuch, mój pulchny przyjacielu. Interesują mnie chłopcy z dobrym słuchem. Dużo wpada im w ucho. Może wejdziemy do domu i porozmawiamy o tym, co mogłeś dzisiaj usłyszeć?
– Jupe, naprawdę nie ma po co – powiedział szybko Bob. – Czuję się świetnie i możemy już iść i…
Dimitriew zrobił gwałtowny manewr swoim pistoletem i Bob umilkł.
– Byłoby wysoce niesłuszne zostawianie tej dziury na waszym podwórzu – oświadczył Jupiter. – Inni członkowie Klubu Łazików “Chaparral” mogą przechodzić tędy i znowu ktoś do niej wpadnie. Pan byłby za to odpowiedzialny, panie Dimitriew. Czy też może generał Kaluk?
Łysy generał znowu się roześmiał.
– Masz niezły rozum w głowie, przyjacielu. Słusznie, odpowiedzialność spadłaby na nas, a połamane kości, jak już mówiłem, przykra rzecz. Dimitriew, za stajnią leży kilka desek.
– Myślę, że to jest garaż, nie stajnia – wtrącił Bob.
– Mniejsza o to. Weź deski i przykryj tę dziurę – spojrzał w dół na połamane półki i na ubitą ziemię. – Zdaje się, że to przedłużenie fundamentów pod ogrodem. Przypuszczalnie piwnica do przechowywania wina.
Dimitriew przywlókł dwie grube deski, brudne i mokre, i rzucił je byle jak w poprzek dziury.
– No, to powinno wystarczyć na razie – powiedział generał Kaluk. – A teraz możemy pójść do domu i opowiecie mi o tym Klubie Łazików. Chciałbym też wiedzieć, jak się nazywacie i dlaczego wybraliście się na przechadzkę po cudzej własności.
– Z całą przyjemnością wszystko powiemy – odrzekł Jupiter.
Dimitriew wskazał im kuchenne drzwi, a generał Kaluk poszedł przodem. Przeszli przez zakurzoną i niezdatną do użytku kuchnię i udali się do biblioteki. Generał zajął swoje miejsce przy stoliku do kart i nakazał Jupiterowi i Bobowi usiąść na jednym ze składanych łóżek.
– Nie możemy wam oferować wielkiego poczęstunku – powiedział. Jego łysa głowa błyszczała w świetle płynącym z kominka. – Może napijecie się gorącej herbaty?
Jupiter potrząsnął głową.
– Dziękuję, nie piję herbaty.
– Ach, tak. Zapomniałem, że amerykańskie dzieci nie piją ani herbaty, ani kawy… ani wina. Tylko mleko, prawda?
Jupiter skinął głową.
– No cóż, mleka nie mamy. – Generał zwrócił się do swego towarzysza, który stał przy nim. – Dimitriew, czy słyszałeś o Klubie Łazików “Chaparral”?
– Nie, nigdy.
– To miejscowy klub – powiedział Jupiter szybko. – Milej chodzić wśród zarośli za dnia, ale czasami lubimy się wypuścić wieczorem. Słychać wtedy zwierzęta, jak przemykają się w poszyciu. Czasami, kiedy postoi się pewien czas nieruchomo, można je także zobaczyć. Raz widziałem jelenia i kilka razy przebiegł mi drogę skunks.
– Fascynujące – wtrącił Dimitriew. – Pewnie obserwujecie także ptaki?
– W nocy nie – odparł Jupiter zgodnie z prawdą. – Czasem usłyszy się sowę, ale trudno ją zobaczyć. Za to w dzień chaparral wręcz żyje ptakami, jednak…
Generał podniósł rękę.
– Poczekaj, chaparral. Nigdy nie słyszałem tego słowa. Czy możesz mi wyjaśnić, co to jest?
– To specjalny rodzaj zarośli, występujący na południu Ameryki. Składają się nań rośliny, które widzi pan na stokach naszych wzgórz. Karłowate drzewa i krzewy, niewyrośnięte dęby i jałowce, i szałwia… Są to rośliny niezwykle wytrzymałe. Mogą przetrwać przy bardzo niewielkiej ilości opadów. Kalifornia jest jednym z nielicznych rejonów, gdzie chaparral występuje, stąd zainteresowanie nim jest olbrzymie.
Bob w milczeniu podziwiał przyjaciela, który powtarzał niemal dosłownie artykuł o chaparralu z ostatniego numeru tygodnika “Naturę”.
Bob wiedział, że nawet aktorzy maja trudności z zapamiętaniem swoich kwestii, ale w końcu Jupe był aktorem już we wczesnym dzieciństwie. Mówił teraz i mówił. Opisywał zapach chaparralu na wiosnę po deszczu, tłumaczył znaczenie roślin, których korzenie umacniają zbocza wzgórz. Wreszcie generał Kaluk powstrzymał go.
– Wystarczy, podzielam twój podziw. Dzielne zarośla, jeśli można tak powiedzieć o roślinach. Chciałbym jednak przejść do sedna sprawy, jeśli łaska. Jak się nazywacie?
– Jupiter Jones.
– Bob Andrews.
– Dobrze, a teraz powiecie mi, co robiliście w moim ogrodzie.
– Szliśmy na skróty – powiedział Jupiter zgodnie z prawdą – przecinką ogniową przez wzgórze. Chcieliśmy przeciąć pana ogród, żeby się dostać na drogę do szosy.
– Ta droga jest prywatna.
– Wiemy, proszę pana, ale Dom na Wzgórzu stał pusty przez tyle lat, że ludzie przyzwyczaili się korzystać z tej drogi.
– Będą się musieli odzwyczaić – oznajmił generał. – Myślę, Jupiterze Jonesie, że spotkaliśmy się już przedtem.
– Może nie dosłownie. Pan Dimitriew pytał mnie wczoraj o drogę.
– Ach tak. Widziałem cię z jakimś starym człowiekiem z brodą. Kto to taki?
– Nazywamy go garncarzem. O ile wiem, ma na nazwisko Aleksander Porter.
– To twój znajomy?
– Tak, znam go – przytaknął Jupiter. – Wszyscy w Rocky Beach go znają.
Generał skinął głową.
– Chyba o nim słyszałem – odwrócił się do Dimitriewa i blask od kominka oświetlił jego opaloną twarz. Jupiter dostrzegł na jego policzkach delikatną sieć zmarszczek. Kaluk nie był człowiekiem bez wieku. Był stary. – Dimitriew, czy to nie ty mówiłeś mi o słynnym rzemieślniku z Rocky Beach, który robi garnki?
– Także inne rzeczy – wtrącił Bob.
– Bardzo chciałbym go poznać – nie było to pytanie, ale generał zawiesił głos, jakby czekał na odpowiedź.
Jupiter i Bob nie odezwali się.
– Jego sklep jest u stóp tego wzgórza – powiedział wreszcie generał.
– Tak – potwierdził Jupiter.
– Ma teraz gości – ciągnął generał. – Młodą kobietę i chłopca. Może się mylę, ale chyba pomagałeś im tam dzisiaj.
– Zgadza się.
– Sąsiedzka przysługa niewątpliwie. Znasz ich?
– Nie, proszę pana. Są przyjaciółmi garncarza, ze środkowo-zachodniej części kraju.
– Przyjaciółmi – powtórzył generał. – Jak miło mieć przyjaciół. Można by pomyśleć, że człowiek, który robi garnki… i inne rzeczy, powinien pozostać na miejscu, żeby powitać przyjaciół.
– On jest… hm… raczej ekscentryczny.
– Można się tego domyślić. Tak, ogromnie chciałbym go poznać. Bardzo mi na tym zależy.
Generał wyprostował się nagle, łapiąc poręcze krzesła.
– Gdzie on jest?
– Co? – powiedział Bob.
– Słyszałeś? Gdzie jest człowiek, którego nazywacie garncarzem?
– Nie wiem, żaden z nas nie wie – odpowiedział Jupiter.
– To jest niemożliwe! – Na suche policzki generała wystąpił rumieniec. – Wczoraj się z nim widziałeś. Dziś pomagałeś jego przyjaciołom. Musisz wiedzieć, gdzie jest!
– Nie, proszę pana – zaprzeczył Jupiter. – Nie mamy pojęcia, gdzie się podziewa od czasu, gdy opuścił wczoraj skład złomu.
– To on przysłał was tutaj! – szorstko rzucił oskarżenie generał.
– Nie! – krzyknął Bob.
– Nie opowiadaj mi tu bajek o przechadzkach w chaparralu! – pienił się generał. Skinął na swego towarzysza. – Dimitriew, daj mi, proszę, rewolwer!
Dimitriew wręczył mu broń.
– Wiesz, co masz zrobić – powiedział Kaluk chrapliwie.
Dimitriew skinął głową i zaczął odpinać pasek.
– Hej! – Bob zerwał się z łóżka. – Czekajcie no chwilę!
– Siadaj – powiedział Kaluk. – Dimitriew, weź tego grubego, co tak dobrze gada. Chcę więcej od niego usłyszeć.