Osobowo?? ?my
Osobowo?? ?my читать книгу онлайн
O?mioro przyjaci??. Niby znaj? si? jak ?yse konie. Niby… Bo cierpi?, b??dz?, potykaj? si? i upadaj?, zanim po omacku dojd? do najoczywistszej prawdy: w ?yciu liczy si? tylko mi?o?? i tylko ona pozwala dokonywa? w?a?ciwych wybor?w. Wszystko inne zawodzi. O czym przekonywa?am Czytelnik?w zawsze.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Zaganiacza to on miał, o, ja cię, sorki. Tylko wiesz, nie pomyśl sobie czasem, że tak jest zawsze, my go znałyśmy już jakiś czas, to nie jest tak, że z byle kim czy nieznajomym, po prostu. Nie wymydli się, co nie? Ale mówił, że nie ma żony. To daj znać, kiedy sprawka, ale zdziwko go klepnie, jak mnie zobaczy, co nie? Jasne, że przyjdę, bo ja jestem za tym, żeby w temacie małżeństwa było wszystko OK, a jak nie jest, to nie moja wina, co nie? Tu nieźle wyszłam. Zostawisz mi odbitki? Te to zniszczę najprędzej i już mnie nie tknie, obiecuję. Ale wiesz, też mi coś zagrało do niego. Trudno, raz na wozie, raz pod wozem. Sorki cię, naprawdę. To jest ekstra! Ty byś też sobie takie zrobiła. Ale ja głupia jestem, on cię pewno obfotografował wzdłuż i wszerz.
Buba to idiotka, łyżka jest łyżką, wszystko jedno, z której strony patrzysz. Ale ona, Basia, ma świadka. Nie jest jej żal. Skoro Piotr mógł z kimś takim, to nie jest jej żal, już nie. Nie musi się złościć, ani walczyć, ani tłumaczyć, ani wyjaśniać.
Ze swojej pensji może opłaci jakiś niewielki pokój. Jak już będzie po wszystkim, pojedzie do matki, ma zaległy urlop, jeszcze z zeszłego roku, tylko żeby się trochę lepiej poczuć. Ale poczuje się lepiej u Róży, do Róży pojedzie zaraz po spotkaniu z panią mecenas. Napiją się i będzie jak kiedyś. Kieliszek czegoś mocniejszego dobrze jej zrobi.
Ot co.
Czasem małżeństwo tak się kończy.
– Zmierzę tylko ciśnienie, proszę dać rękę. Ojej, tu jest brzydkie wynaczynienie, proszę pokazać drugą.
Wynaczynienie, siniak po prostu. Jeden, drugi, trzeci…
– Jestem już jak ptak nielot.
– Nie gadaj głupot, nawet kurę można zmusić do latania.
– Jak jej zaczniesz wygrażać siekierką.
– Zjadłabym rosół. – Buba leżała na otomanie u Róży i przyglądała się Basi.
– Mogę ci zrobić gorący kubek. Chcecie, dziewczyny?
– Ja dziękuję. Mówiłam o rosole na jarzynkach, a nie zupie globalizacyjnej.
– Biorę kawalerkę Julii. Wyjątkowo tania, choć chyba są karaluchy. Jutro pojadę po rzeczy. W przyszłym tygodniu pierwsza sprawa.
– Jesteś pewna?
– Jak niczego na świecie.
– Nawet nie wiesz, czy to nie błąd, chwila zapomnienia…
– Róża! Bo wyjdę!
– Nigdzie nie wyjdziesz, przez tydzień nie wyszłaś, to nie wyjdziesz. A ja uważam, że to nieuczciwe, nie powiedzieć mu, nawet nie zadzwonić, nie spróbować wyjaśnić.
– Nie rozumiecie, że ja nie mam wyjścia?
– Ludzie się dzielą na dwie grupy, takich, co nie widzą wyjścia, i takich, co widzą tabliczkę „wstęp wzbroniony”.
– Buba, ty nic nie tracisz, jesteś kochana, że tak w nas wierzyłaś, ale nie masz zielonego pojęcia, co to znaczy stracić wszystko. Po prostu wszystko.
– Ale nie mów mi, że nie masz wyjścia! Bo zawsze masz!
Albo w lewo, albo w prawo, albo w górę, albo w dół, albo na północ, albo na południe, albo możesz biec, albo iść, a jeśli jesteś sparaliżowana, to możesz zasnąć albo się obudzić, myśleć o tym lub o owym! Nie mów, że nie masz wyjścia, bo w tym właśnie tkwi diabeł!
– W mówieniu?
– Nie, w braku wyjścia.
– A ty nie masz zamiaru ułożyć sobie życia? Długo tak chcesz jeszcze ciągnąć? – Róża stawia przede mną herbatę w kubku, szkoda, że nie rosół. Upijam trochę, herbata nie należy do kubków, herbata należy do cienkiej porcelany, do szklanek z cienkiego szkła, do miseczek chińskich należy. Ale Róża pija kawę, ma kubki w domu, więc nie ma pojęcia, że herbata w grubym kubku umiera.
– Ja? – Śmieję się. – Ja ułożę sobie życie, nie martw się o mnie. Ja ułożę sobie życie jak stos… żeby się pięknie palił. Nie pamiętam, czyj to wiersz, może ty, Baśka, wiesz?
Róża weszła do łazienki, znowu było jej niedobrze. Lada chwila będzie widać, jeśli szybko się nie zdecyduje.
Niepotrzebnie dała odłożone trzy tysiące księdzu Jędrzejowi. Naruszone nietykalne oszczędności. Co ją obchodzi jakiś tam jego kolejny przeszczep? Przecież ten chory ma jakąś rodzinę. Ale w gruncie rzeczy, wiedziała, dlaczego dała: żeby się lepiej poczuć, żeby trzymać z dala od siebie choroby, kaleki, niedołęstwa, przykrości.
Będzie musiała sięgnąć do rezerw. Bo ma wyjście. Albo, albo. Dziesiąty tydzień, jest jeszcze czas, to nie dziecko, to tylko zygota, trochę większa, to jeszcze nie dziecko, znajdzie jakiegoś lekarza, nie powie nikomu, nikt się nie domyśli, nie zrzuci odpowiedzialności na nikogo, to musi być jej decyzja, własna, jedyna, nie obciąży Sebastiana. Szkoda, że nie można powiedzieć Basi ani Bubie, ani Julii, szkoda, że każdy jest sam jak palec i że ona także nie ma na kogo liczyć, szkoda, ze Sebastiana nie będzie przy niej, kiedy będzie usuwała ich dziecko. Dobrze, nie będzie wiedział, że morduje ich dziecko. To nie dziecko, nie ma wykształconych rąk ani nóg, ma wykształcone rączki i nóżki, to tylko zarodek, jak jajko kurze.
Róża pochyliła się nad sedesem i wymiotowała. Kiedy żołądek przestał się kurczyć, poczuła na plecach delikatny dotyk ręcznika.
– Od dawna jesteś w ciąży? – zapytała Buba, a Róża siadła na sedesie i rozpłakała się.
Pani Marta martwiła się. Ksiądz Jędrzej traci wzrok na dobre. Co on dzisiaj wyprawiał w kościele! To się nie mieściło w głowie.
Wszystko było dobrze, aż do momentu, kiedy powiedział:
– I dlatego, co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozłącza.
On myślał, że to ślub! Nie widział ani trumny, ani żałobników! Czyli nie widział nic! Rozejrzał się tylko za siebie i szepnął do ministranta, słyszała dobrze, stała obok:
– A gdzie żona? Nie widzę za dobrze… Jeszcze się wtedy nie zorientowała, że pyta o pannę młodą, myślała, że o wdowę.
Wskazała palcem, a ksiądz Jędrzej zdumiony wyszeptał:
– A dlaczego na czarno?
– Bo to wdowa!
– I od razu się żeni? – To pogrzeb!
– Ale czyj?
– Jej męża! – powiedziała Marta zdumiona. Organista uśmiechnął się pod wąsem.
– Aaaa, to zrozumiałe, że w czarnym. Myślałem, że coś przeoczyłem.
Przeoczył, oczywiście, że przeoczył! Nigdy nie był tak roztargniony, bo jeszcze dodał:
– Ta moda się tak szybko zmienia… Jeszcze w jej uszach zabrzmiały słowa:
– Pożegnajmy wobec tego naszego brata Anzelma i małżonkę jego… – myślała, że zemdleje, ale ksiądz Jędrzej dokończył: – pocieszmy…
Nigdy się tak bardzo nie spociła.
Do licha, nie wie, jak rozmawiać z tym człowiekiem. Nie dość, że nie widzi, to żyje chyba na księżycu. Zostały tylko dwa tygodnie, to byłby cud, gdyby brakujące osiemdziesiąt tysięcy nagle się znalazło. Jak na księdza nie bardzo akceptował wyroki boskie. A może tej dziewczynie nie pisane jest życie?
Pani Marta otarła oczy.
Czasem tak jest, że trzeba się pogodzić…
A jeśli ksiądz Jędrzej oślepnie całkowicie, to jaki los ją czeka? Jak go namówić na wizytę u okulisty?
Uśmiechnęła się. Swoją drogą, scena w kościele była śmieszna. Byłaby śmieszna, gdyby nie to, że to nie był teatr. Jakie szczęście, że ludzi prawie nie było i nikt niczego nie zauważył. A może to już Alzheimer?
Niemożliwe. Ksiądz Jędrzej nie jest jeszcze taki stary.
– Krzysiu, mogę?
Ruda głowa Buby w uchylonych drzwiach gabinetu zdumiała Krzysztofa bardziej niż nagroda, którą dostał za kampanię reklamową. A nagroda była niemała. W środę w mieście pojawią się billboardy, w czwartek ruszy kampania telewizyjna. – Stało się coś?
Takiej Buby nie widział. Łagodnie wsunęła się do środka i delikatnie zamknęła drzwi za sobą.
– Wiesz, że oni mają sprawę rozwodową w środę?
– Buba! – Starał się nie złościć, ale wtykanie nosa w nieswoje sprawy drażniło go, tylko baby potrafią być takie wścibskie. – To jest ich sprawa rozwodowa i ich decyzja.
– Ale jesteś przyjacielem Piotra, prawda?
– Właśnie dlatego nie będę się wtrącał. – Myślisz, że on zdradzał Baśkę? Powiedz mi szczerze, nie powiem, przysięgam.
– Piotr? Zgłupiałaś? On nie widzi świata poza nią, ale skoro ona ma kogoś…
– Baśka nie ma nikogo, natomiast ma dowód, zdjęcia tej jego…
– Buba! – Krzysztof teraz zobaczył jej wymizerowaną twarz, pod jakimś pudrem była prawie przezroczysta i na pewno bardzo schudła. – Jak ktoś nie ma własnych problemów, to żywi się cudzymi. – Głos mu złagodniał, z czego zdał sobie sprawę z niechęcią. – Piotr nie jest idiotą! Wyobrażasz sobie, że trzymałby zdjęcia kochanki w miejscu dostępnym dla żony? A poza tym Piotr… ją kocha, naprawdę.
– Nie mógłbyś czegoś, Krzysiu, zrobić? Dla niego? Dla Baśki? Dla nich? Ja porozmawiam z Jędrzejem, Piotrek się liczy z jego zdaniem, namówiłam się też z Różą i Julią, że jej to i owo uświadomimy swoimi sposobami.
Ale jak i wy czegoś Piotrkowi nie wbijecie do łba, to na nic, wszystko na nic!
Była zrozpaczona. Pierwszy raz ją widział w takim stanie. I po raz pierwszy od wielu, wielu lat miał ochotę przytulić kogoś, choćby ją. Mógłby ją przytulić do siebie i ochronić przed złem, jakie bez wątpienia gdzieś się czaiło, czyhało może na nią. Może rzeczywiście jest uzależniona od narkotyków? Mógłby jej pomóc. Tak, jej mógłby pomóc, bo jakoś inaczej ją zobaczył. Co się z nią zrobiło? Bierze? Od jak dawna? I dlaczego? Życie przecież należy szanować. Oczywiście nie będzie się wtrącał, ale gdzie tamta Buba?
– Roman, wiesz, jest na pełnym odlocie, Sebastian powiedział, że jeśli ty się zgodzisz… Eeee, tylko tracę czas na ciebie – zdenerwowała się Buba.
– Ale na co mam się zgodzić?
Buba nachyliła się nad głową Krzysztofa i zaczęła mu nieśmiało szeptać do ucha. Powietrze łaskotało go, ale nie śmiał głębiej odetchnąć, żeby nie tracić tej chwili.
Zapachniało konwaliami i chociaż plan Buby wydał mu się dziecinny, kiwał potakująco głową, wbrew sobie i wszystkim swoim przekonaniom.