Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
gałgan zapłacić... Zresztą, pal diabli, można mu było i wszystko darować: ale
należało choć z parę tygodni utrzymać w niepewności... Inaczej lepiej od razu
zamknąć budę.
Wokulski śmiał się.
- Lękałbym się - odparł - gniewu boskiego, gdybym w takim dniu skrzywdził
człowieka.
- W jakim dniu?... - spytał Rzecki, szeroko otwierając oczy.
- Mniejsza o to. Dziś dopiero widzę, że trzeba być litościwym.
- Byłeś nim zawsze i aż zanadto - oburzył się pan Ignacy-i przekonasz się, że dla
ciebie ludzie takimi nie będą.
- Już są - rzekł Wokulski i podał mu rękę na pożegnanie.
215
- Już są?... - powtórzył pan Ignacy przedrzeźniając go. - Już są!... Nie życzę ci,
abyś potrzebował kiedy wystawiać na próbę ich współczucia...
- Mam je bez prób. Dobranoc.
- Masz!... masz!:. Zobaczymy, jak ono będzie wyglądało w razie potrzeby.
Dobranoc, dobranoc... - mówił stary subiekt, z hałasem chowając księgi.
Wokulski szedł do swego mieszkania i myślał:
„Trzeba nareszcie złożyć wizytę Krzeszowskiemu... Pójdę jutro...W całym
znaczeniu przyzwoity człowiek... przeprosił pannę Izabelę. Jutro podziękuję mu
i - niech mnie licho weźmie - jeżeli nie spróbuję dopomóc. Choć z takim
próżniakiem i letkiewiczem ciężka sprawa...Ale mniejsza o to, spróbuję... On
przeprosił pannę Izabelę, ja wydobędę go z długów.” Uczucia spokoju i
niezachwianej pewności tak w tej chwili górowały nad wszelkimi innymi w
duszy Wokulskiego, że gdy wrócił do domu, zamiast marzyć (co mu się zwykle
zdarzało), wziął się do roboty. Wydobył gruby kajet, już w większej części
zapisany, potem książkę z polsko-angielskimi ćwiczeniami i zaczął pisać zdania
wymawiając je półgłosem i usiłując jak najdokładniej naśladować nauczyciela
swego, pana Wiliama Colinsa.
W kilkuminutowych zaś przerwach myślał to o jutrzejszej wizycie u barona
Krzeszowskiego i o sposobie wydobycia go z długów, to o Obermanie, którego
wybawił z nieszczęścia.
„Jeżeli błogosławieństwo ma jaką wartość - mówił do siebie-cały kapitał
błogosławieństw Obermana, wraz ze składanym procentem, ceduję jej...”
Potem przyszło mu na myśl, że nie jest to zbyt świetnym prezentem dla panny
Izabeli - uszczęśliwić jednego tylko człowieka. Całego świata - nie może; ale
warto by z okazji bliższego poznania się z panną Izabelą podźwignąć bodaj
kilka osób.
„Drugim będzie Krzeszowski - myślał - ale ratować takich zuchów - żadna
zasługa... Aha!...” Uderzył się ręką w czoło i porzuciwszy ćwiczenia angielskie
wydobył archiwum swoich korespondencyj prywatnych. Była to safianowa
okładka, gdzie podług dat umieszczał nadchodzące listy, których spis znajdował
się na początku.
„Aha! - mówił - list mojej magdalenki i jej opiekunek, stronica sześćset trzy...”
Znalazł stronicę i z uwagą przeczytał dwa listy: jeden pisany elegancko, drugi -
jakby go kreśliła dziecinna ręka. W pierwszym zawiadomiono go, że taka to a
taka Maria, niegdyś dziewczyna złego prowadzenia, obecnie nauczyła się szyć
bielizny, krawiectwa i odznacza się pobożnością, posłuszeństwem, łagodnością i
dobrymi obyczajami. W drugim liście sama owa Maria... dziękowała mu za
dotychczasową pomoc i prosiła tylko o wyszukanie jakiego zajęcia.
„Niech już wielmożny i dobrotliwy pan - pisała - kiedy z łaski Boga ma takie
duże fundusze, na mnie grzeszną ich nie wydaje. Bo ja teraz sama sobie
poradzę, bylem miała o co ręce zaczepić, a ludzi, co potrzebują gorzej niż ja,
nieszczęśliwa, zhańbiona, w Warszawie nie brak...”
216
Wokulskiemu przykro się zrobiło, że podobna prośba kilka dni czekała na
odpowiedź. Natychmiast odpisał i zawołał służącego.
- List ten - rzekł - odeślesz rano do magdalenek...
- Żrobi się - odparł służący usiłując zapanować nad ziewaniem.
- Sprowadzisz mi także furmana Wysockiego, tego z Tamki, wiesz?...
- O jeszcze nie miałbym wiedzieć. Ale pan słyszał...
- Tylko żeby mi tu przyszedł z rana...
- O!... czemu nie. Ale pan słyszał, że Oberman zgubił wielkie pieniądze? Był tu
z wieczora i przysięgał, że zabiję się albo zrobi sobie co złego, jeżeli pan nie
okaże nad nim litości. Ja mówię: „Nie bądźcie głupi, nie żabijajcie się,
poczekajcie... Nasz stary ma miętkie szercze...”A on gada: „Ja se też tak
kalkuluję, ale zawsze będzie heca, bo mi choć trochę strącą, a tu syn idzie na
medyka, a tu starość chwyta człowieka za poły...”
- Proszę cię, idź spać - przerwał mu Wokulski.
- Pójść pójdę - odparł z gniewem służący - ale u pana to taka służba, że gorzej
niż w kryminale: nawet szpać nie można iść, kiedy się chce...
Zabrał list i wyszedł.
Na drugi dzień około dziewiątej rano służący obudził Wokulskiego, donosząc
mu, że czeka Wysocki.
- Niech no wejdzie. Po chwili wszedł furman. Był przyzwoicie ubrany, miał
czerstwą cerę i wesołe spojrzenie. Zbliżył się do łóżka i ucałował Wokulskiemu
ręce.
- Mój Wysocki, podobno przy twoim mieszkaniu jest wolny pokój?
- A tak, wielmożny panie, bo mi stryjek umarł, a jego bestie lokatory nie chciały
płacić, więcem wygnał. Na wódkę to łobuz ma, a na komorne go nie stać...
- Ja wynajmę od ciebie ten pokój - mówił Wokulski - tylko trzeba go
odczyścić... Furman patrzył na Wokulskiego zdziwiony.
- Będzie tam mieszkać młoda szwaczka - mówił dalej Wokulski. - Niech stołuje
się u was, niech jej twoja żona pierze bieliznę...Niech zobaczy czego jej brak?
Na sprzęty i na bieliznę ja dam pieniędzy... Potem będziecie uważali, czy nie
sprowadza kogo do domu...
- O ni! - zawołał z ożywieniem furman. - Ile razy będzie wielmożnemu panu
potrzebna, ja ją sam zawiodę; ale żeby kto zaś z miasta - to ni!... Z takiego
interesu wielmożny pan mógłby się tylko nabawić nieszczęścia...
- Głupiś, mój Wysocki. Ja jej widywać nie potrzebuję. Byle była porządna w
domu, schludna, pracowita, to niech sobie chodzi, gdzie chce. Tylko niech do
niej nie chodzą. Więc rozumiesz: trzeba w pokoju odświeżyć ściany, umyć
podłogę, kupić sprzęty tanie, ale nowe i dobre, znasz się na tym?...
- I jak jeszcze. Ilem się w życiu mebli nawoził...
- Dobrze. A twoja żona niech zobaczy, co jej potrzeba z bielizny i odzienia, i da
mi znać.
- Rozumiem wszystko, wielmożny panie - odparł Wysocki, znowu całując go w
rękę.
217
- Ale... A cóż z twoim bratem?...
- Niezgorzej, wielmożny panie. Siedzi, dziękować Bogu i wielmożnemu panu, w
Skierniewicach, ma grunt, najął parobka i tera z niego wielki pan. Za parę lat
jeszcze ziemi dokupi, bo stołuje się u niego jeden dróżnik i stróż, i dwa
smarowniki. Nawet mu tera kolej pensji dodała...
Wokulski pożegnał furmana i zaczął się ubierać. „Chciałbym przespać ten czas,
dopóki znowu jej nie zobaczę” - myślał Wokulski.
Do sklepu nie chciało mu się iść. Wziął jakąś książkę i czytał postanawiając
sobie między pierwszą i drugą wybrać się do barona Krzeszowskiego.
O jedenastej w przedpokoju rozległ się dzwonek i trzask otwieranych drzwi.
Wszedł służący.
- Jakaś panna czeka...
- Proś do sali - rzekł Wokulski.
W sali zaszeleściła kobieca suknia. Wokulski, stanąwszy na progu, zobaczył
swoją magdalenkę. Zdumiały go nadzwyczajne zmiany w niej. Dziewczyna była
czarno ubrana, miała bladawą, ale zdrową cerę i nieśmiałe spojrzenie.
Spostrzegłszy Wokulskiego zarumieniła się i zaczęła drżeć. - Niech pani siądzie,
panno Mario - odezwał się wskazując jej krzesło.
Usiadła na brzegu aksamitnego sprzętu, jeszcze mocniej zawstydzona. Powieki
szybko zamykały się jej i otwierały; patrzyła w ziemię, a na rzęsach jej błysnęły
krople łez. Inaczej wyglądała przed dwoma miesiącami.