Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Wokulski aż cofnął się z fotelem. Ten zarzut nawet nie przyszedł mu do głowy.
Mecenas spostrzegłszy wrażenie postanowił kuć żelazo, póki gorące,
- Jeżeli tedy, kochany panie Stanisławie, nie chcesz zmarnować tak pięknie
rozpoczętej sprawy, więc już nie brnij dalej. A nade wszystko nie kupuj
kamienicy Łęckich. Bo gdy włożysz w nią dziewięćdziesiąt tysięcy rubli, daruj,
ale spółka rozwieje się jak dym z fajki. Ludzie widząc, że umieszczasz duży
kapitał na sześć lub siedem procent, stracą wiarę do owych procentów, jakieś im
obiecywał, a nawet... Pojmujesz... Gotowi podejrzewać...
Wokulski zerwał się od stołu.
- Nie chcę żadnych spółek!... - krzyknął. - Nie żądam od nikogo łaski, raczej
wyświadczam ją innym. Kto mi nie ufa, niech sprawdzi cały interes... Przekona
się, żem go nie mistyfikował, ale - i nie będzie moim wspólnikiem. Hrabiowie i
książęta nie mają monopolu na fantazje... Ja mam także moje fantazje i nie
lubię, ażeby mi się wtrącano...
- Powoli... powoli... uspokój się, kochany panie Stanisławie - mitygował
adwokat, na powrót sadowiąc go na fotelu. - Więc nie cofasz się od kupna?...
- Nie; ta kamienica ma dla mnie większą wartość aniżeli spółka z panami całego
świata.
- Dobrze... dobrze... Więc może byś na pewien czas podstawił kogo zamiast
siebie. W razie ostatecznym nawet ja pożyczę ci firmy, a o zabezpieczenie
własności nie ma kłopotu. Najważniejsza rzecz- nie zniechęcać ludzi, którzy już
są. Arystokracja, raz zasmakowawszy w interesach publicznych, może do nich
przylgnie, a za rok, za pół roku pan staniesz się i nominalnym właścicielem
kamienicy. Cóż, zgoda?
- Niech i tak będzie - odparł Wokulski.
- Tak - mówił adwokat - tak będzie najlepiej. Gdybyś pan sam kupił ten
budynek, znalazłbyś się w fałszywej pozycji nawet wobec państwa Łęckich.
Zazwyczaj nie lubimy tych, którzy coś po nas dziedziczą, to jedno. A po wtóre -
kto zaręczy, że nie zaczęłyby snuć im się różne kombinacje po głowach?...
Nużby pomyśleli: kupił za drogo albo za tanio?... Jeżeli za drogo - jak śmie
robić nam łaskę, a jeżeli za tanio, to - wyzyskał nas...
Ostatnich wyrazów adwokata Wokulski prawie nie słyszał pochłonięty innymi
myślami, które go jeszcze mocniej opanowały po odejściu gościa.
„Jużci - mówi do siebie - adwokat ma rację. Ludzie mnie sądzą i nawet
wyrokują: ale że robią to poza moimi plecami, więc nie wiem o niczym. Dziś
dopiero przychodzi mi na myśl wiele szczegółów. Już od tygodnia kupcy
związani ze mną mają kwaśne miny, a przeciwnicy- triumfują. W sklepie także
coś jest... Ignacy chodzi smutny, Szlangbaum zamyślony. Lisiecki stał się
186
opryskliwszy niż dawniej, jakby przypuszczał, że niedługo wylecę z budy. Klejn
ma minę żałosną (socjalista! gniewa się na wyścigi i pojedynki...), a frant Zięba
już zaczyna kręcić się przy Szlangbaumie... Może przeczuwa w nim przyszłego
właściciela sklepu?... Ach, wy kochani ludzie!...”
Stanął na progu gabinetu i kiwnął na Rzeckiego; stary subiekt istotnie był jakiś
niewyraźny i swemu pryncypałowi nie patrzył w oczy.
Wokulski wskazał mu krzesło i przeszedłszy się parę razy po ciasnym pokoju,
rzekł:
- Stary!... Powiedz otwarcie: co mówią o mnie?
Rzecki rozłożył ręce.
- Ach, Boże, co mówią...
- Gadaj prosto z mostu - zachęcał go Wokulski.
- Prosto z mostu?... Dobrze. Jedni mówią, że zaczynasz wariować...
- Brawo!...
- Drudzy, że... drudzy, że chcesz zrobić szwindel...
- Niech mnie...
- A wszyscy - że zbankrutujesz, i to w niedługim czasie.
- Jak wyżej - wtrącił Wokulski - a ty, Ignacy, co sam myślisz?
- Ja myślę - odparł bez wahania - że wklepałeś się w jakąś grubą awanturę... z
której nie wyjdziesz cały... Chyba że cofniesz się w porę, na co zresztą masz
dosyć rozumu.
Wokulski wybuchnął.
- Nie cofnę się! - zawołał. - Człowiek spragniony nie cofa się od krynicy. Mam
zginąć, niech zginę pijąc... Czego wy zresztą chcecie ode mnie?... Od
dzieciństwa żyłem jak ptak spętany: w służbach, w więzieniach, a choćby i w
tym nieszczęsnym małżeństwie, do którego zaprzedałem się... A dziś, kiedy
rozwinęły mi się skrzydła, zaczynacie na mnie wrzeszczeć jak swojskie gęsi na
dziką, która zerwała się do lotu... Co mi tam jakiś głupi sklep albo spółka!... Ja
chcę żyć, ja chcę...
W tej chwili zapukano do drzwi gabinetu. Ukazał się Mikołaj, służący Łęckiego,
z listem. Wokulski gorączkowo pochwycił pismo, rozerwał kopertę i przeczytał:
„Szanowny Panie! Córka moja koniecznie życzy sobie bliżej poznać Pana. Wola
kobiety jest świętą: ja więc proszę Pana na jutro do nas, na obiad (około szóstej),
a Pan - nawet nie próbuj wymawiać się. Proszę przyjąć zapewnienie wysokiego
szacunku.
T. Łęcki”
Wokulski tak osłabł, że musiał usiąść. Przeczytał list drugi, trzeci, czwarty raz...
Nareszcie oprzytomniawszy odpisał panu Łęckiemu, a Mikołajowi dał pięć
rubli.
Pan Ignacy wybiegł tymczasem na parę minut do sklepu, a gdy Mikołaj wyszedł
na ulicę, wrócił do Wokulskiego i rzekł, jakby na nowo zaczynając rozmowę:
- Zawsze jednak, kochany Stachu, rozejrzyj się w sytuacji, a może sam się
cofniesz...
187
Wokulski cicho gwiżdżąc zasadził kapelusz i oparłszy rękę na ramieniu starego
przyjaciela, odparł:
- Posłuchaj. Gdyby mi się ziemia rozstąpiła pod nogami... rozumiesz?... Gdyby
mi niebo miało zawalić się na łeb - nie cofnę się, rozumiesz?... Za takie
szczęście oddam życie...
- Za jakie szczęście?.. - spytał Ignacy.
Ale Wokulski już wyszedł przez tylne drzwi.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY:
DZIEWICZE MARZENIA
Od Wielkiejnocy panna Izabela często myślała o Wokulskim, a we wszystkich
medytacjach uderzał ją niezwykły szczegół: człowiek ten przedstawiał się coraz
inaczej.
Panna Izabela miała dużo znajomości i niemały spryt do charakteryzowania
ludzi. Otóż każdy z jej dotychczasowych znajomych posiadał tę własność, że
można go było streścić w jednym zdaniu. Książę był to patriota, jego adwokat -
bardzo zręczny, hrabia Liciński pozował na Anglika, jej ciotka była dumną,
prezesową - dobrą, Ochocki - dziwakiem, a Krzeszowski - karciarzem. Słowem:
człowiek - była to jakaś zaleta albo wada, niekiedy zasługa, najczęściej tytuł lub
majątek, który miał głowę, ręce i nogi i ubierał się więcej albo mniej modnie.
Dopiero w Wokulskim poznała nie tylko nową osobistość, ale niespodziewane
zjawisko. Jego niepodobna było określić jednym wyrazem, a nawet stoma
zdaniami. Nie był też do nikogo podobny, a jeżeli w ogóle można go było z
czymś porównywać, to chyba z jakąś okolicą, przez którą jedzie się cały dzień i
gdzie spotyka się równiny i góry, lasy i łąki, wody i pustynie, wsie i miasta. I
gdzie jeszcze, spoza mgieł horyzontu, wynurzają się jakieś niejasne widoki, już
niepodobne do żadnej rzeczy znanej. Ogarniało ją zdumienie i pytała się: czy to
jest gra podnieconej imaginacji, czy naprawdę istota nadludzka, a przynajmniej -
poza salonowa?
Wtedy zaczęła sobie rejestrować doznane wrażenia.
Pierwszy raz - wcale go nie widziała, czuła tylko zbliżający się jakiś ogromny
cień.
Był ktoś, który rzucił parę tysięcy rubli na dobroczynność i na ochronę jej
ciotki; potem ktoś grał z jej ojcem w karty w resursie i co dzień przegrywał;
potem ktoś, który wykupił weksle jej ojca (może to nie Wokulski?...), następnie
jej serwis, a następnie dostarczył różnych rzeczy do przyozdobienia grobu
Pańskiego.
Ten ktoś był to zuchwały dorobkiewicz, który od roku ścigał ją spojrzeniami w