-->

Lalka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalka, Prus Boles?aw-- . Жанр: Любовно-фантастические романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalka
Название: Lalka
Автор: Prus Boles?aw
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 152
Читать онлайн

Lalka читать книгу онлайн

Lalka - читать бесплатно онлайн , автор Prus Boles?aw

Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 59 60 61 62 63 64 65 66 67 ... 226 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

aforyzmu: „Pokaż mi twoje włosy, a powiem ci, kim jesteś.”

Gdy Wokulski wszedł do jego pokoju i zmęczony upadł na kanapę, doktór

zaczął:

- Co to za profany z tych korektorów... Mam tu paręset cyfr o trzech znakach

dziesiętnych i wyobraź sobie, połowa jest błędna... Oni myślą, że jakaś tysiączna

albo nawet setna część milimetra nic nie znaczy, a nie wiedzą, laiki, że tam

właśnie mieści się cały sens. Niech mnie diabli porwą, jeżeli w Polsce byłoby

możliwym nie tylko wynalezienie, ale nawet drukowanie tablic

logarytmicznych. Dobry Polak poci się już przy drugiej cyfrze dziesiętnej, przy

piątej dostaje gorączki, a przy siódmej zabija go apopleksja... Cóż u ciebie

słychać?

- Mam pojedynek - odparł Wokulski.

Doktór zerwał się z fotelu i tak prędko przybiegł do kanapy, że rozrzucone poły

szlafroka robiły go podobnym do nietoperza.

- Co?... pojedynek?! - krzyknął z błyszczącymi oczyma. - I może myślisz, że

pojadę z tobą w roli lekarza?... - Będę patrzył, jak dwu dudków strzela sobie we

łby, i może jeszcze będę musiał którego z nich opatrywać?... Ani myślę mieszać

się do tych błazeństw!... - wrzeszczał chwytając się za głowę. - Zresztą nie

jestem chirurgiem i od dawna pożegnałem się z medycyną...

- Toteż nie będziesz lekarzem, tylko sekundantem.

- A... to co innego - odparł doktór bez zająknienia. - Z kimże?...

- Z baronem Krzeszowskim.

- Dobrze strzela! - mruknął doktór wysuwając dolną wargę.- O cóż to?

- Potrącił mnie na wyścigach.

- Na wyści...?. - A cóżeś ty robił na wyścigach?...

- Puszczałem konia i nawet wziąłem nagrodę.

Szuman -uderzył się ręką w tył głowy i nagle rozsunąwszy Wokulskiemu jedną i

drugą powiekę zaczął mu pilnie badać oczy.

- Myślisz, żem zwariował? - spytał go Wokulski.

- Jeszcze nie. Czy to - dodał po chwili - ma być żart, czy serio?

- Zupełnie serio. Nie chcę absolutnie żadnych układów i proszę o ostre warunki.

Doktór wrócił do swego biurka, usiadł, oparł brodę na ręku i rzekł po namyśle:

- Spódnica, co?... Nawet koguty biją się tylko...

- Szuman... strzeż się!... - przerwał mu Wokulski zduszonym głosem, prostując

się na kanapie.

Doktór znowu przypatrzył mu się badawczo.

- Więc już tak?... - mruknął. - Dobrze. Będę twoim sekundantem. Masz rozbić

łeb, rozbij go przy mnie; może ci co pomogę...

- Przyślę ci tu zaraz Rzeckiego - odezwał się Wokulski ściskając go za rękę.

175

Od doktora udał się do swego sklepu, krótko rozmówił się z panem Ignacym i

wróciwszy do mieszkania położył się przed dziesiątą. Znowu spał jak kamień.

Dla jego lwiej natury potrzebne były silne wzruszenia; przy nich dopiero dusza

szarpana namiętnością odzyskiwała równowagę.

Na drugi dzień, około piątej po południu, Rzecki z Szumanem jechali już do

hrabiego-Anglika, który był świadkiem Krzeszowskiego. Obaj przyjaciele

Wokulskiego milczeli w drodze; raz tylko odezwał się pan Ignacy:

- I cóż doktór na to wszystko?

- To co już raz powiedziałem - odparł Szuman. - Zbliżamy się do piątego aktu.

Jest to albo koniec dzielnego człowieka, albo początek całego szeregu głupstw...

- Najgorszych, bo politycznych - wtrącił Rzecki.

Doktór wzruszył ramionami i patrzył na drugą stronę dorożki; pan Ignacy ze

swoją wieczna polityką wydawał mu się nieznośnym.

Hrabia-Anglik czekał na nich w towarzystwie innego dżentelmena, który

nieustannie wyglądał przez okno na obłoki i co kilka minut poruszał krtanią w

taki sposób, jakby coś przełykał z trudnością. Miał minę nieprzytomnego; w

rzeczywistości był niepospolitym człowiekiem, jako myśliwiec na lwy i głęboki

znawca egipskich starożytności.

W gabinecie hrabiego-Anglika stał na środku stół przykryty zielonym suknem i

otoczony czterema wysokimi krzesłami; na stole leżały cztery arkusze papieru,

cztery ołówki, dwa pióra i kałamarz tak wielkich rozmiarów, jakby był

przeznaczony do sitzbadów.

Gdy wszyscy usiedli, hrabia zabrał głos.

- Proszę panów - rzekł - baron Krzeszowski przyznaje, że mógł potrącić pana

Wokulskiego, ponieważ jest roztargniony, człek. W konsekwencji zaś, na nasze

żądanie...

Tu hrabia spojrzał na swego towarzysza, który z uroczystą miną coś przełknął.

- Na nasze żądanie - ciągnął hrabia - baron jest gotów... przeprosić nawet

listownie pana Wokulskiego, którego wszyscy szanujemy - tek... Cóż panowie

na to?

- Nie mamy upoważnienia do żadnych kroków pojednawczych odparł Rzecki, w

którym ocknął się były oficer węgierski.

Uczony egiptolog szeroko otworzył oczy i przełknął dwa razy, raz po raz.

Na twarzy hrabiego mignęło zdumienie; w tej chwili jednak opanował się i

odpowiedział tonem suchej grzeczności:

- W takim razie słuchamy warunków...

- Niech panowie raczą je podać - odparł Rzecki.

- O! bardzo prosimy panów - rzekł hrabia.

Rzecki odchrząknął.

- W takim razie ośmielę się proponować... przeciwnicy stają o dwadzieścia pięć

kroków, idą naprzód po pięć kroków...

- Tek.

176

- Pistolety gwintowane z muszami... Strzały do pierwszej krwi...- zakończył

Rzecki ciszej.

- Tek.

- Termin, jeżeli można, jutro przed południem...

- Tek.

Rzecki ukłonił się, nie wstając z krzesła. Hrabia wziął arkusz papieru i wśród

ogólnego milczenia przygotował protokół, który Szuman natychmiast przepisał.

Oba dokumenty poświadczono i niespełna w trzy kwadranse interes był gotowy.

Świadkowie Wokulskiego pożegnali gospodarza i jego towarzysza, który znowu

zatopił się w rozpatrywaniu obłoków.

Gdy już byli na ulicy, Rzecki odezwał się do Szumana:

- Bardzo mili ludzie ci panowie z arystokracji...

- Niech ich diabli porwą!... Niech was wszystkich diabli porwą z waszymi

głupimi przesądami!... - wrzeszczał doktór wywijając kułakiem.

Wieczorem pan Ignacy sprowadziwszy pistolety wstąpił do Wokulskiego. Zastał

go samotnego przy herbacie. Rzecki nalał sobie herbaty i odezwał się:

- Uważasz, Stachu, to są ludzie wysoce honorowi. Baron, który jak wiesz, jest

bardzo roztargniony, gotów cię przeprosić...

- Żadnych przeprosin.

Rzecki umilkł. Pił herbatę i tarł czoło. Po długiej pauzie rzekł:

- Naturalnie, zapewneś pomyślał o interesach... na wypadek...

- Nie spotka mnie żaden wypadek - odparł z gniewem Wokulski.

Pan Ignacy posiedział jeszcze z kwadrans w milczeniu. Herbata nie smakowała

mu, głowa go bolała. Dokończył szklanki i spojrzawszy na zegarek, opuścił

mieszkanie przyjaciela mówiąc na pożegnanie:

- Jutro wyjedziemy o wpół do ósmej rano.

- Dobrze.

Gdy pan Ignacy wyszedł, Wokulski usiadł do biurka, na arkusiku listowego

papieru napisał kilkadziesiąt wierszy, a na kopercie położył adres Rzeckiego.

Zdawało mu się, że wciąż słyszy niemiły głos barona:

„Cieszę się, kuzynko, że triumfują twoi wielbiciele... Przykro mi tylko, że na

mój kószt...”

A gdziekolwiek spojrzał, widział piękną twarz panny Izabeli oblaną rumieńcem

wstydu.

W sercu gotowała mu się głucha wściekłość. Czuł, że jego ręce stają się jak

żelazne sztaby, a ciało nabiera tak dziwnej tęgości, że chyba nie ma kuli, która

by uderzywszy go nie odskoczyła. Przemknął mu przez głowę wyraz: śmierć, i

na chwilę uśmiechnął się. Wiedział, że śmierć nie rzuca się na odważnych; staje

tylko naprzeciw nich jak zły pies i patrzy zielonymi oczyma: czy nie zmrużą

powieki?

Tej samej nocy; jak każdej zresztą innej nocy, baron grał w karty. Maruszewicz,

który również był w klubie, przypominał mu o dwunastej, o pierwszej i o

drugiej, ażeby szedł spać, gdyż z rana zbudzi go o siódmej ; roztargniony baron

1 ... 59 60 61 62 63 64 65 66 67 ... 226 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название