Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
aforyzmu: „Pokaż mi twoje włosy, a powiem ci, kim jesteś.”
Gdy Wokulski wszedł do jego pokoju i zmęczony upadł na kanapę, doktór
zaczął:
- Co to za profany z tych korektorów... Mam tu paręset cyfr o trzech znakach
dziesiętnych i wyobraź sobie, połowa jest błędna... Oni myślą, że jakaś tysiączna
albo nawet setna część milimetra nic nie znaczy, a nie wiedzą, laiki, że tam
właśnie mieści się cały sens. Niech mnie diabli porwą, jeżeli w Polsce byłoby
możliwym nie tylko wynalezienie, ale nawet drukowanie tablic
logarytmicznych. Dobry Polak poci się już przy drugiej cyfrze dziesiętnej, przy
piątej dostaje gorączki, a przy siódmej zabija go apopleksja... Cóż u ciebie
słychać?
- Mam pojedynek - odparł Wokulski.
Doktór zerwał się z fotelu i tak prędko przybiegł do kanapy, że rozrzucone poły
szlafroka robiły go podobnym do nietoperza.
- Co?... pojedynek?! - krzyknął z błyszczącymi oczyma. - I może myślisz, że
pojadę z tobą w roli lekarza?... - Będę patrzył, jak dwu dudków strzela sobie we
łby, i może jeszcze będę musiał którego z nich opatrywać?... Ani myślę mieszać
się do tych błazeństw!... - wrzeszczał chwytając się za głowę. - Zresztą nie
jestem chirurgiem i od dawna pożegnałem się z medycyną...
- Toteż nie będziesz lekarzem, tylko sekundantem.
- A... to co innego - odparł doktór bez zająknienia. - Z kimże?...
- Z baronem Krzeszowskim.
- Dobrze strzela! - mruknął doktór wysuwając dolną wargę.- O cóż to?
- Potrącił mnie na wyścigach.
- Na wyści...?. - A cóżeś ty robił na wyścigach?...
- Puszczałem konia i nawet wziąłem nagrodę.
Szuman -uderzył się ręką w tył głowy i nagle rozsunąwszy Wokulskiemu jedną i
drugą powiekę zaczął mu pilnie badać oczy.
- Myślisz, żem zwariował? - spytał go Wokulski.
- Jeszcze nie. Czy to - dodał po chwili - ma być żart, czy serio?
- Zupełnie serio. Nie chcę absolutnie żadnych układów i proszę o ostre warunki.
Doktór wrócił do swego biurka, usiadł, oparł brodę na ręku i rzekł po namyśle:
- Spódnica, co?... Nawet koguty biją się tylko...
- Szuman... strzeż się!... - przerwał mu Wokulski zduszonym głosem, prostując
się na kanapie.
Doktór znowu przypatrzył mu się badawczo.
- Więc już tak?... - mruknął. - Dobrze. Będę twoim sekundantem. Masz rozbić
łeb, rozbij go przy mnie; może ci co pomogę...
- Przyślę ci tu zaraz Rzeckiego - odezwał się Wokulski ściskając go za rękę.
175
Od doktora udał się do swego sklepu, krótko rozmówił się z panem Ignacym i
wróciwszy do mieszkania położył się przed dziesiątą. Znowu spał jak kamień.
Dla jego lwiej natury potrzebne były silne wzruszenia; przy nich dopiero dusza
szarpana namiętnością odzyskiwała równowagę.
Na drugi dzień, około piątej po południu, Rzecki z Szumanem jechali już do
hrabiego-Anglika, który był świadkiem Krzeszowskiego. Obaj przyjaciele
Wokulskiego milczeli w drodze; raz tylko odezwał się pan Ignacy:
- I cóż doktór na to wszystko?
- To co już raz powiedziałem - odparł Szuman. - Zbliżamy się do piątego aktu.
Jest to albo koniec dzielnego człowieka, albo początek całego szeregu głupstw...
- Najgorszych, bo politycznych - wtrącił Rzecki.
Doktór wzruszył ramionami i patrzył na drugą stronę dorożki; pan Ignacy ze
swoją wieczna polityką wydawał mu się nieznośnym.
Hrabia-Anglik czekał na nich w towarzystwie innego dżentelmena, który
nieustannie wyglądał przez okno na obłoki i co kilka minut poruszał krtanią w
taki sposób, jakby coś przełykał z trudnością. Miał minę nieprzytomnego; w
rzeczywistości był niepospolitym człowiekiem, jako myśliwiec na lwy i głęboki
znawca egipskich starożytności.
W gabinecie hrabiego-Anglika stał na środku stół przykryty zielonym suknem i
otoczony czterema wysokimi krzesłami; na stole leżały cztery arkusze papieru,
cztery ołówki, dwa pióra i kałamarz tak wielkich rozmiarów, jakby był
przeznaczony do sitzbadów.
Gdy wszyscy usiedli, hrabia zabrał głos.
- Proszę panów - rzekł - baron Krzeszowski przyznaje, że mógł potrącić pana
Wokulskiego, ponieważ jest roztargniony, człek. W konsekwencji zaś, na nasze
żądanie...
Tu hrabia spojrzał na swego towarzysza, który z uroczystą miną coś przełknął.
- Na nasze żądanie - ciągnął hrabia - baron jest gotów... przeprosić nawet
listownie pana Wokulskiego, którego wszyscy szanujemy - tek... Cóż panowie
na to?
- Nie mamy upoważnienia do żadnych kroków pojednawczych odparł Rzecki, w
którym ocknął się były oficer węgierski.
Uczony egiptolog szeroko otworzył oczy i przełknął dwa razy, raz po raz.
Na twarzy hrabiego mignęło zdumienie; w tej chwili jednak opanował się i
odpowiedział tonem suchej grzeczności:
- W takim razie słuchamy warunków...
- Niech panowie raczą je podać - odparł Rzecki.
- O! bardzo prosimy panów - rzekł hrabia.
Rzecki odchrząknął.
- W takim razie ośmielę się proponować... przeciwnicy stają o dwadzieścia pięć
kroków, idą naprzód po pięć kroków...
- Tek.
176
- Pistolety gwintowane z muszami... Strzały do pierwszej krwi...- zakończył
Rzecki ciszej.
- Tek.
- Termin, jeżeli można, jutro przed południem...
- Tek.
Rzecki ukłonił się, nie wstając z krzesła. Hrabia wziął arkusz papieru i wśród
ogólnego milczenia przygotował protokół, który Szuman natychmiast przepisał.
Oba dokumenty poświadczono i niespełna w trzy kwadranse interes był gotowy.
Świadkowie Wokulskiego pożegnali gospodarza i jego towarzysza, który znowu
zatopił się w rozpatrywaniu obłoków.
Gdy już byli na ulicy, Rzecki odezwał się do Szumana:
- Bardzo mili ludzie ci panowie z arystokracji...
- Niech ich diabli porwą!... Niech was wszystkich diabli porwą z waszymi
głupimi przesądami!... - wrzeszczał doktór wywijając kułakiem.
Wieczorem pan Ignacy sprowadziwszy pistolety wstąpił do Wokulskiego. Zastał
go samotnego przy herbacie. Rzecki nalał sobie herbaty i odezwał się:
- Uważasz, Stachu, to są ludzie wysoce honorowi. Baron, który jak wiesz, jest
bardzo roztargniony, gotów cię przeprosić...
- Żadnych przeprosin.
Rzecki umilkł. Pił herbatę i tarł czoło. Po długiej pauzie rzekł:
- Naturalnie, zapewneś pomyślał o interesach... na wypadek...
- Nie spotka mnie żaden wypadek - odparł z gniewem Wokulski.
Pan Ignacy posiedział jeszcze z kwadrans w milczeniu. Herbata nie smakowała
mu, głowa go bolała. Dokończył szklanki i spojrzawszy na zegarek, opuścił
mieszkanie przyjaciela mówiąc na pożegnanie:
- Jutro wyjedziemy o wpół do ósmej rano.
- Dobrze.
Gdy pan Ignacy wyszedł, Wokulski usiadł do biurka, na arkusiku listowego
papieru napisał kilkadziesiąt wierszy, a na kopercie położył adres Rzeckiego.
Zdawało mu się, że wciąż słyszy niemiły głos barona:
„Cieszę się, kuzynko, że triumfują twoi wielbiciele... Przykro mi tylko, że na
mój kószt...”
A gdziekolwiek spojrzał, widział piękną twarz panny Izabeli oblaną rumieńcem
wstydu.
W sercu gotowała mu się głucha wściekłość. Czuł, że jego ręce stają się jak
żelazne sztaby, a ciało nabiera tak dziwnej tęgości, że chyba nie ma kuli, która
by uderzywszy go nie odskoczyła. Przemknął mu przez głowę wyraz: śmierć, i
na chwilę uśmiechnął się. Wiedział, że śmierć nie rzuca się na odważnych; staje
tylko naprzeciw nich jak zły pies i patrzy zielonymi oczyma: czy nie zmrużą
powieki?
Tej samej nocy; jak każdej zresztą innej nocy, baron grał w karty. Maruszewicz,
który również był w klubie, przypominał mu o dwunastej, o pierwszej i o
drugiej, ażeby szedł spać, gdyż z rana zbudzi go o siódmej ; roztargniony baron