Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Czy naprawdę kupiłeś, panie Stanisławie, klacz Krzeszowskiego?
- Tak jest.
- No, wiesz co, żeś mu spłatał figla, a mojej córce zrobiłeś miłą niespodziankę...
Panna Izabela zwróciła się do niego z uśmiechem.
- Założyłam się z ciocią - rzekła - że baron nie utrzyma swojej klaczy do
wyścigów i wygrałam, a drugi raz założyłam się z panią prezesową, że klacz
wygra...
Wokulski okrążył powóz i zbliżył się do panny Izabeli, która mówiła dalej:
- Naprawdę to przyjechałyśmy tylko na ten wyścig: pani prezesowa i ja. Bo
ciocia udaje, że gniewa się na wyścigi... Ach, panie, pan musi wygrać...
- Jeżeli pani zechce, wygram - odparł Wokulski patrząc na nią ze zdumieniem...
Nigdy nie wydała mu się tak piękną jak teraz w wybuchu niecierpliwości. Nigdy
też nie marzył, ażeby rozmawiała z nim tak łaskawie.
Spojrzał po obecnych. Prezesowa była wesoła, hrabina uśmiechnięta, pan Łęcki
promieniejący. Na koźle lokaj hrabiny półgłosem zakładał się z furmanem, że
Wokulski wygra. Dokoła nich kipiały śmiech i radość. Radował się tłum,
galerie, powozy; kobiety w barwnych strojach były piękne jak kwiaty i
ożywione jak ptaki. Muzyka grała fałszywie, ale raźnie; konie rżały, sportsmeni
zakładali się, przekupnie zachwalali piwo, pomarańcze i pierniki. Radowało się
słońce, niebo i ziemia, a Wokulski poczuł się w tak dziwnym nastroju, że
chciałby wszystko i wszystkich porwać w objęcia.
Odbył się drugi wyścig, muzyka znowu zagrała. Wokulski pobiegł do trybuny, a
spotkawszy Yunga, który z siodłem w ręku powracał w tej chwili od wagi,
szepnął mu:
- Panie Yung, musimy wygrać... Sto rubli nad umowę... Niech bodaj klacz
padnie...
- Och!... - jęknął dżokej przypatrując mu się z odcieniem chłodnego podziwu.
Wokulski kazał dojechać swemu powozowi bliżej hrabiny i wrócił do pań.
Uderzyło go to, że przy nich nikt nie stał. Wprawdzie marszałek i baron zbliżyli
się do ich powozu, ale obojętnie przyjęci przez pannę Izabelę niebawem
odsunęli się. Lecz młodzież kłaniała się z daleka i omijała.
„Rozumiem - pomyślał Wokulski. - Oziębiła ich wiadomość o licytacji domu. A
teraz - dodał w duchu, patrząc na pannę Izabelę- przekonaj się, kto naprawdę
kocha ciebie, nie twój majątek.”
Zadzwoniono na trzeci wyścig. Panna Izabela stanęła na siedzeniu; na twarz jej
wystąpiły rumieńce. O parę kroków od niej przejechał na Sułtance Yung z miną
człowieka, który się nudzi.
- Spraw się dobrze, ty śliczna!... - zawołała panna Izabela.
Wokulski wskoczył do swego powozu i otworzył lornetę. Był tak pochłonięty
wyścigiem, że na chwilę zapomniał o pannie Izabeli. Sekundy rozciągały mu się
172
w godziny; zdawało mu się, że jest przywiązany do trzech koni mających się
ścigać i że każdy ich ruch niepotrzebny szarpie mu ciało. Uważał, że jego klacz
nie ma dość ognia i że Yung jest zanadto obojętny. Mimo woli słyszał rozmowy
otaczających go:
- Yung weźmie..,
- Ale... Przypatrz się pan temu gniademu...
- Dałbym dziesięć rubli, żeby Wokulski wygrał... Utarłby nosa hrabiom...
- Krzeszowski wściekłby się...
Dzwonek. Trzy konie z miejsca ruszyły cwałem.
- Yung na przodzie...
- To właśnie głupstwo...
- Już minęli zakręt...
- Pierwszy zakręt, a gniady tuż za nim.
- Drugi... Znowu wysunął się...
- Ale gniady idzie...
- Pąsowa kurtka w tyle...
- Trzeci zakręt... Ależ Yung nic sobie z nich nie robi...
- Gniady dopędza...
- Patrzcie!... patrzcie!... Pąsowy bierze gniadego...
- Gniady na końcu... Przegrałeś pan...
- Pąsowy bierze Yunga...
- Nie weźmie, już ćwiczy konia...
- Ale... ale... Brawo Yung!... Brawo Wokulski!... Klacz idzie jak woda!...
Brawo!...
- Brawo!... brawo!.:.
Dzwonek. Yung wygrał. Wysoki sportsmen wziął klacz za uzdę i
zaprowadziwszy przed trybunę sędziów zawołał:
- Sułtanka!... Jeździec Yung!... Właściciel anonim...
- Co to anonim... Wokulski... Brawo Wokulski!... - wrzeszczał tłum.
- Właściciel pan Wokulski! - powtórzył wysoki dżentelmen i odesłał klacz na
licytację.
Wśród tłumu zbudził się szalony zapał dla Wokulskiego. Jeszcze żaden wyścig
tak nie rozruszał widzów: cieszono się, że warszawski kupiec pobił dwu
hrabiów.
Wokulski zbliżył się do powozu hrabiny. Pan Łęcki i damy starsze winszowały
mu; panna Izabela milczała.
W tej chwili przybiegł wysoki sportsmen.
- Panie Wokulski - rzekł - oto są pieniądze. Trzysta rubli nagrody, ośmset za
klacz, którą ja kupiłem...
Wokulski z paczką banknotów zwrócił się do panny Izabeli:
- Czy pozwoli pani, ażebym na jej ręce złożył to dla ochrony pań?...
Panna Izabela przyjęła paczkę z uśmiechem i prześlicznym spojrzeniem.
173
Wtem ktoś potrącił Wokulskiego. Był to baron Krzeszowski. Blady z gniewu
zbliżył się do powozu i wyciągając rękę do panny Izabeli zawołał po francusku:
- Cieszę się, kuzynko, że twoi wielbiciele triumfują... Przykro mi tylko, że na
mój koszt... Witam panie! - dodał kłaniając się hrabinie i prezesowej.
Twarz hrabiny powlokła się chmurą; pan Łęcki był zakłopotany, panna Izabela
zbladła. Baron w impertynencki sposób osadził spadające mu binokle i ciągle
patrząc na pannę Izabelę mówił:
- Tak jest... Mam szczególniejsze szczęście do wielbicieli kuzynki...
- Baronie... - wtrąciła prezesowa.
- Przecież nie mówię nic złego... Mówię tylko, że mam szczęście do...
Stojący za nim Wokulski dotknął jego ramienia.
- Słówko, panie baronie - rzekł.
- Ach, to pan - odparł baron przypatrując mu się. Odeszli na bok.
- Pan mnie potrącił, panie baronie...
- Bardzo przepraszam...
- To mi nie wystarcza...
- Czyżby pan chciał satysfakcji? - spytał baron.
- Właśnie.
- W takim razie służę - rzekł baron szukając biletu. - Ach, do licha! Nie wziąłem
biletów... Może pan ma notatnik z ołówkiem, panie Wokulski?...
Wokulski podał mu bilet i notatnik, w którym baron zapisał adres i swoje
nazwisko nie omieszkawszy zrobić przy nim zakrętu.
- Miło mi będzie - dodał kłaniając się Wokulskiemu - dokończyć rachunku za
moją Sułtankę...
- Postaram się zadowolić pana barona.
Rozstali się wymieniając najpiękniejsze ukłony.
- Rzeczywiście, awantura! - rzekł zmartwiony pan Łęcki, który widział wymianę
grzeczności.
Zirytowana hrabina kazała jechać do domu nie czekając końca wyścigów.
Wokulski ledwo miał czas dopaść powozu i pożegnać się z damami. Nim konie
ruszyły, panna Izabela wychyliła się i podając Wokulskiemu końce palców
szepnęła:
-Mersi, monsieur...
Wokulski osłupiał z radości. Był jeszcze na jednym wyścigu nie widząc, co się
koło niego dzieje, i korzystając z pauzy opuścił tor.
Prosto z wyścigów Wokulski pojechał do Szumana.
Doktór siedział przy otwartym oknie, w watowanym obdartym szlafroku, i robił
korektę trzydziestostronicowej broszurki etnograficznej, do napisania której użył
przeszło tysiąca obserwacyj i czterech lat czasu.
Była to rozprawa o kolorze i formie włosów ludności zamieszkującej Królestwo
Polskie. Uczony doktór głośno twierdził, że praca ta rozejdzie się najwyżej w
kilkunastu egzemplarzach, ale po cichu - kazał odbić ich cztery tysiące i był
pewnym drugiej edycji. Pomimo drwin ze swej ulubionej specjalności i
174
narzekań, iż nikogo nie interesuje, w głębi duszy Szuman wierzył, że w świecie
ucywilizowanym nie ma człowieka, którego by w najwyższym stopniu nie
interesowała kwestia koloru włosów i stosunki długości ich średnic. I w tej
właśnie chwili zastanawiał się, czyby na czele rozprawy nie należało napisać