W Kraju Niewiernych
W Kraju Niewiernych читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Nie macie nagrania! – parsknął Daniel. – No ładnie.
– Zapewniono nas – powiedziała Voestleven głosem wypranym z wszelkich emocji – że wszystko przebiegło pomyślnie, nie nastąpiły żadne zakłócenia transmisji i zapis jest bezbłędny.
– Ale kopii ci nie dali – skwitował Reding.
– Nikt nie twierdził, że dadzą.
– Ty też na to nie liczyłeś? – Daniel zwrócił się do teologa.
Szwajcar nawet nie zamrugał.
– Opowiedz. Reding rozłożył ręce.
– Przykro mi. Wyciemnienie.
– Nie wierzę ci.
– Tym bardziej mi przykro.
Rozmawiali już kwestiami z oper mydlanych, zero szansy porozumienia.
– Reding…
– A puść-żesz mnie!
Voestleven przypatrywała się Danielowi, jakby mierząc każdy grymas jego twarzy.
– Może wydaje ci się, że jesteś największym cwaniakiem na Ziemi…
Pochwycił jej spojrzenie i zrozumiał. Zaśmiał się.
– Ty uważasz, że ja to wszystko zrobiłem z premedytacją, żeby podpaść pod opis i wyciągnąć forsę!
Najwyraźniej tak uważała. Nie bardzo się przejął. Cóż znaczy jej gniew i pogarda dla człowieka, który przeżył własną śmierć?
– Po co w ogóle tu przyszłaś?
Wyjęła z torebki i rzuciła mu jego telefon.
– Masz tu opłaconą opiekę do końca tygodnia. Potem rób, co chcesz, ale pamiętaj o zobowiązaniach, jakie podpisałeś.
– Nie bój się, nie zapomnę.
Skinęła głową i wyszła.
De la Croix przysunął się do łóżka razem z krzesłem.
– Widziałem z drzwi szpitala – szepnął. – Nawet jeśli zrobiłeś to celowo, i tak przecież wbrew Jego woli nic by się nie stało. Pomóż mi zrozumieć. Nie wiem, ile pamiętasz, ale… Cokolwiek.
Daniel pokręcił głową.
– Na zdrowy rozum – dlaczego miałby przemawiać do kogoś takiego jak ja? No? Jeden powód, Otto.
– Bo teraz wiesz, że istnieje. Ty to wiesz. Prawda? Prawda?
Daniel odwrócił wzrok ku oknu, wejrzał w oślepiający błękit. Lewa ręka znowu zaczęła mu ćmić bólem porównywalnym jedynie z bólem zęba. Wyrwał nadgarstek bezwładnej kończyny z dłoni de la Croix.
– Tak – mruknął. – Chyba tak.
– I?
– Co: i? Nadal nie sposób mnie nazwać wierzącym. Daj mi spokój. Niczego się nie dowiesz.
Po wyjściu de la Croix Daniel zadzwonił do Belli.
– Lecę do ciebie – oświadczyła.
– Nie ma potrzeby, za parę dni wracam.
– Masz w ogóle pojęcie, ile trwało, zanim mi powiedzieli, gdzie jesteś? Musiałam nasłać na nich adwokatów. Znowu byłam pewna, że nie żyjesz. Nałgałeś mi potwornie. Lecę do ciebie, muszę się przekonać na własne oczy. Może nie masz już nóg.
– Mam nogi, mam, słowo, obie. W końcu ją od tego odwiódł.
– A te pięć milionów – za co to?
– Za pośrednictwo – odparł.
Fizykoterapeuta oceniał, że ręka nigdy nie odzyska nawet trzydziestu procent sprawności. Daniel zastanawiał się, czy Bella uwierzy, że te pieniądze to odszkodowanie za trwałą utratę zdrowia. Coraz wyraźniej czuł, że powinien ją okłamywać.
Trzeciego dnia odwiedził go Wroński.
Był w cywilu; ale morda ta sama. Kontrast z garniturem od Armaniego zwalał z nóg (więc chyba dobrze, że Reding leżał). Rzeczywiście, w stosownej oprawie ta szpetota okazywała się nawet urzekająca.
Wszedł, ponury jak zwykle, przesunął krzesło, usiadł, założył nogę na nogę, zapalił papierosa.
– Tu nie wolno – zauważył z krzywym uśmiechem Daniel.
– Widziałem rentgen – mruknął Wroński. – Sprawdziłem wszystko. Wyjęli ci.
– Tak, wiem. Nie słyszy. Więc gdzie i kiedy?
– Następny piątek, „U Freddy'ego", w City. Będziesz na nogach?
– Jasne. Fifty-fifty?
Uścisnęli sobie dłonie. Wroński uśmiechnął się, nie odsłaniając zębów.
Bella miała mu oczywiście za złe, najdelikatniej mówiąc. Ponieważ jednak w obliczu jego cierpienia wyszłaby na egoistkę, póki co, starała się te pretensje ukrywać. Daniel żartował z dziewczynkami na temat swojej ręki. Śmiały się, kiedy po kolei upuszczał przedmioty. Bella zajrzawszy do nich nie wiedziała, jaki wyraz twarzy przybrać.
Gdy w końcu położył Petrę i Tonie (teraz przez jakiś tydzień to on będzie musiał je kłaść; Tonią po raz pierwszy zwróciła się do niego: „Tato"), Bella była już w kąpieli. Wprosił się do wanny pod pretekstem zbawiennego wpływu gorącej wody na jego bolące ramię. Kiedy się rozbierał, przypatrywała się w milczeniu jego bliznom, zwłaszcza ta podłużna na biodrze i pooperacyjne zrosty na barku prezentowały się nieciekawie.
Tak naprawdę jednak tęsknił za tym ciepłem jej ciała, miękkim ciężarem na piersi. Obwodząc paznokciem jej sutek czekał na pytania; opierała przecież głowę o jego obojczyk, nie zajrzy mu w twarz, Daniel będzie kłamał: że to wszystko przypadek, że właśnie dlatego się wycofał, że ten siniec na karku i wybroczyny na potylicy to od czegoś innego, że pomysł Kilmoutha i tym razem nie wypalił…
Potem jednak faktycznie zapytała i, zapatrzony w kąt łazienki, powiedział jej prawdę.
Aż się poderwała i obróciła w wannie, zachlapując przy tym całą podłogę, byle tylko zajrzeć mu w oczy.
– Żartujesz…! – żachnęła się. Zrobił bezradną minę.
– Przecież ty jesteś ateista!
– Więc wyobraź sobie, jak ja się zdziwiłem…! Uklękła, przysunęła się bliżej.
– Żebym ja dobrze zrozumiała: objawił ci się Bóg, ty to wiesz, ale tego nie pamiętasz.
Pochylił głowę, aby mogła wyraźnie zobaczyć pod krótkimi włosami plamy ceglastego brązu na skórze.
– Widzisz? W Maroku mi wyjęli. To wszystko się zapisało i Kilmouth ma ten zapis. Ile minęło? Dziesięć dni? A mówią o tym w telewizji? Piszą w gazetach? Nie. I dalej ciągnie program. Sukinsyn ma jakiś plan, o coś mu chodzi.
– Dlaczego w takim razie ty nie pamiętasz?
Skrzywił się.
Wzniosła oczy do sufitu.
– No nie, to już paranoja, interwencją boską wytłumaczysz wszystko.
– Nie wiem, może Kilmouth polecił im podać mi jakiś amnezjogen? Ten doktor, Nadze, co prawda się zarzekał, ale to tylko jedna z możliwości. A może sam wypieram to coś z pamięci? Wielu ludzi widziało, jak rozmawiam tam z kimś niewidzialnym. – Odkręcił ciepłą wodę. – Zresztą z tą boską interwencją też jest coś na rzeczy.
– Daniel, do jasnej cholery…
– Nie, w innym sensie. Skądś przecież owa zależność miejsc i czasów musiała się wziąć, algorytm okazał się w końcu poprawny.
Wpatrywała się w niego w milczeniu, tak poważna, że już prawie nie Bella – aż nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Też się uśmiechnęła.
Pokręciła głową.
– W życiu bym się nie spodziewała. Co teraz? Będziesz mnie nawracał?
– Powiedziałem ci, co moim zdaniem jest prawdą. Do duszpasterstwa powołania nie czuję. W istocie – mruknął, sięgając po nią słabszą ręką – zaraz tu będę namawiał cię do grzechu.
I rzeczywiście.
– A co się tyczy tego, co dalej…
– Mhm? – oderwała wargi od jego blizn.
– Wyrwę mu te Tajemnice Mutawaskie, choćbym miał spluwę do łba przystawić.
Wroński już czekał na niego w „U Freddy'ego". Był to bar brokerów, na ekranach zawsze włączonych telewizorów szły tu serwisy giełdowe i dwuminutówki newsowe, osiemdziesiąt procent klientów stanowili mężczyźni w garniturach i Reding z Wrońskim doskonale wtopiliby się w tło, gdyby nie horror-facjata najemnika.
– Weź zrób sobie jakiś lifting, stać cię przecież. Rzucasz się w oczy, każdy cię zapamięta.
– Nie zamierzam nikogo śledzić.
– Kobiety to bierze?
– Mają poczucie misji. Co dla ciebie?
– Kawkę, kawkę, bitte.
Wroński zadzwonił przedwczoraj, podając godzinę. Do tego czasu Daniel zdążył przeprowadzić do końca swój plan.
Wyjął teraz z kieszeni przezroczystą fiolkę wypełnioną jakąś żywiczną mazią. Wroński uniósł pytająco brew.
Zanim odpowiedział, Daniel odczekał, aż kelnerka minie ich wnękę, potem jeszcze obejrzał się przez ramię;
Wroński nie pokazał tego po sobie, ale najwyraźniej bawiły go filmowe odruchy Redinga.
– Doktor Nadze – zaczął ten – nie pogardził dodatkowym zarobkiem. Dobrze posmarowawszy załatwisz tam nawet własne zmartwychwstanie. Spalają bioodpadki w cyklach półtygodniowych i zdążyłem pogrzebać w śmieciach. Gdybym był naprawdę mądry, wyjąłbym z magazynka intrenaka. Ale na jedno wychodzi.
– To są te neuronanoboty.
– Tak.
– Wygląda bardziej na rodzaj cieczy.
– Tak się konfiguruje w nieobecności innego ośrodka: makrostrukturalne właściwości cieczy. Przeszedłem się z tym do mojego starego instytutu. Pod elektronowym wygląda to inaczej niż nasze patenty, znacznie bardziej skomplikowany schemat, długie łańcuchy białkowe, wplata się w synapsy; zdaje się, że do końca mi tego nie wypruli, nawet na tomografii nie bardzo widać, bo potem pracuje już w całości na materiale organicznym.
– Wnioski, Reding, wnioski.
– Wnioski są takie, że – na ile w ogóle mogę być tego pewien bez przeprowadzenia testów na żywej tkance -ustanowiona neurosieć nie ogranicza się do bocznikowania równoległych bodźców nerwowych, lecz jest zdolna wprowadzać kompleksy własnych. Oznacza to, że komunikacja nie była jednostronna. To dlatego nie pamiętam! Kilmouth odciął mnie, gdy tylko spostrzegł pierwsze znaki. Potem tylko on słyszał – i tylko on mówił.
– Taak – mruknął Wroński, unosząc fiolkę pod światło. – Zdaje się, że chwytam. Sądzisz, że on to opatentował?
– Nie ma mowy – uciął Reding. – Zjedliby KS w butach. Cholerstwo jest tak nielegalne, że bardziej już nie można. Wyobrażasz sobie, co by się działo, gdyby to przeciekło? Nigdy nie mógłbyś mieć pewności, kto jest kim. Virtual reality w real life.
Wroński uniósł lekko kącik ust.
– Może się mylę, ale wydaje mi się, że to właśnie przeciekło.
Daniel złapał jego dłoń z fiolką. Spojrzeli sobie w oczy.
Wroński zapewne mógłby wyrwać się z uścisku Redinga, lecz nie zrobił tego. Rozwarł palce, wypuścił fiolkę, cofnął wolno rękę.
– To już nie jest pięć milionów – rzekł – to jest pięć miliardów.
– Coś nie widzę, żebyś narzekał na ubóstwo.