Proxima

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Proxima, Boru? Krzysztof-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Proxima
Название: Proxima
Автор: Boru? Krzysztof
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 217
Читать онлайн

Proxima читать книгу онлайн

Proxima - читать бесплатно онлайн , автор Boru? Krzysztof

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 51 52 53 54 55 56 57 58 59 ... 114 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Pobieżne choćby zbadanie tych wszystkich kęp wegetacji zajęłoby wiele dni. Niestety, Ingrid nie umiała już teraz zupełnie określić, z której strony pojawiły się błyskania. Polecieli w ich kierunku, lecz chyba już minęli tę wysepkę, jedną z wielu podobnych do siebie. Ingrid, wyczerpana nerwowo, była skłonna wierzyć, iż uległa złudzeniu.

Wiatr przycichł. Postrzępione rzadkie obłoki wolno wynurzały się spod widnokręgu. Noc wyraźnie bladła. Na wschodzie różowiały wysokie, jeszcze nieśmiałe pręgi zórz.

Byli nad brzegiem jeziora, — w pobliżu obelisku, gdy w powietrzu zapłonęła rakieta. Po niej druga. Trzecia nieomal otarła się o Ingrid, oświetlając z bliska jej twarz krwawą łuną.

Szu włączył radio wzywając Włada.

— Odpowiadam na sygnały — usłyszeli w słuchawkach głos fizyka. Kalina czekał na wzgórzu oddzielającym zarosły puszczą brzeg jeziora od takyrowej pustyni, zamienionej teraz na lądowisko i bazę ekip poszukiwawczych. Hansa i Allana nie było. Polecieli już z psami na drugą stronę jeziora.

— Ktoś sygnalizował reflektorem z przeciwległego brzegu, tam, gdzie są te trzy wysepki niedaleko ujścia rzeki — wyjaśnił Wład. — Przed chwilą znów powtórzyły się sygnały, więc odpowiedziałem rakietami. Halo, Hans! Halo., Al! Co tam u was?

— Lecimy nad wyspami! — usłyszeli głos Hansa. — Są tu jakieś groty. Ciemność i cisza. Nikogo tu… — urwał nagle.

W tej samej chwili w dali, po drugiej stronie jeziora, znów pojawiły się błyski — powtórzyły się trzykrotnie, w równych odstępach.

PRZYJACIEL CZY WRÓG?

Renę przetarł oczy i przeciągnął się leniwie w fotelu.

Przez okna samolotu, — służącego za bazę wyprawy do Kotliny Pięciokąta, widać było dalekie wzgórza.

Ingrid pochyliła się nad mężem i pocałowała go w czoło. — Czy Wład i Hans już polecieli? — zapytał zoolog.

— Tak, kochanie.

— Obiecali wrócić za dwie godziny — wtrącił Allan zajęty przyrządzaniem odżywczgo napoju.

— To dobrze! Byle tylko zdążyli. Obawiam się, czy jednak do tego czasu nie wybuchnie epidemia.

— Czy ona wszystkim grozi? — spytał Szu.

— Ludziom w żadnym wypadku.

— A więc komu?

— Sądzę, że będzie najlepiej, jeśli opowiem chronologicznie o wszystkim. Takiemu gadule jak ja sprawozdanie z tych kilkudziesięciu godzin posłuży za wyborne lekarstwo na zmęczenie. Nazwijcie mnie samochwałem, lecz w swoim własnym mniemaniu spisałem się na medal.

Sięgnął po kubek i — wypiwszy kilka łyków pomarańczowego napoju — rozpoczął:

— Nie będę opowiadał szczegółowo o tym, co przeżyłem. Krótko mówiąc, po rozstaniu się z Alem w pewnej chwili spostrzegłem po drugiej stronie rozległej, może kilometrowej polany gromadkę zwierząt. Przez lornetkę wyglądały jak samotne głowy bez tułowia.

Rozejrzał się po trójce obecnych, chcąc należycie ocenić wrażenie swoich słów.

— Czy poruszały się? — zapytał Szu.

— Tak. Nawet dosyć prędko. Gdy pospieszyły w kierunku lasu, puściłem się w powietrzną pogoń. Samotne głowy… Ten widok zamącił mi spokój. Gdy uciekły na dźwięk silnika, zbadałem miejsce ich popasu. Wtedy stwierdziłem, że głowy musiały tkwić na pokaźnym tułowiu.

— Jak to możliwe? — wtrąciła Ingrid.

— Zwyczajnie. Stado przebywało nie na przyziemnym mchu, jak mylnie sądziłem, lecz na łące zarośniętej czymś podobnym do szuwarów. Z tym, że pojedyncze źdźbła rosły rzadziej i były zakończone szerokimi, bardzo puszystymi miotełkami. Z perspektywy gładka powierzchnia tego łanu wyglądała jak krótko przystrzyżony trawnik.

— I to stado było…? — spytał Allan domyślnie.

— Hordą Temidów.

Ingrid poruszyła się niespokojnie.

— Pognałem w pościg nad wierzchołkami drzew — ciągnął Renę. — Raz po raz zdawało mi się, że w dole migają mi ich sylwetki. W wyobraźni już stworzyłem sobie obraz Temida: mały kadłub na bocianich nogach, giętka, łabędzia szyja i normalne, ludzkie ręce. Ale tego samego dnia przekonałem się, jak bardzo ten obraz odbiegał od rzeczywistości. Po kwadransie natrafiłem na sięgającą aż po horyzont krzewiastą partię puszczy. Spodziewając się, że splątany gąszcz jest znacznie wyższy od Temidów i zapewne kłujący, musiałem zmienić taktykę. Poleciałem ku tej części lasu, która zapewniała lepszą widoczność i gdzie można było swobodnie się poruszać. Liczyłem na przypadek. Jak łatwo jednak mylnie ocenić puszczę z lotu ptaka! W czasie pierwotnego pościgu niemal wyraźnie dostrzegałem rzadki las złożony z palmowatych drzew, dosyć niskich, które wprost z ziemi wystrzelały pióropuszem symetrycznie rozłożonych liści. Uderzył mnie zdumiewająco ciemny ich kolor. Po wylądowaniu okazało się, że drzewa te są wyższe od jodeł, a to, co widziałem z góry, stanowiło szczytowe ich piętro. Znacznie niżej, prosto z pnia zwisały ku ziemi jakby olbrzymie grube węże zakończone imponującymi, chyba trzymetrowymi kielichami.

Temidów nie spotkałem. Za to zebrałem nowe dane o odurzającym działaniu roślin — spojrzał na botanika. — Ale znów wyprzedzam wypadki. Otóż dla większej swobody ruchów zdjąłem i złożyłem wirolot, dzięki czemu mogliście go zabrać jako pamiątkę po ofierze ludojadów. No tak: kto sądził inaczej, bez wątpienia jest złym przyrodnikiem.

— Nie mów tak — zdenerwowała się Ingrid.

— Zrobiwszy kilkanaście kroków — ciągnął zoolog — zauważyłem małe kolczaste zwierzę podobne do molocha australijskiego, tylko o bardziej spłaszczonej paszczy. Tuż obok leżał okazały barwny owoc. Chciałem wykorzystać sposobność i obserwować z bliska zwierzątko nie odrętwione. W tym celu wyłączyłem paralizator.

— Co za idiotyczny pomysł! — przerwała Ingrid z wyrzutem.

— Może rzeczywiście idiotyczny, ale któż by się spodziewał, co nastąpi? Nic nie wskazywało, aby mogło mi coś zagrażać. Zbadałem okaz, który, niestety, był martwy. Z kolei zająłem się owocem. Na Ziemi określiłbym go jako dorodną pomarańczę. Byłem w kłopocie. Jaki związek istniał między nim a zagadkową śmiercią zwierzęcia? Czyżby bliskie położenie obydwu stanowiło przypadek? Nie dotykałem owocu mając prawo przypuszczać, że jest trujący. Wątpliwe było, aby wyrósł wprost z ziemi. Spojrzałem w górę, na drzewa, ale nie pamiętam, co zobaczyłem. Zrobiło mi się słabo; w oczach zawirowało drzewo, niebo, jakieś obrazy…

Renę zamyślił się.

— Musiała zawinić nie zbadana dotąd właściwość drzewa. Można je nazwać drzewem zamroczenia — dodał po chwili.

— Nie masz racji — Allan przecząco pokręcił głową.

— Dlaczego? Wszak na Ziemi istnieją rośliny, które mogą otruć człowieka stojącego blisko. Chociażby sumak trujący.

— Powiedz mi raczej, jak długo stałeś pod tym drzewem? Zoolog zastanowił się.

— Minutę. Może dłużej…

— A ja przebywałem obok tego właśnie egzemplarza chyba kwadrans, nie licząc innych bezpośrednich kontaktów z takimi samymi drzewami. Jednak to nie wszystko… Powiedz, zemdlałeś dziewięć minut po piętnastej?

Renę zdziwił się.

— Mniej więcej tak. Czy ty również?

— Ja wprawdzie nie zemdlałem — wyjaśnił botanik — lecz odczułem dziwne wrażenie ni to senności, ni to lęku. Dopiero po dłuższej chwili zrobiło mi się lepiej.

— Tego samego dnia wieczorem — wtrącił Szu — była wiadomość z Sel o podobnej reakcji u Ziny. Odczuła nagle bardzo wyraźne osłabienie. Pojawiły się też zakłócenia radiowe…

— Jeszcze coś sobie przypominam… — dorzucił zoolog. — Ale to raczej nie wnosi nic do całej sprawy.

— Może jednak — zainteresował się Allan.

— Tracąc przytomność miałem halucynację, że jakaś długa, niezgrabna czteropalczasta łapa rozchyla gałęzie nade mną, odsłaniając w niebie okno z błyszczącymi słońcami Tolimana. Ich blask kłuł mnie w oczy aż do bólu. Łapa była półprzeźroczysta, mętniejąca.

— Moje przebudzenie — podjął Renę po dłuższej chwili — miało wszelkie znamiona niezwykłości. Leżałem na brzegu jeziora i od czasu do czasu drobna fala zalewała mi twarz. Ta okoliczność musiała przyspieszyć otrzeźwienie. Otaczały mnie wielkie popielate istoty. Było ich trzy czy cztery, lecz niemal zupełnie zasłaniały krajobraz. Widziałem tylko cielska podobne do wolno poruszających się gór mięsa. Naraz ujrzałem tuż przy twarzy parę ogromnych zielonych oczu, rozdzielonych krótkim, lecz ruchliwym nosem przypominającym trąbkę. Znałem te oczy, chociaż nie od razu przypomniałem sobie skąd. Były to te same oczy, które oglądałem przez lornetkę: oczy „wędrujących głów”. Gdy usiłowałem powstać, wszczęło się zamieszanie. Widocznie stwory, mimo dużych rozmiarów, były dość tchórzliwe. I tak w rezultacie — zostałem sam. Obok mnie kołysała się na falach prostokątna tratwa, zbudowana z kilku drzew wykarczowanych w całości, które spleciono ich własnymi gałęziami i korzeniami. Gdzieniegdzie niebieszczały na nich świeże liście. Wszystko wskazywało, że Temidzi umyślnie przygotowali ten prymitywny wehikuł dla przewiezienia mnie do swej siedziby. Postanowiłem czekać. Wprawdzie zwyczaje moich porywaczy były mi obce, lecz mogłem przypuszczać, że Temidzi powrócą. Nie zrobiłem przecież jakiegokolwiek gwałtownego ruchu, który świadczyłby o zaczepnych zamiarach z mojej strony. Rzeczywiście, niebawem ujrzałem głowę wysuwającą się z zarośli. Kilku innych Temidów również śledziło mnie z brzegu, chyba nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Za to ja miałem już gotowy plan. Dopiero teraz pomyślałem o paralizatorze. Przymknąłem powieki i czekałem. Po kilku minutach znów otoczyli mnie Temidzi. Palec trzymałem na guziczku, przygotowany, by za naciśnięciem zwalić z nóg choćby całą hordę. Wpadł mi bowiem do głowy pomysł: symulować śmierć i zdać się na los wydarzeń.

1 ... 51 52 53 54 55 56 57 58 59 ... 114 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название