Proxima
Proxima читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Ryzykowne! — zauważył Szu.
— Nie wiedziałem wówczas, że aparat hełmowy został rozbity. Rozumiałem niebezpieczeństwo, lecz wydawało mi się niezbyt groźne pod warunkiem, że zachowam należytą przytomność umysłu. Temidzi są mniej ruchliwi od nas. Sądziłem, że w razie konieczności zdążę włączyć paralizator. Ciekawość przyrodnika, co tu dużo gadać… Wkrótce zresztą przeżyłem chwilę emocji. Podszedł do mnie Temid z prymitywnym narzędziem kamiennym, a może po prostu naturalnym odłamkiem skały. Już miałem nacisnąć guzik, ale coś mnie powstrzymało. Na szczęście narzędzie jeszcze nie miało być użyte przeciwko mnie.
— Żałuję, że pod szczytem zostawiłem cię samego — westchnął Allan.
— Może i lepiej. Temidów i tak poznasz, a przygoda potoczyłaby się inaczej. Może nawet z gorszym skutkiem, przynajmniej dla nich. Ale słuchaj dalej. Istotnie, przenieśli mnie na tratwę. Zapoznałem się z uściskiem ich rąk, jeśli tak nazwać kończyny o funkcjach analogicznych, lecz o innym wyglądzie i odmiennej budowie. Szyję oplotły mi nagie błoniaste palce. Zdałem sobie sprawę, że mogłyby udusić człowieka bez większego wysiłku. Ale na szczęście nie mieli tego zamiaru. Zresztą z pewnością nawet nie zdawali sobie sprawy, że mogą mnie w ten sposób pozbawić życia. Przecież oddychają zupełnie inaczej niż my.
— Nie bałeś się, że mogą cię zabić nawet nieświadomie?
— Bałem się. Ale ciągle liczyłem na paralizator. Dlatego postanowiłem wytrwać w roli zdobyczy jak najdłużej. Spojrzawszy spod zmrużonych powiek, dostrzegłem przed sobą taflę wodną. Temidzi znajdowali się z tyłu. Zacząłem ostrożnie ich obserwować. Tratwa poruszała się wolno, chyba z prędkością paru kilometrów na godzinę. Temidzi wiosłowali nogami, do połowy pogrążeni w wodzie. To, co wydawało mi się brzegiem, stanowi zgrupowanie wysepek. Płynęliśmy jakiś czas wąskimi przesmykami; podejrzewam, iż niektóre stanowią sztuczne kanały. Wreszcie przybiliśmy do brzegu wznoszącego się stromą skarpą. Lądowy transport, w czasie którego szorowałem ziemię butami, nie trwał długo. Nagle mimo zamkniętych powiek poczułem, że ogarnia mnie ciemność. Otworzyłem oczy i stwierdziłem, że jestem w dość obszernej jaskini oświetlonej czymś, co przypominało żarzące się kawałki węgla. Tylko kolor i blask był inny, typowy dla fosforescencji. Podłogę zaścielał chrust i wyschnięte liście.
I wtedy się zaczęło… — podjął zoolog bardziej dramatycznym tonem. — Uczułem mocne szarpnięcie za bluzę i z przerażeniem ujrzałem stalową płytę przypominającą szeroki tasak. Była wymierzona w moją pierś. Gwałtownie nacisnąłem guzik, chcąc sparaliżować napastnika. Niestety, aparat hełmowy nie działał. Uskoczyłem w bok, w ostatnim momencie unikając ciosu, — który mimo kombinezonu mógł być dla mnie fatalny. Zresztą moje gwałtowne ruchy przeraziły Temidów, którzy cofnęli się parę kroków, łypiąc niespokojnie zielonymi oczami. Teraz miałem już w ręku nóż laserowy. Na szczęście nie potrzebowałem go użyć. Temidzi nie ruszyli się z miejsca nawet wówczas, gdy zniknąłem w przejściu do następnej pieczary. Ostrożnie, gotowy odeprzeć każdy atak, zmierzałem ku ciemnemu otworowi w ścianie. Postanowiłem nawiązać z wami kontakt i dopiero wtedy spostrzegłem, że również nadajnik radiowy jest uszkodzony. Fatalna sytuacja! Chciałem zostać tam jak najdłużej, a musiałem szukać innej drogi powiadomienia was, że żyję. Nadto straciłem jedyny niezawodny środek obrony. Wiedziałem, że noża użyję tylko w ostateczności, gdyż zniweczyłoby to szansę przyjacielskiego porozumienia z gospodarzami.
Na razie badałem wnętrze jaskini — ciągnął opowieść. — Była dużą grotą krasową, nieco wysklepioną ku górze. Będąc wciąż w kręgu zimnego światła, postanowiłem stwierdzić naturę zagadkowych lamp. Okazały się wyschniętymi ciałami niewielkich rybowatych.
— To znaczy temiańskich ryb? — spytał Szu.
— Ryb jako takich, w rozumieniu taksonomicznym, nie spotkamy nigdzie poza Ziemią. A rybowatymi nazwałem gromadę zwierząt wodnych, które przypominają ryby opływowym kształtem i pęcherzem pławnym, zresztą biegnącym tuż nad kręgosłupem, wzdłuż grzbietu. Zamiast płetw mają kilkadziesiąt par odnóży, z każdego boku spiętych cienką, ale mocną błoną.
— Rozumiem — odparł Szu. — Mów, co było dalej.
— Temidzi na ogół nie budują legowisk, choć gromadzą w pieczarach suche liście i trawiaste źdźbła. Miejsca, w których zwykli układać się do snu, są na tej podściółce specjalnie wygniecione. Wywnioskowałem z resztek spożytych owoców, pędów, kłączy, wodnych skorupiaków i małych zwierząt lądowych, że moi niegościnni gospodarze są wszystkożerni. Niepokoiło mnie kilka owoców, takich jak ten, który leżał obok martwego zwierzaka w puszczy. Wprawdzie trującego działania „tęmiańskiej pomarańczy” nie zdążyłem ocenić, wolałem jednak zachować należytą ostrożność. Pasjonowały mnie narzędzia. Potwierdziłem w całej rozciągłości wniosek wyciągnięty jeszcze przy pogorzelisku, że kultura materialna Temidów to pomieszanie pierwotnego prymitywu ze śladami wysokiej techniki wytwórczej; brak jakichkolwiek powiązań między nimi. Al zapewne wam o tym wspominał.
Ingrid skinęła głową.
— Otóż z tego, co znalazłem, wytworem własnym Temidów były obłupane kamienie, drągi z okorowanych drzew i niektóre asfaltowe pociski z kolcem.
— Czemu tylko niektóre? — zdziwił się Szu. Renę sięgnął do torby leżącej obok fotela.
— Obejrzyjcie ten.
Ingrid ujęła w dłoń kawałek asfaltu przebitego nie drewnianym, lecz stalowym prętem, ostro ściętym na jednym końcu. Allan i Szu pochylili się nad znaleziskiem.
— Czy to nie służy raczej do przebijania już upolowanych zwierząt? Na przykład do wydostawania mózgu? — zastanawiał się Renę.
— Pamiętasz pancerz z okrągłym otworkiem znaleziony w popielisku? — wtrącił Allan. — Można zrobić analizę tej stali. Innym kolcem, naturalnego pochodzenia, ale za to zatrutym jadem, zaatakowano Smoka.
— Bez względu na wynik analizy zapewniam cię — podjął zoolog — że Temidzi przedziurawili pancerz podobnym stalowym narzędziem. To jeszcze nie wszystko. Odkryłem tam grubą płytę aluminiową w kształcie koła o średnicy osiemdziesiąciu dwóch centymetrów. Jestem pewien, że nie sporządzili jej znani nam dotychczas gospodarze planety.
— A czy inne, inteligentniejsze szczepy Temidów nie mogły opanować techniki wytapiania metali? — zapytał Allan. — Jeśli potrafią użytkować ogień… Czy masz potwierdzenie tej ich umiejętności?
— Tak — odparł Renę. — Lecz co to ma wspólnego z płytą? Od kultury pitekantropa do epoki brązu i żelaza upłynęło tysiące wieków. A przecież aluminium to nie brąz czy żelazo. Tu trzeba rozporządzać naszą techniką, co najmniej XIX-wieczną. Tymczasem Temidzi są na poziomie pitekantropa albo przewyższają go bardzo nieznacznie.
— Czy palą ogniska w grotach podziemnych? — spytał Szu.
— Chyba nie. Głównie tym różnią się od praczłowieka. Wprowadzenie ognia do pomieszczeń usłanych suchymi liśćmi jest wykluczone. Nie mówiąc już o tym, że przy ich systemie oddechowym produkty spalania w pomieszczeniach źle wietrzonych mogą być zabójcze. Może mają specjalne komory-kuchnie, ale ich nie widziałem. Natomiast poza pieczarami zauważyłem na wyspie kilka popielisk. Ale wracam do mych przygód w grocie. Temidzi, którzy widocznie ochłonęli z przestrachu, zaczęli się naradzać. Z przedsionka dobiegały dźwięki ich mowy. Jest to język gwizdów czy raczej świstów, bardzo przenikliwych i nieprzyjemnych dla ludzkiego ucha. Po chwili do izby, w której byłem, weszło pięciu Temidów uzbrojonych w kamienie i metalowe pręty. Podniosłem się przybierając postawę obronną, co wcale ich nie przeraziło. Widocznie spodziewali się tego albo nie rozumieli moich gestów. Sięgnąłem po laserowy nóż, lecz zdałem sobie sprawę, że nie zdobędę się na użycie broni. Jakże nie w porę Temidzi zepsuli mi aparat hełmowy! Moje położenie byłoby zupełnie inne. Szczęśliwie przypomniałem sobie, że mam na piersi reflektor. Był najwyższy czas, aby działać, bo jeden z przybyłych, rosły osobnik, większy od przeciętnego niedźwiedzia, zamierzył się na mnie kolcem. Niespodziewany blask tak go poraził, że ręka bezwładnie upuściła pocisk. Pomyślałem wówczas, iż podobne podniety wywołują podobne reakcje u wyższych form istot żywych, obojętne — na Ziemi czy na Temie albo gdziekolwiek indziej. O ile ich dźwięki były mi bardzo obce, o tyle to, co teraz kierowało zachowaniem Temidów, mogłem bez wątpienia określić jako strach. Gospodarze po prostu uciekli. Przez chwilę jeszcze słyszałem przyspieszone stąpania. Budowa Temidów uniemożliwia im rączy bieg. Kołysząc się jak kaczki na masywnych nogach, zawsze zgiętych, stawiają szerokie stopy raczej lekko. Jest to chód cichy i dość powolny, a według naszych wyobrażeń bardzo śmieszny. Oślepiając ich reflektorem niewątpliwie zyskałem przewagę, lecz siedzenie na miejscu w oczekiwaniu dalszych wypadków nie miało sensu. Nie gasząc reflektora wyszedłem z pomieszczenia i zdobycznym kolcem wydrapałem kółeczko w ścianie korytarza. Postanowiłem znakować w ten sposób trasę, by potem nie zabłądzić. Naturalna budowa grot okazała się jednak mniej zawiła, niż przypuszczałem. Środkiem biegł główny korytarz, od którego co pewien czas, wprawdzie w nieregularnych odstępach, prowadziły przejścia do bocznych komór i wnęk. Jedne były odsłonięte na całą szerokość ściany, inne miały tylko otwory wejściowe, pozornie tak wąskie, że wątpiłem, czy dorosły Temid przeciśnie się tamtędy.