Xavras Wy?rn
Xavras Wy?rn читать книгу онлайн
Ksi??ka sk?ada si? z dw?ch powie?ci: Zanim noc i Xavras Wy?ryn.
Pierwsza z nich to przejmuj?cy, utrzymany w realiach VII wojny ?wiatowej opis przej?cia do innego, niedost?pnego dla ludzkich zmys??w ?wiata. Bohater – cynik i hitlerowski kolaborant – dopiero w obcym wymiarze przekonuje si?, czym s? naprawd? dobro i z?o.
Powie?? Xavras Wy?ryn nale?y do popularnego gatunku ‘historii altrnatywnych’. W 1920 roku Polska przegra?a wojn? z bolszewikami. Kilkadziesi?t lat p??niej partyzanci z Armii Wyzwolenia Polski pod wodz? samozwa?czego pu?kownika Xavrasa Wy?yna usi?uj? wyzwoli? kraj spod sowieckiej dominacji. Oddzia? uzbrojony w bomb? atomow? rusza w kierunku Moskwy.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Przecież osiągnąłeś już cel. Zwyciężyłeś. Xavras uśmiechnął się krzywo.
– To dopiero początek.
Smithowi ścięło krew w żyłach. To dopiero początek. Mój Boże. Klątwa jakaś, nic innego. Przysiadł obok.
– O czym ty mówisz, do cholery?
– Mówię o tym, że do wolnej Polski jeszcze daleko.
– Co, masz może jakąś bombkę w zapasie?
– Oni mają.
– Ach, to twoje epitafium… No cóż, kto mieczem wojuje… Wyżryn machnął czerwoną ręką.
– Ty nic nie rozumiesz. Rozpad Federacji Rosyjskiej nie jest równoznaczny z powstaniem niepodległej Polski. Pojutrze Reichswehra zajmie Gdańsk.
Smitha zatkało. Zamrugał, usiłując pochwycić spojrzenie Xavrasa, które błąkało się gdzieś ponad ramieniem Amerykanina.
– Eee… Niemcy, tak? To co, zamierzasz teraz wysadzić w powietrze Berlin?
– Historia nie chadza tak prostymi drogami.
– Więc po co było to wszystko? Co, Xavras? Po co ta rzeź?
Wyżryn jakby się ocknął. Skupił wzrok na twarzy Smitha, nie przesłoniętej teraz czarną maszynerią kołpaka, twarzy nagiej, bezbronnej.
– A.może byśmy tak dla odmiany porozmawiali o tobie? To może być ciekawy temat. Pytasz, narzekasz, masz pretensje, oskarżasz, oceniasz, potępiasz, wyśmiewasz, wartościujesz. Odcinasz się od polskich przodków, Amerykanin z ciebie niby. Co ty byś zrobił na moim miejscu?
– Na pewno nie zamordował miliona ludzi.
– Jesteś tego taki pewien? Nawet gdybyś miał stuprocentową, żelazną gwarancję, że taki właśnie wybór, podłożenie owej bomby, da przyszłość z niepodległymi, potężnymi Stanami Zjednoczonymi, podczas gdy jakiekolwiek inne zachowanie przyszłość tę przekreśli; więc nawet gdybyś to jasno i wyraźnie widział, zaniechałbyś? Powiedz.
– A jeśli Jewriej ci nakłamał?
– Odwal się od Jewrieja. Powiedz, co ty byś zrobił. No, Smith. Chociaż raz zadziałaj i przestań jedynie obserwować. Potrafisz?
– Nigdy nie dopuściłbym się ludobójstwa.
– Amen. Skazałeś właśnie swój naród na wieczne niewolnictwo. Niech ci te miliardy z przyszłych pokoleń podziękują. Nie ma Stanów. No ale ty masz za to czyste sumienie, pewnie to ważniejsze.
– To wcale nie tak!
– A niby jak? Historia to gra o sumie zerowej.
– Demagogia! Demagogia!
– Proszę bardzo. Jeśli ci to odpowiada. Oczywiście, demagogia; możesz zatem odejść w spokoju ducha.
Smith prychnął.
– Ty po prostu jesteś fanatyk.
– Aha. Fanatyk. Niech będzie. No i co?
– Masz te swoje niepodważalne dogmaty, jakiś wydumany absolut, wierzysz weń, a cała reszta cię nie obchodzi; chociażbyś miał wymordować kolejny milion, to co za różnica, absolut usprawiedliwi wszystko.
Xavras poskładał i schował pistolet. Podrapał się w nasadę nosa i założył czerwone ręce na piersi. Obok jego ludzie przenosili trupy, ściągając je wszystkie w jedno miejsce – ale ani Smith, ani Wyżryn się na nie nie oglądali.
– Pięknie-ładnie – mruknął pułkownik. – Tylko co poczniesz, kiedy tego absolutu zabraknie? Co wówczas, mój drogi? Co zamiast? Jaka racja, jakie prawo? Możesz zbudować cały wspaniały system praw konsensusowych, najeżony szczytnymi hasłami i wzniosłymi deklaracjami, ale na czym go oprzesz? Na międzyludzkiej umowie? Jeśli tak, to dlaczego miałbyś go stawiać ponad innymi systemami, opartymi na innych umowach innych ludzi? Pozbawiasz się w ten sposób racji odwoływania się do jakichkolwiek argumentów poza jednym jedynym argumentem siły. I wszystko jest dobrze, póki to ty jesteś tym najsilniejszym, gospodarczo czy militarnie, a w ostatecznym rozrachunku to i tak na jedno wychodzi: i twoja siła przemawia za tobą; racja jest po mojej stronie, bo skoro uznawane przeze mnie prawa gwarantują taki dobrobobyt, to ex definitione są one dobre. Kłopot zaczyna się, gdy inni, reprezentujący systemy wzniesione na różnych od twojej umowach społecznych, sprzecznych z nią, wzrastają w siłę i stają się co najmniej równie potężni. Spójrz na Chiny, posłuchaj Li Czena. Czy on wierzy w demokrację? Czy on wierzy w równość i wolność? Czy wierzy w prawa człowieka? Dupę sobie nimi podciera, ot co. A przecież już dzisiaj drżycie w strachu przed nim i ratujecie się sprzeniewierzając się częściowo własnym ideałom, bo podpisując hipokrytyczne pakty w rodzaju Traktatu Berlińskiego: wszyscy przeciw Chinom, za każdą cenę. Ale teraz nagle straciliście rosyjski bufor, Li Czen dojdzie aż do Uralu. Co zrobicie, gdy ponad wszelką wątpliwość udowodni wam tym samym wyższość jego systemu nad waszym? Przejmiecie jego reguły gry, jego wartości? Tak przecież nakazywałaby logika, tak nakazywałby rozsądek zwiedziony miłą dla oka symetrią waszych praw. Jeśli w użyciu sprawniejszy okazuje się system z obozami koncentracyjnymi, masowym niewolnictwem i instytucjonalnym ludobójstwem, to widać coś nie tak z prawami człowieka. Mylę się? Chyba nie. Ale coś widzę po twojej twarzy, że zaraz znowu zakrzykniesz: demagogia! Prawa człowieka święte! Demokracja święta! A dlaczego?, pytam się. Dlaczego? Kto wam tak powiedział? Co, głos z nieba usłyszeliście? To była po prostu kwestia umowy. A teraz żółtki wynalazły sobie najwyraźniej lepszą umowę; i co im możecie odpowiedzieć? Że wasza mimo wszystko lepsza, a to dlatego, że po prostu jest wasza, więc musi być lepsza? No, jakie argumenty wytoczycie, czym przekonacie samych siebie? Pozbawieni absolutu, w końcu i we własnych oczach nie będziecie już niczym więcej, jak stadem głodnych szczurów, zagryzających jeden drugiego w nigdy nie kończącej się selekcji najlepszej partii socjogenów. Smith pomacał za papierosem.
– Jak rozumiem – wymamrotał. – Ty usłyszałeś taki głos z nieba.
Wyżryn przypatrywał mu się długo, z jakimś bezbrzeżnym, sennym smutkiem w ciemnych oczach. Patrzył, jak Amerykanin zapala papierosa, jak zaciąga się dymem, jak strzepuje popiół, jak zerka przez palce opartej o skroń dłoni na ludzi zasypujących dół z ciałami zabitych w nocnym nalocie.
– Widzisz – mruknął Ian – to nie jest tak, że nie chcę pojąć. Dostrzegam prawdę i logikę w tym, co powiedziałeś, choć się z tobą nie zgadzam i nie mogę cię poprzeć. Co byś nie mówił, owa selekcja w ramach stada głodnych szczurów, jak ty to nazywasz, i tak pozostanie w moich oczach układem daleko bardziej bezpiecznym od szalonego konkursu krucjat w imię wrogich sobie nawzajem absolutów, chociażby dlatego, że w przypadku tej pierwszej, przy jej całej, nie kwestionowanej przeze mnie cyniczności, bezwzględności i krwiożerczości istnieją przynajmniej naturalne hamulce, ograniczenia wynikające z prostej ekonomiki systemu, dążącego jednak, dokładnie podług postdarwinowskich szczurzych teorii, do osiągnięcia pewnej stabilności; podczas gdy w twoim wariancie, który wszak nie jest wolny od żadnej z powyższych wad swego alternanta, niczego takiego nie ma i upadek w przepaść wydaje się nieuchronny: absolut usprawiedliwi każde szaleństwo, nic przeciwko niemu nie poradzi rozum ani instynkt samozachowawczy, absolut wrogim okiem patrzy na wszelkich wątpiących, nie dość nieprzejednanych, nie uznaje rachunku strat i zysków, połowicznych zwycięstw, półśrodków, konsensusów, pojednań w imię dobra tymczasowego, nie uznaje mniejszego zła, racji równoważnych, nie przyznaje prawa do życia w spokoju małym, słabym, niezdecydowanym, tchórzliwym, pozbawionym ambicji i wiary, a przecież to z nich składa się ludzkość; absolut jest dla tych, co wyrastają ponad. Ja wiem, że jest piękny; ja wiem, że jest doskonały; wiem, że potrafi uwieść; wiem, że daje wielką siłę, i że to z niego rosną wszyscy bohaterowie, wielcy wojownicy, święci. Wszystko to wiem i sam czuję pokusę. Ale pozwól, pozostanę przy moich brudnych szczurach.
Bardzo długo po tym milczeli.
– Uważasz, że jestem wrogiem demokracji? – spytał Xavras, spoglądając w roztargnieniu na swoje dłonie.
– Nie. To demokracja jest twoim wrogiem. Demokracja jest wrogiem wszystkich Xavrasów Wyżrynów. Powstała dla obrony przed nimi. Dla obrony przed tymi wszystkimi, którzy wiedzą, które prawa są ponad prawami, które racje ponad racjami, czyje cierpienie większe i czyja niesprawiedliwość głośniej wołająca o pomstę do nieba.
– Nawet jeśli naprawdę wiedzą?
– Ha, przed nimi przede wszystkim.
– Cóż potworniej szego od systemu, który zabrania dotrzymywać wiary i piętnuje prawdę?
– Ależ nikt ci nie karze wyrzekać się twego absolutu! Wierz w Boga, wierz w Polskę, wierz, w co chcesz. Lecz…
– Lecz jeśli zwyciężę…
– Tak. Jeśli zwyciężysz. Powstaną przeciwko tobie. Można pięknie walczyć i ginąć w imię absolutu, ale nie można w jego imię pięknie władać. Bohaterscy dyktatorzy, którzy nie dość szybko zwrócili władzę po odparciu najazdu, kończyli jako tyrani. Wy tego nie wiecie, nie macie doświadczenia, ponieważ oblężenie trwa tak długo, że czasy sprzed epoki bohaterów odeszły w mgłę waszej prehistorii, rodzicie się już z imieniem absolutu na wargach; wszak walczący o przetrwanie nie hamuje uderzeń miecza odmierzając przeciwnikom ciosy w odpowiedniej proporcji: czyniącemu zło mniejsze i czyniącemu zło większe; jeden jest wróg, jedna jest śmierć, jedna nagroda; gdy zagrożone jest istnienie narodu, nie ma priorytetów wyższych, i ja to rozumiem, dwieście lat niewoli, to dokładnie jak ze szczurami, każde kolejne pokolenie jest bardziej zajadłe, bardziej bezwzględne, przeżyć mogą jedynie najbardziej gruboskórni, postępuje ekstremizacja marzeń i metod. I to jest sposób na czas walki, na czas ucisku: aby przetrwać. Lecz jeśli zwyciężysz, Xavras… zastanów się: jakie naprawdę będzie twoje niebo? Teraz jesteś terrorystą, ale także patriotą, bohaterem, idolem. Po zwycięstwie kim będziesz? Czyż ukorzysz się przed maluczkimi? Czyż uznasz rację większości, wiedząc, że w rzeczywistości nie ma ona racji? Przystaniesz na ustępstwa w sprawach mniejszych dla dobra spraw większych? Zaczniesz je w ogóle dzielić na mniej i bardziej ważne? Krzywisz usta. W waszych uszach musi to brzmieć niemal nieprzyzwoicie: to niehonorowe, to zdrada absolutu, to słabość. Nie potrafiłbyś, nie… będąc Xavrasem Wyżrynem. Nie podpisałbyś żadnego Traktatu Berlińskiego, nie poszedłbyś na ugodę w sprawie granic, nie podpisałbyś układów zerowych. Przyszliby do ciebie dawni towarzysze, nie tak mądrzy bądź nie tak odważni. Głupców i tchórzy usuwa się, szkodzą państwu, to zdrajcy; w końcu zmuszony byłbyś ich zabić. Wiesz, czym jest ta twoja przyszła Polska? To Rosja pod biało-czerwonym sztandarem! Wiesz, kim ty jesteś? Stalinem na rok przed zdobyciem Pałacu Zimowego!