Cala prawda o Planecie Ksi
Cala prawda o Planecie Ksi читать книгу онлайн
Przedstawiaj?c przed laty konspekt powie?ci o planecie Ksi tak Janusz A. Zajdel pisa? o swych zamierzeniach:
Osnow? powie?ci jest sprawa grupy osadnik?w, kt?rzy mieli si? osiedli? na planecie innego uk?adu, lecz z nieznanych przyczyn zerwali kontakt z Ziemi?. Z Ziemi wyrusza ekspedycja maj?ca za zadanie wyja?ni?, co si? wydarzy?o.
Ekspedycja napotyka jeden ze statk?w osadnik?w, wracaj?cy ku Ziemi, z jednym tylko cz?owiekiem na pok?adzie. Cz?owiek ten, by?y pilot kosmiczny, jest w stanie zupe?nego rozstroju psychicznego…
Dow?dca ekspedycji ratunkowej odkrywa prawd? o planecie Ksi, lecz sam pow?tpiewa, czy to aby ca?a prawda. Po powrocie na Ziemi? zdaje raport swym prze?o?onym i znowu leci na Ksi.
O tym, co tam zastanie i jak potocz? si? losy ?yj?cych w ekstremalnych warunkach kolonist?w, nie dowiemy si? ju? nigdy. Janusz A. Zajdel zmar? w 1985 roku po ci??kiej chorobie i nie zd??y? zaprezentowa? nam swojego innego spojrzenia na planet? Ksi. Pozosta?y tylko trzy urywki zamierzonej powie?ci i jej konspekt. Drukujemy je wraz z Ca?? prawd? o planecie Ksi – jednej z najwybitniejszych powie?ci fantastyczno-socjologicznych lat osiemdziesi?tych. W ho?dzie dla nieod?a?owanej pami?ci Janusza A. Zajdla, wybitnego autora, przenikliwego wizjonera, znakomitego naukowca i niezwykle szlachetnego cz?owieka. Patrona najwa?niejszej nagrody literackiej polskiego fandomu. W XX rocznic? Jego ?mierci.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Achmat przepisał rejestr do notesu i pozostawiając uśpionego strażnika ukrytego w zaroślach ogrodu, wrócił przed budynek. Miał wielką ochotę zajrzeć do jego wnętrza, lecz postanowił nie pozostawiać dalszych śladów swej obecności tutaj. Co do strażnika, żywił cichą nadzieję, że – po odzyskaniu przytomności – nie będzie on chwalił się przed nikim swym brakiem czujności. W najgorszym razie, numer Dziewięć przez Trzy przez Dwa znajdzie się na czarnej liście…
Nim Achmat zdążył opuścić posesję, na ulicy dał się słyszeć jazgot zdezelowanego silnika i stary samochód terenowy zajechał przed dom.
Ukryty w żywopłocie, Achmat dostrzegł wysokiego mężczyznę w wieku czterdziestu paru lat, wyskakującego z pojazdu i zmierzającego w stronę domu. Mężczyzna ten, nim zniknął w drzwiach, rozejrzał się po ogrodzie i wrzasnął:
– Strażnik! Rozładować samochód!
Achmat odczekał chwilę, a potem podszedł ostrożnie do pojazdu. W jego tylnej części stało kilka koszy, wyplecionych z łodyg jakiejś miejscowej rośliny. W koszach było pełno dorodnych owoców i warzyw, połcie wędzonego mięsa oraz kilka butelek trunków z etykietkami najlepszych ziemskich wytwórni.
Wymknął się na ulicę i zawrócił w kierunku wschodniego stoku wzgórza, by obejść je od tylu. Po drodze nie napotkał już żadnych straży, nawet w pobliżu kilkunastu walcowatych pojemników, ułożonych na skraju lasu i obrośniętych zielskiem i krzewami.
"Cmentarz! – pomyślał z goryczą. – Cmentarz żywych ludzi!.'"
Sprawdził wskaźniki ukryte pod metalową klapką we wgłębieniu powierzchni pojemnika. Zasobnik pełen był hibernowanych ciał. Wyglądało, to na to, że stan hibernacji jest podtrzymywany przez działające wciąż urządzenia zasilane energię świetlną.
"Nie zdecydowali się na ich własnoręczna likwidację. Może dlatego właśnie pozostawili to tutaj, bez żadnego nadzoru: zęby inni zniszczyli to za nich. Chociaż, nie znając sposobu otwarcia zasobników, trudno zaszkodzić tym, co są w środku".
Obszedł pojemniki sprawdzając stan wskaźników. Siedem było pełnych, jeden zawierał tylko kilkadziesiąt ciał.
"Prawie półtora tysiąca osób! " – podsumował, rozglądając się za Komorą witalizacyjną.
Znalazł ją nieco dalej… A raczej to, co zostało z niej po pięćdziesięciu łatach dewastacji.
– Trzeba ich tu wezwać – powiedział do siebie, przekręcając guzik kombinezonu.
– Komandorze, Silva, zgłoście się!
W zaroślach za wzgórzem było zacisznie i spokojnie. Lekki wietrzyk przynosił tu zapach dymu z ognisk palonych przed lepiankami Osiedla, niebo nad wzgórzem było zabarwione żółtawą poświatą rozproszonego światła, które odbijało się od mieszaniny dymów i mgły, nadciągającej od jeziora.
Od czasu do czasu wiatr przynosił odgłosy chóralnych śpiewów lub pojedyncze okrzyki.
Potężna kamienna głowa była stąd częściowo widoczna na tle nieba, lecz tak jak ona, również, całe osiedle było jak gdyby zwrócone ku jezioru. Tutaj, w okolice poza wzgórzem, nikt się jakoś nie zapuszczał, nie docierały tu nawet patrole straży, których najwięcej można było spotkać w pobliżu wejścia do podziemi wzgórza oraz wokół "dzielnicy willowej"' na jego stoku.
– Dziwne, że nie pilnują tych pojemników…
Bądź co bądź, jest w nich niebezpieczny ładunek: tysiąc paręset osób, które znają prawdę. Przecież to żywa biblioteka pamięci! – powiedział Silva, opierając dłoń na ciepłym jeszcze od niedawnego słońca masywnym korpusie jednego z zasobników, pod którym obozowali.
– Wcale się nie dziwię… – Sloth spokojnie popijał gorącą kawę, siedząc oparty plecami o pojemnik. – Widziałeś, jak rozprawili się z aparatura witalizacyjną. Tych ludzi nikt tu nie potrafi wskrzesić. Są żywi, ale śpią snem wiecznym i nigdy nikomu nie opowiedzą prawdy o Ziemi…
– My możemy ich ożywić! Wystarczy, że przetransportujemy tu aparaturę ze statku.
– To nie wystarczy. Musisz jeszcze postarać się o żywność dla nich, a potem wyjaśnić im, co się stało…
– Wciąż nie widzę zasadniczych przeszkód. Widziałeś to pole ziemniaków. Zwierzyna też jest w okolicy, mamy trochę broni… Można by stworzyć coś w rodzaju oddziału partyzanckiego w okolicznych lasach… Nie musielibyśmy ożywiać wszystkich, wystarczyłoby… trzystu, pięciuset… – Silva snuł z zapałem swój plan działania. – Uzbroimy ich, a potem…
– Właśnie, co potem? – uśmiechnął się Sloth – Kogo będziesz zabijał?
– No… tych, tam… którzy tyranizują cały ten tłum biedaków… Zresztą, niekoniecznie trzeba ich zabijać…
– I co dalej? Przypuśćmy że obejmiesz władzę… Daruję ci na razie obmyślanie posunięć gospodarczych, ale spróbuj wyobrazić sobie pierwsze chwile po takim, nawet bezkrwawym, zamachu stanu… Przecież będziesz miał przeciw sobie całe osiedle? Będziesz musiał zastąpić strażników z pałkami – swoimi ludźmi, uzbrojonymi w porażacze. Ludność osiedla uważać was będzie za najeźdźców, którzy przybyli tu odebrać im to wszystko, co w ich przekonaniu stanowi ich własne osiągnięcia, ich najlepszy z możliwych – świat! Zastąpisz dyktaturę, do której: przywykli i którą zaakceptowali – terrorem, co wzbudzi w nich odruch oporu! Na kim oprzesz się w tym społeczeństwie? Na garstce starców, pamiętających jeszcze Ziemię i wydarzenia sprzed pięćdziesięciu lat? Jestem pewien, że wielu z nich na tyle już zdziecinniało, iż biorą za prawdę to, co oficjalnie głosi się młodszym. Co więcej, wierzą w tę kłamliwą wersję także ci, którzy dziś faktycznie kierują tym społeczeństwem… czy może raczej… po prostu żyją jego kosztem. Pół wieku odcięcia od prawdziwej informacji, uporczywego powtarzania kłamstw nie da się odrobić w ciągu paru dni czy tygodni wygłaszaniem pogadanek historycznych przez głośniki. Ludzie będą tego słuchali jak kłamliwej propagandy najeźdźców! Zrozum, Silva! Przecież każda gwałtowna akcja z naszej strony będzie potwierdzaniem tego wszystkiego, co oni wyobrażają sobie na nasz temat!.To ich tylko zmobilizuje do oporu, do obrony przed utratą swojej wolności – jedynej, jaką znają; swoich pozycji i dóbr, jakie tu, w dotychczasowych warunkach, uzyskali… Czy zdołasz ich przekonać, że nie tylko nie chcemy im wszystkiego odebrać, a wręcz odwrotnie – chcemy poprawić ich sytuację? Jakich użyjesz argumentów, by uwierzyli że to nie podstęp, nie kłamliwe obietnice! W ich oczach będziemy zawsze najeźdźcami wkraczającymi tu, by zburzyć ich świat, jedyny jaki znają, a więc – najlepszy w ich mniemaniu…
Silva milczał przez długą chwilę, a potem uderzył pięścią w ścianę pojemnika biostatycznego, którego cielsko odpowiedziało głuchym, stłumionym dudnieniem.
– Więc co?… Co mamy zrobić? Pozostawić ich tak? – wykrzyknął z irytacją. – Tych żywych, cofniętych do epoki feudalnej, i tych tutaj, bez szansy powrotu do życia w ludzkich warunkach?
– Komandor ma rację… – wtrącił milczący dotąd Achmat. – Nie wolno używać siły, zastępować jednej dyktatury inną. To wcale nie znaczy, że wszystko ma pozostać tak, jak dotychczas, ale… myślę, – że trzeba to zrobić ostrożnie…
Sloth pokiwał głową.
– Właśnie. Trzeba zacząć z innej strony – powiedział cicho. – Odkłamywanie musi trwać co najmniej tyle czasu, ile trwały kłamstwa…
– Jesteś pesymistą, komandorze! Myślę, że młode pokolenie…
– Nie zapominaj, że ich krótka historia zna już przypadki izolowania tych, co mówili, albo choćby myśleli inaczej niż życzyli sobie dyktatorzy. Czy wiesz, co to jest zwykły, ludzki strach przed represjami?… Nie, nie wiesz zapewne, bo skąd mógłbyś wiedzieć… Urodziłeś się znacznie później niż ja, w innym już świecie… Patrzysz na to inaczej.
Widzisz, każdy z nas ma do przeżycia tylko pewną ograniczoną ilość lat – niezależnie od tego, jak je sobie rozłoży w czasie… My, piloci, mamy ten przywilej, że możemy nasze życie podzielić na szereg kawałków, przeżywanych w coraz to innych czasach…
Ale nawet my cenimy sobie to nasze pokrojona życie, chcemy zaznać w nim – oprócz radości walki, odkrywania, przygody, emocji – także trochę zwykłych ludzkich przyjemności…