-->

Cala prawda o Planecie Ksi

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Cala prawda o Planecie Ksi, Зайдель Януш Анджей-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Cala prawda o Planecie Ksi
Название: Cala prawda o Planecie Ksi
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 237
Читать онлайн

Cala prawda o Planecie Ksi читать книгу онлайн

Cala prawda o Planecie Ksi - читать бесплатно онлайн , автор Зайдель Януш Анджей

Przedstawiaj?c przed laty konspekt powie?ci o planecie Ksi tak Janusz A. Zajdel pisa? o swych zamierzeniach:

Osnow? powie?ci jest sprawa grupy osadnik?w, kt?rzy mieli si? osiedli? na planecie innego uk?adu, lecz z nieznanych przyczyn zerwali kontakt z Ziemi?. Z Ziemi wyrusza ekspedycja maj?ca za zadanie wyja?ni?, co si? wydarzy?o.

Ekspedycja napotyka jeden ze statk?w osadnik?w, wracaj?cy ku Ziemi, z jednym tylko cz?owiekiem na pok?adzie. Cz?owiek ten, by?y pilot kosmiczny, jest w stanie zupe?nego rozstroju psychicznego…

Dow?dca ekspedycji ratunkowej odkrywa prawd? o planecie Ksi, lecz sam pow?tpiewa, czy to aby ca?a prawda. Po powrocie na Ziemi? zdaje raport swym prze?o?onym i znowu leci na Ksi.

O tym, co tam zastanie i jak potocz? si? losy ?yj?cych w ekstremalnych warunkach kolonist?w, nie dowiemy si? ju? nigdy. Janusz A. Zajdel zmar? w 1985 roku po ci??kiej chorobie i nie zd??y? zaprezentowa? nam swojego innego spojrzenia na planet? Ksi. Pozosta?y tylko trzy urywki zamierzonej powie?ci i jej konspekt. Drukujemy je wraz z Ca?? prawd? o planecie Ksi – jednej z najwybitniejszych powie?ci fantastyczno-socjologicznych lat osiemdziesi?tych. W ho?dzie dla nieod?a?owanej pami?ci Janusza A. Zajdla, wybitnego autora, przenikliwego wizjonera, znakomitego naukowca i niezwykle szlachetnego cz?owieka. Patrona najwa?niejszej nagrody literackiej polskiego fandomu. W XX rocznic? Jego ?mierci.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

Bądźmy czujni! Oprawcy z Ziemi gotują się wciąż by odebrać nam nasze wspaniałe osiągnięcia, nasze szczęśliwe, spokojne życie! Pamiętajmy zawsze, że tylko kierując się światłem mądrości Genialnej Jedynki, zdołamy uchronić się przed naszymi gnębicielami!"

– Brawo, brawo! – zaskrzeczał Pak, dobrze już podchmielony. – Zrobisz karierę, chłopcze! Masz znakomitą pamięć, ani jednego niewłaściwego słowa!

Sloth uśmiechał się w milczeniu, obserwując młodego człowieka, którego oczy błyszczały jeszcze od zapału, z jakim wygłaszał z pamięci rozdział podręcznika.

– Dziękuję ci – powiedział wreszcie do Kirka. – To było pięknie powiedziane. Czy możesz pożyczyć mi Książkę?

– Oczywiście. Wszyscy powinni ją czytywać, jak najczęściej. Po to przecież uczymy się czytać! Ale… ja muszę już iść. Jeszcze nie byłem na wzgórzu, a dziś jest przecież Dzień Wdzięczności.

Wyszedł, a Slóth obejrzał otrzymaną książkę. Była powielona przy pomocy drukarki komputerowej, mocno sfatygowana i miejscami podarta.

– Posłuchaj, Pak – powiedział do starca. – Ty przecież wiesz, że tam, na Ziemi, jest inaczej niż piszą tutaj! Ty tam byłeś!

– Och, mówiłem ci już, nie pamiętam szczegółów! Wiem tylko, że tutaj jest najlepiej i nigdzie lepiej być nie może… Jeśli ktoś ci mówi, że na Ziemi nie ma Władców i Dozorców, którzy gnębią i katują resztę ludzi, to nie słuchaj go. A już w żadnym razie, nie powtarzaj… jeśli chcesz dożyć tutaj mojego wieku i mieć się nie najgorzej. Młody jeszcze jesteś, kawał życia przed tobą. Nie interesuj się tymi sprawami, to nie jest… bezpieczne. Po co mają cię posądzać, że jesteś… szpiegiem z Ziemi?

– A jeśli jestem? – uśmiechnął się Sloth.

– E, tam. Ziemia… – starzec przymknął mętne teraz, pijane oczy. – Ziemia jest bardzo daleko i nic nie może nam po… zrobić! – poprawił się szybko, przytomniejąc nagle i rozglądając się z lękiem.

– Nie bój się, Pak! – powiedział Sloth, wstając. – Ziemia jest wszędzie tam, gdzie są ludzie, którzy ją pamiętają. A to, co piłeś, to był prawdziwy dżyn!

Wyszedł szybko, z książką pod pachą, pozostawiając starca z miną wyrażającą zupełną dezorientację.

Achmat skręcił pomiędzy pierwsze domy a Silva poszedł dalej, aż do drogi, wyłożonej kamiennymi płytami, wiodącej z osiedla poprzez środek dzielnicy willowej aż do stóp ogromnego posągu Głowy pod szczytem wzgórza. Skręciwszy w tę drogę, Silva wmieszał się w potok ludzi zmierzających w górę, w stronę posągu. Szli pojedynczo albo rodzinami, niosąc na plecach wypełnione czymś worki i torby. Niektórzy ciągnęli za sobą małe wózki na dwóch kółkach, sklecone z drewna i wyplatane gałązkami przypominającymi wiklinę.

U wylotów uliczek, dochodzących do drogi spomiędzy domków i willi, stali pojedynczo lub parami mężczyźni wsparci na długich, drewnianych pałkach i bacznie obserwowali idących. Silva przeszedł umyślnie blisko jednego z nich i spojrzał na jego numer. Składał się on z trzech części: dwie cyfry łamane przez coś tam i jeszcze raz przez coś.

"Strażnik, wnuk strażnika. – pomyślał Silva. – Zdaje się, że władza jest tu przywilejem dziedzicznym".

– Ej, ty, tam! – usłyszał nagle za sobą.

Drgnął wewnętrznie, ale szedł dalej, nie oglądając się za siebie. Paru spośród idących obejrzało się, ktoś przystanął.

– Ty, w czystym kombinezonie!

Silva usłyszał kroki za sobą, jakaś ręka spadła na jego ramię. Zatrzymał się.

– Do mnie mówisz? – spytał, odwracając się powoli.

Zobaczył twarz strażnika, którego mijał przed chwilą.

– Do ciebie. – Strażnik spojrzał przelotnie na czoło Silvy. Dokąd to, z pustymi rękami?

– Tam – powiedział Silva, wskazując głową w stronę posągu.

– On jest ze mną – powiedział jakiś starszy mężczyzna, potrząsając dużym workiem, który niósł. – To mój brat.

Strażnik porównał numery.

– Jaki tam brat! – powiedział z powątpiewaniem, puszczając ramię Silvy.

– Cioteczny, panie strażnik! – mruknął tamten, biorąc Silvę pod łokieć. – Chodź, Bent.

O kilkanaście kroków dalej puścił łokieć Silvy i zmrużywszy oko powiedział:

– Dziś ja tobie, jutro ty mnie!

Szli dalej obok siebie. Silva patrzył na posąg. Przedstawiał głowę mężczyzny o małych oczach, z długą brodą i wąsami. Na jego czole widniała wykuta wielka cyfra "l". W miarę zbliżania się do posągu dostrzegł, że jest on zbudowany z odrębnych, mniejszych i większych brył kamiennych, podobni t jak egipskie piramidy.

– Nie lubisz strażników? – spytał ostrożnie mężczyznę z workiem.

– Nie lubię, jak się człowieka czepiają bez powodu – mruknął – ale co byśmy zrobili bez nich gdyby przylecieli tamci…

– Kto?

– No, przecież wiesz, kto może przylecieć. Ci obrzydliwcy, oprawcy, gnębiciele! – W jego oczach zapalił się autentyczny płomień nienawiści. – Żeby ich baradarak rozszarpał!

W miejscu, gdzie potężna głowa wyrastała ze zbocza, Silva zauważył mały w porównaniu z posągiem szary budynek. Przy nim kończyła się droga. Ludzie podchodzili do stojących przed budynkiem strażników i pod ich czujnymi spojrzeniami opróżniali swoje worki i torby do skrzynek, ustawionych na placu. Strażnicy notowali coś skrzętnie, ludzie odchodzili i wracali drogą ku osiedlu, zwijając puste torby. Co pewien czas strażnicy odnosili napełnione skrzynki do wejścia budynku, gdzie odbierał je ktoś z wnętrza.

Obok budynku Silva zauważył stojący samochód terenowy. Pojazd był w stanie kompletnej, ruiny, lecz w pewnej chwili, gdy Silva zatrzymał się na skraju placu, ktoś uruchomił silnik i ruszył, zakręcając ostro i trąbiąc na pieszych, pomknął w dół po kamienistej drodze, z jazgotem żelastwa i rykiem klaksonu.

Kilka osób, odskakując w ostatniej chwili na pobocze, cudem uniknęło potrącenia.

– Co to za wariat? – spytał Silya przypadkowego towarzysza, który wracał właśnie z opróżnionym workiem.

Mężczyzna spojrzał na niego ze zgrozą i rozglądając się trwożnie dokoła, wyszeptał:

– Co ty? Nie poznałeś? Przecież to był Trzy łamane przez jeden, syn Trójki! Samego Morlena!

– Ale… przecież omal że nie rozjechał paru osób tym straszliwym gratem! A strażnicy nawet go nie zatrzymali!

Mężczyzna patrzył na Silvę wciąż tym samym spojrzeniem, pełnym świętego oburzenia.

– Jak to? Zatrzymać? Przecież to syn Trójki!

– A kimże on jest, że wszystko mu wolno?

– Czyś ty, chłopie, zwariował? Pytasz, kim on jest? On jest synem Trójki, i nie musi być nikim więcej!

Wyjaśniwszy tę kwestię, mężczyzna odwrócił się nagle, pozostawiając Silvę z niezbyt mądrą miną.

Od strony posągu zachrypiało coś nagle i potężny głos megafonu osadził na miejscu leniwie wędrujący tłumek wchodzących i schodzących.

"Witamy was w Dniu Wdzięczności i dziękujemy za waszą ofiarność, którą uznajemy za poparcie i uznanie dla naszych wysiłków – mówił megafon, umieszczony w szczelinie między wargami posągu. – Wasze Dobrowolne Dary posłużą dla umocnienia naszych sił obronnych przeciw zakusom wrogiej planety. Jak wiemy z pewnych i sprawdzonych źródeł, wrogie zamiary oprawców z Ziemi wzmagają się ostatnio… Musimy więc zewrzeć nasze szeregi, by bronić zdobyczy, które kosztowały nas tyle wysiłku i wyrzeczeń.

Nie pozwolimy uczynić się niewolnikami, jak ci nieszczęśliwcy, którzy mieszkają na Ziemi i cierpią ucisk swych Władców i Dozorców. Obronimy nasz szczęśliwy, dostatni świat, który ku lepszemu jutru zmierza pod wodzą Genialnej Jedynki i jego wiernych pomocników, pod ochroną naszej czujnej straży! Precz z najeźdźcami z Ziemi!"

Okrzyk z tysiąca piersi wstrząsnął powietrzem. Ku niebu wzniosło się tysiąc zaciśniętych pięści, grożąc dalekiej planecie… Silva poczuł ciarki na plecach.

"A teraz komunikat o pracach publicznych. W nadchodzącej dekadzie do prac rolniczych udadzą się osoby, u których pierwsza część numeru kończy się cyfrą cztery. Pozostali obywatele przystąpią do prac w kamieniołomach i przy transporcie budulca. Rozpoczynamy budowę następnego fragmentu pomnika Bohaterów Pierwszej Dziesiątki, któreg pierwszą część ukończyliśmy po dziesięciu latach ofiarnych wysiłków całej ludności.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название