-->

Pieprzony Los Kataryniarza

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Pieprzony Los Kataryniarza, Земкевич Рафал A.-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Pieprzony Los Kataryniarza
Название: Pieprzony Los Kataryniarza
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 198
Читать онлайн

Pieprzony Los Kataryniarza читать книгу онлайн

Pieprzony Los Kataryniarza - читать бесплатно онлайн , автор Земкевич Рафал A.

Po tamtej stronie komputera trwa wirualny ?wiat.

Dla wielu jest miejscem codziennej pracy i skarbnic? rozrywek.

Dla wtajemniczonych to arena bezwzgl?dnej walki o ?ycie.

Powie?? zawiera uderzaj?c? wizj? Polski XXI wieku wnosz?c? w er? wszechpot??nej informatyki baga? swych narodowych i historycznych nieszcz???. Czerpi?c z tradycji Ma?ej apokalipsy i ameryka?skiego cyberpunku, stanowi na polskim rynku dokonanie nowatorskie.

"Te teksty wyra?aj? nowe b?d? na nowo uaktywnione religijne i polityczne konflikty Polski i ?wiata ju? bez czerwonego knebla, ale z pozosta?o?ciami silnej czerwonki. Mo?e to jest dopiero fantastyka stricte polityczna, a nie jedynie antytotalitarna".

Maciej Parowski

"Najmniej jest tu fikcji. Owszem, pozostaje sztafa? science fiction, lecz w gruncie rzeczy jest to opowie?? o Polsce dnia dzisiejszego".

Marek Arpad Kowalski

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 60 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Przerwał na dłuższą chwilę, może czekając na sprzeciw, a może dla zaznaczenia, że wątek został wyczerpany.

– No, ale wróćmy do naszej sprawy – podjął po chwili. – Dlaczego się spotykamy teraz, po tylu latach? Można jeszcze inaczej. Proszę pomyśleć. Wtedy, przed laty, byłby pan do mnie jeszcze bardziej uprzedzony niż teraz. Bo uważałby pan, że służę komunistom. Że my wszyscy służymy komunizmowi.

– Anie?

– Nie. Komunizm, demokracja, ten prezydent czy tamte… a my jesteśmy. Prawda o Firmie jest taka: Firma służy sobie samej. Dlatego ja i moi przyjaciele jesteśmy lepsi od głupców, jakim był pan w młodości, i dlatego stoimy wyżej niż motłoch, który nigdy nie zrozumie, o co w życiu chodzi. Dzięki takim jak pan, ten motłoch wierzy, że wybiera sobie władzę, że panuje nad sytuacją, że rozumie świat, i doskonale, niech sobie wierzy. Niech dureń, któremu dla picu dano w szkole jakiś papierek, myśli sobie, że może kontrolować ludzi, którzy zarządzają bankami, sieciami komputerowymi, administracją, gospodarką. Ale pan nie jest durniem i pan wie, że to opium dla mas. Zawsze byli i będą ci lepsi, wtajemniczeni. I oni zawsze będą wygrywać. Firma zawsze będzie wygrywać.

– Jakoś wtedy wam się nie udało. Siwawy zaśmiał się, szczerze ubawiony.

– Niech pan zajrzy do swego ulubionego pisarza. Zwycięzcę bitwy poznaje się po tym, komu się po niej lepiej wiedzie. Komu się po tym waszym zwycięstwie lepiej wiodło? Wam? Czy może jednak Firmie?

Siwawy podniósł się i Robert uświadomił sobie, że właściwie od początku rozmowy czekał, aż major wstanie i zacznie się przechadzać.

– Nic z pana nie wyduszę, widzę. Może jest pan za bardzo zestresowany. Więc dobrze, wyjaśnię panu, dlaczego nie rozmawialiśmy nigdy wcześniej: bo nie było z panem o czym rozmawiać. Bo kim pan był? Nikim. Taką tam mróweczką, jedną z tysięcy podobnych, dźwigającą na sobie ciężar konspiry. Mieliśmy takich mróweczek w aktach od metra. My się zajmowaliśmy tymi, których na sobie nieśliście. Z nimi rozmawialiśmy. I skutecznie. A pan? Pan korzystał przez całe życie z jedynej metody, by się uchronić przed Firmą: nic nie znaczyć. Jesteś nikim, nic od ciebie nie zależy, ani władza, ani pieniądze – to sobie żyj, nie obchodzisz nas.

Ale nagle coś się zmieniło. Pan przestał być nikim. Po całym życiu, którym nie chciało się nam zajmować, pan się nagle zrobił kimś. Kataryniarzem. To elitarny zawód. A na przynależność do elity trzeba zasługiwać. Czy pan mnie rozumie?

– Nie.

Siwawy wrócił na fotel.

– Pomyśli pan, to pan zrozumie. Pan jest inteligentnym człowiekiem. Ja zawsze potrafię to poznać. Ludzie tak sobie myślą: ubek, ot, taki kapuś, nikt specjalny. A ja prowadzałem w swoim życiu takich ludzi, samą śmietankę. Profesorów, publicystów, aktorów. Sławnych pisarzy.

Nie uwierzyłby pan, jakie nazwiska. I jak oni wszyscy gorliwie starali się mi usłużyć – uśmiechnął się. – To niezłe życie, w Firmie. Nie muszę go żałować, a nie każdy to może o sobie szczerze powiedzieć. No – w jednej chwili uśmiech zniknął Siwawemu z twarzy, usta zmieniły się w wąską kreskę. Pochylił się ku Robertowi nad blatem biurka. – Wie pan, w naszej mowie jest takie określenie: zajebać figuranta. To nie znaczy koniecznie zabić. Czasem, jeśli uznamy, że tak najlepiej. Czasem ktoś umrze nagle na atak serca. Albo wpadnie pod samochód, albo przydarzy mu się inny wypadek. Tak jest z tymi najlepszymi, którzy nam przysparzają najwięcej kłopotu. Ale częściej zajebać znaczy: zgnoić. Skompromitować. Złamać życie. Jest szeroka gama możliwości. Co pan wie o swoim prezesie? Nie, nie chcę, żeby pan mówił, to retoryczne pytanie. Nic pan 0 nim nie wie. O jego przekrętach, jego udziałach w międzynarodowych układach, powiązaniach. On też, jak każdy, robi to, co umie i do czego został stworzony. Ale może się tak poukładać, że robiąc to nadepnie komuś na odcisk

I ktoś będzie musiał za to beknąć. Ktoś, uważa pan? Może on. Może jakiś kataryniarz. Za czytanie zastrzeżonych zbiorów można dostać cztery lata. Za zakłócenie pracy systemu dwa.

– Ja nie…

– Bądź pan cicho! Dla nas to jak splunąć. Niezbite dowody, proces, wyrok, żona we łzach… koniec rodzinnej sielanki. A można i inaczej. Musi pan to zrozumieć: kiedy my do kogoś przychodzimy, to nie ma na nas siły. Trzeba się grzecznie zgodzić na wszystko albo ponieść konsekwencje. Jest pan gotów je ponieść?

Wzrok Siwawego był w tej chwili potwornie zimny. Łatwo było uwierzyć, że ten człowiek nie miewa żadnych skrupułów.

Robert stał nad przepaścią. Na wąskiej, ostrej grani, otoczonej z obu stron otchłanią. Bał się.

Nie zaznał takiego strachu od lat. Może nigdy. Nie miał okazji. Tamten był zbyt młody, żeby zdawać sobie sprawę z tego, czym jest życie. Tamten się jeszcze nie umiał bać. To jest umiejętność, która przychodzi z wiekiem.

– Czego pan ode mnie chce? – zapytał, siląc się na zachowanie spokoju.

Siwawy opadł na oparcie fotela i przeciągał się przez chwilę.

– Pobawił się pan komputerem, nauczył tego i owego… Teraz przyszedł czas się zdecydować, kogo się lubi, a kogo nie. – Potrząsnął głową. – Nie, nic od pana nie chcę. Niech pan o tym sobie pomyśli i będzie gotowy. Kiedy przyjdzie czas podjęcia decyzji, nawet króciutka zwłoka może się okazać za długa. Więc po prostu wolałem pana uprzedzić. Może pan już iść. Pańska własność jest do odebrania w sąsiednim pokoju. Ale będzie pan ją musiał zabrać sam, transportu nie zapewniamy.

– Moja własność?

– Pański hardware. Zamykamy firmę, a zgodnie z przepisami, sprzęt, który jest czyjąś prywatną własnością i nie stanowi przedmiotu dochodzenia, jest w takiej sytuacji zwracany właścicielowi. Pokwituje pan u mojego pracownika.

Teraz Siwawy wyglądał na niezwykle zadowolonego z siebie. Uśmiechał się do niego dobrotliwie, odprowadzając wzrokiem do drzwi. Potem, co Robert zdążył dostrzec domykając drzwi, sięgnął z zadowoloną miną do klawiatury notebooka.

– A, tak – oznajmił grubawy ubek, jeden z kilku, którzy zadomowili się już w najlepsze w pokoju kataryniarzy, kiedy Robert przedstawił się i oznajmił, że major kazał mu odebrać swój sprzęt. – To tutaj, tak?

Grubszy wskazał głową leżący na stole komputer, obłożony kostkami peryferiów.

– Tak, to moje – oświadczył Robert. Opanowanie głosu i drżenia nóg przychodziło mu z największym trudem.

To był jego sterownik. Jego w tym sensie, że on go używał, że mozolnie dostrajał go do siebie i bez przestrojenia nikt inny nie mógłby na nim pracować. Ale stanowił on, tak jak wszystko w tym pomieszczeniu, własność spółki. Przynajmniej tak mu dotąd mówiono.

– Niech pan pokwituje – rzucił tylko Grubszy, podając mu wypełniony już druk z połyskującym tęczowo hologramem. Robert podpisał drżącą ręką. Nic się nie stało. Pozostali mężczyźni w pokoju zajęci byli rozmową o niczym. Grubszy wziął od niego podpisany papier i dołączył do rozmowy, pokazując Robertowi gestem, żeby zabierał co jego.

Po jakimś czasie odwrócił się. Robert bezradnie próbował zabrać się z ciężkim pudłem sterownika i wysypującymi mu się spomiędzy rąk peryferiami. Odkładał wtedy sterownik na stół, schylał się, podnosił to, co upadło, znowu kładł na wierzchu sterownika, podnosił, gubił, schylał się i tak dalej. Grubszy przyglądał się temu chwilę, wreszcie pokręcił z niesmakiem głową.

– Jeti! – zawołał do drzwi. – Choć tu, pomóż człowiekowi to zanieść do samochodu.

– Zaraz – uświadomił sobie. – Ja stoję na placu, muszę tu podjechać. Tylko moment, dobrze? Za chwilę wrócę. W porządku?

– Dobrze, dobrze – Grubszy nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. – Nie zginie panu.

I jakby chciał to potwierdzić, położył podpisane przez Roberta pokwitowanie na szczycie ułożonej na sterowniku sterty.

*

Być na wydanym przez generała-gubernatora koktajlu nie oznaczało jeszcze wcale móc się spotkać z nim samym. Tym bardziej nie oznaczało tego dzisiaj, kiedy bohaterami dnia byli przywódcy zjednoczonych przez Sicińskiego central związkowych. Dyrektorowi sekretariatu pani prezydent nie wypadało w takiej sytuacji prosić o rozmowę, aby nie spotkać się z odmową; z drugiej strony, na rozmowie z generałem-gubernatorem zależało mu tego właśnie dnia jak rzadko kiedy.

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 60 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название