-->

Pieprzony Los Kataryniarza

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Pieprzony Los Kataryniarza, Земкевич Рафал A.-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Pieprzony Los Kataryniarza
Название: Pieprzony Los Kataryniarza
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 198
Читать онлайн

Pieprzony Los Kataryniarza читать книгу онлайн

Pieprzony Los Kataryniarza - читать бесплатно онлайн , автор Земкевич Рафал A.

Po tamtej stronie komputera trwa wirualny ?wiat.

Dla wielu jest miejscem codziennej pracy i skarbnic? rozrywek.

Dla wtajemniczonych to arena bezwzgl?dnej walki o ?ycie.

Powie?? zawiera uderzaj?c? wizj? Polski XXI wieku wnosz?c? w er? wszechpot??nej informatyki baga? swych narodowych i historycznych nieszcz???. Czerpi?c z tradycji Ma?ej apokalipsy i ameryka?skiego cyberpunku, stanowi na polskim rynku dokonanie nowatorskie.

"Te teksty wyra?aj? nowe b?d? na nowo uaktywnione religijne i polityczne konflikty Polski i ?wiata ju? bez czerwonego knebla, ale z pozosta?o?ciami silnej czerwonki. Mo?e to jest dopiero fantastyka stricte polityczna, a nie jedynie antytotalitarna".

Maciej Parowski

"Najmniej jest tu fikcji. Owszem, pozostaje sztafa? science fiction, lecz w gruncie rzeczy jest to opowie?? o Polsce dnia dzisiejszego".

Marek Arpad Kowalski

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 28 29 30 31 32 33 34 35 36 ... 60 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Myślami tkwił jeszcze w zakończonej przed chwilą rozmowie. Po kilkunastu krokach do pompowania basu dołączył się monotonny modulowany klekot elektronicznej perkusji, potem ciągnięte miarowo akordy gitar i keyboardów, a w końcu cienki głosik kastrata, miauczący bez końca w irytującym dla Roberta fasonie techno-giba: “Powiedz mała, czy byś dała, powiedz mała mi”. Do kontrwywiadu. Świetny pomysł. To by znaczyło: być naprawdę kimś. A jeśli się jest naprawdę kimś, to nie trzeba się martwić nawet zwiotczałą twarzą, pierwszymi zmarszczkami ani utratą pracy i sterownika. Co właściwie robią kataryniarze w kontrwywiadzie?

Ciekawa rzecz. Nigdy nad tym się nie zastanawiał. Dotąd, jeśli w ogóle o tym myślał, to wyobrażał sobie, że zbrojni w potęgę wspomagających ich macierzystych sieci tropią równie potężnie uzbrojonych hakerów strony przeciwnej. Ale to było zbyt komiksowe. Zapewne potrzebni są raczej do nieustannego przeczesywania własnych zbiorów i pilnowania ruchu, jaki się…

– Powiedz mała, czy byś dała, powiedz mała… – miauczały głośniki.

Zatrzymał się w pół kroku tuż obok głośniki walące prosto w uszy powiedz mała powiedz mała pilnowania czy ktoś ależ tak rany boskie czy ktoś nie buszuje po sieci nie zbiera jakichś strzępków jak ci ruscy agenci wybierający zaoliwione szmaty ze śmietników O, w duszę. Strefy.

Jakby mu się coś spięło na krótko w mózgu, błyskawica i swąd.

Tygodnie jego krążenia po sieciach, obsesyjnego przerzucania danych o inwestycjach, przepatrywania przelewów bankowych, ruchu w archiwach notarialnych. Oczywiście, to było ogólnodostępne. Równie jak ceny baraniny w hitlerowskich sklepach. Ale jeśli istniał ktoś, czyim zadaniem było czuwać, czy w sieci nie porusza się ktoś budzący podejrzenia…

Powinien być. Musiał być. Dlaczego dotąd nigdy o tym nie pomyślał? Naturalnie, skoro nie możesz ochronić danych, bo jest ich tak wiele, że trzeba by utajniać praktycznie wszystko, to musisz skupić swą ochronę na pewnych kluczowych punktach. Mówił Andrzejowi, że na ochronie wejść, bramek. Ale równie dobrze można było skupić się na ogólnym kontrolowaniu ewidencji użytkowników, wyszukiwaniu tych, których poruszanie się po sieci odpowiada mniej więcej przewidywanemu profilowi człowieka podejrzanego.

Przecież to oczywiste. Strefy i zamknięcie InterDaty połączyły się z cichym kliknięciem w jedną, nierozerwalną całość, a Robert zdumiał się, jak mógł o tym nie pomyśleć.

– Powiedz mała, czy byś dała, powiedz mała… – piszczał mu wprost w uszy gwiazdor techno-giba, piąty tydzień na pierwszym miejscu listy bestsellerów CD, ale Robert nie słyszał go, podobnie jak nie zauważał mijających go ludzi i samochodów ani w ogóle nic oprócz zrujnowanego budynku jakieś sto metrów w perspektywie ulicy, gdzie czekało go za chwilę spotkanie z chłopcami z Firmy. Nie powinien się tego bać. Wiedział dobrze, co to jest Firma i wiedział, że jej ludzie groźni są nie wtedy, gdy przesłuchują albo aresztują, tylko gdy pojawiają się cichcem, w charakterze “nieznanych sprawców”.

Stał nieruchomo przez parę sekund, zanim maszyneria jego ciała nie zareagowała na błyskawicę, którą przed chwilą spięły się jego myśli. Jej echo pobiegło przez nerwy, podrywając gwałtownym alarmem pompy gruczołów dokrewnych, które, posłuszne rozkazowi, wstrzyknęły do żył potężną dawkę adrenaliny. Serce ruszyło szybciej, zaczęło wzrastać ciśnienie krwi w zwężanych gwałtownie żyłach i tętnicach. Hasło alarmu obiegło całą maszynerię i wróciło echem do mózgu, uruchamiając w nim jakieś dodatkowe serwery, jakieś wspomaganie, i po tych kilku sekundach myśli Roberta, patrzącego na widoczną już za rogiem siedzibę InterDaty, nabrały rzadkiej jasności oraz precyzji.

*

Co do miejsc i towarzystw, w których Robert nigdy by się nie chciał znaleźć, to ambasador nadzwyczajny i pełnomocny prezydenta-imperatora Wszechrosji, Michaiła I, podejmował właśnie w swojej rezydencji przybyłych wprost z wielkiej manifestacji na Starym Mieście przywódców siedmiu zrzeszonych pod przewodnictwem prezesa Sicińskiego central związkowych, gratulując im udanej ogólnopolskiej akcji protestacyjnej w obronie ludzi pracy. Nie było to żadne oficjalne spotkanie, dlatego nie znalazło się w wydruku z agencji prasowej, którym posługiwali się redaktorzy prowadzący kolegia; a zresztą gdyby nawet się znalazło, dziennikarze nie mieliby z nim co zrobić. Na spotkaniu nie przewidywano żadnych przemówień, nie zamierzano wydawać po nim komunikatu, krótko mówiąc – nie dostarczało ono żadnego niusa. Bo fakt, że przywódcy związków spotkali się z generałem-gubernatorem Paskudnikowem nie był żadnym, ale to żadnym niusem.

Z generałem-gubernatorem spotykali się wszyscy, nie wyłączając przywódców Zjednoczonego Obozu Katolicko-Patriotycznego. Każdego wieczora u generała-gubernatora Paskudnikowa wystawiano szwedzki stół, ciągnący się przez trzy sale, każdego dnia wywożono setki butelek po najprzedniejszych trunkach, każdego dnia wreszcie przy owym szwedzkim stole i zawartości owych butelek czołowi intelektualiści i autorytety moralne spotykali się z przywódcami głównych partii i central związkowych, szefowie socjaldemokratów układali się z szefami liberałów, osobisty sekretarz pani prezydent wymieniał uwagi z Jego Eminencją, były premier z przyszłym, a gwiazdy ekranów spełniały toasty z redaktorami naczelnymi, posłami i ministrami. Każdy zaś czekał z utęsknieniem, czy aby właśnie do niego nie podejdzie dyskretnie któryś z bardzo eleganckich i bardzo charmant przybocznych generała-gubernatora, i nie zakomunikuje, że Ambasador pozwala sobie prosić w drobnej sprawie na stronę. Szczęśliwcy, którym się to przydarzało, rozpływając się w ależ-ależ, odprowadzani zawistnymi spojrzeniami, podążali za przybocznym do małego, bocznego saloniku, gdzie pod gipsowymi stiukami nafaszerowano ściany antypodsłuchowymi obwodami tempestu i gdzie generał-gubernator zwykł odbywać prywatne rozmowy. Czasem ową poufną sprawą było podziękowanie za jakąś wyświadczoną przysługę, czasem prośba o wyświadczenie takowej, czasem chęć zasięgnięcia informacji lub poznania opinii rozmówcy na taki a taki temat, a czasem wysondowanie, jak jego partia, związek czy grono przyjaciół postąpiłyby, gdyby zdarzyło się to i owo. Czasem też zdarzało się, że żadnej drobnej sprawy nie było i generał-gubernator rozmawiał z gościem przez kilkanaście minut o niczym, tylko po to, by podtrzymać jego reputację w oczach innych swych gości.

Krótko mówiąc, rezydencja generała-gubernatora była od niejakiego czasu miejscem spotkań całej elity i jeśli ktoś nie bywał tam przynajmniej te dwa-trzy razy w miesiącu, to widać po prostu nic nie znaczył.

Owe spotkania zaczynały się zazwyczaj wieczorem i trwały do północy, jednak tego dnia wieczór zajęty był uroczystym podpisywaniem Umowy Społecznej, a ambasador Imperatora Wszechrosji nie chciał, aby szefowie central związkowych odnieśli wrażenie, iż ich sukces nie został doceniony. Dlatego też zestawiono stoły o nietypowej, wczesnopopołudniowej porze.

I podczas gdy Robert stał w korku, klnąc na czym świat stoi tę samą manifestację, która przysparzała tyle złośliwej satysfakcji spiżowemu królowi, pod bramą rezydencji generała-gubernatora zatrzymywały się jedna po drugiej czarne limuzyny, z których wysiadali związkowi bossowie w nienagannie skrojonych garniturach. Przyboczni generała-gubernatora, bardzo eleganccy i bardzo charmant, prowadzili ich do reprezentacyjnych pokojów, gdzie bezpieczni od zawistnych uszu, a przede wszystkim od kamer i mikrofonów, liderzy klasy robotniczej skracali sobie oczekiwanie na gospodarza rozmową o interesach, o kursach akcji i o polityce. Potem generał-gubernator pojawił się powitać gości i wznieść symboliczny toast, w którym podkreślił niezwykłą wagę pełnionej przez nich społecznej i cywilizacyjnej misji oraz szczególną troskę prezydenta-imperatora Wszechrosji o przestrzeganie w Polsce praw ludzi pracy, a jeszcze potem zniknął w bocznym saloniku, do którego przyboczni zaprosili najpierw prezesa Sicińskiego, a potem po kolei szefów poszczególnych central w kolejności starannie przez nich notowanej w pamięci i długo potem analizowanej.

1 ... 28 29 30 31 32 33 34 35 36 ... 60 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название