Cala prawda o Planecie Ksi
Cala prawda o Planecie Ksi читать книгу онлайн
Przedstawiaj?c przed laty konspekt powie?ci o planecie Ksi tak Janusz A. Zajdel pisa? o swych zamierzeniach:
Osnow? powie?ci jest sprawa grupy osadnik?w, kt?rzy mieli si? osiedli? na planecie innego uk?adu, lecz z nieznanych przyczyn zerwali kontakt z Ziemi?. Z Ziemi wyrusza ekspedycja maj?ca za zadanie wyja?ni?, co si? wydarzy?o.
Ekspedycja napotyka jeden ze statk?w osadnik?w, wracaj?cy ku Ziemi, z jednym tylko cz?owiekiem na pok?adzie. Cz?owiek ten, by?y pilot kosmiczny, jest w stanie zupe?nego rozstroju psychicznego…
Dow?dca ekspedycji ratunkowej odkrywa prawd? o planecie Ksi, lecz sam pow?tpiewa, czy to aby ca?a prawda. Po powrocie na Ziemi? zdaje raport swym prze?o?onym i znowu leci na Ksi.
O tym, co tam zastanie i jak potocz? si? losy ?yj?cych w ekstremalnych warunkach kolonist?w, nie dowiemy si? ju? nigdy. Janusz A. Zajdel zmar? w 1985 roku po ci??kiej chorobie i nie zd??y? zaprezentowa? nam swojego innego spojrzenia na planet? Ksi. Pozosta?y tylko trzy urywki zamierzonej powie?ci i jej konspekt. Drukujemy je wraz z Ca?? prawd? o planecie Ksi – jednej z najwybitniejszych powie?ci fantastyczno-socjologicznych lat osiemdziesi?tych. W ho?dzie dla nieod?a?owanej pami?ci Janusza A. Zajdla, wybitnego autora, przenikliwego wizjonera, znakomitego naukowca i niezwykle szlachetnego cz?owieka. Patrona najwa?niejszej nagrody literackiej polskiego fandomu. W XX rocznic? Jego ?mierci.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Dlaczego boję się tych snów, wiadomo przecież, że mijają… chociaż coraz oporniej; coraz uporczywiej czepiają się mnie, nie dają się zepchnąć w niebyt… Budzę się już. nie ze snu w jawę, lecz ze snu w sen, taki sam albo zgoła ten sam – pustka stare, pomarszczone dłonie, nogi jak z waty… A przecież te dopiero pierwsze tygodnie lotu, jeszcze nie wyszliśmy z układu, komputer nie domaga się zezwolenia na pełny ciąg…
Wychodzę wreszcie, ostrożnie. Są? Co z Letto? Nie ma. Tu i tam, i tam jeszcze – patrzę, nie ma! Gdzie się podziewają? Pustka, nikogo, jak we śnie… Może to właśnie sen? Ale nie, ręce normalne, moje…
Och… przecież to nie dowód! Sugestia, do licha… Sen to sen, nie musi być konsekwentny, może w nim być raz tak, czy owak… Więc sen czy nie sen? Próbuję się obudzić… znaną metodą, na fotel, budzę się… nie… chyba zasypiam, bo teraz znowu te ręce starca, więc śnię czy… Jeszcze raz… To jednak jawa, obiegam statek, nikogo… Dla pewności jeszcze raz… To sen… tak, ale też nikogo. W całym statku…
I jeszcze coś… Sprawdzam doki. Brak jednego promu… We śnie i na jawie, za każdym razem brak jednego… Ale jest różnica: raz brak promu numer jeden, drugi raz – numeru dwa… Co się stało? Odlecieli? Zostawili mnie? Wrócili tam, na planetę? Ale, jeśli odlecieli… to ja…
Luizo! Nie mogłaś tego zrobić, dlaczego tak się stało? Potrzebowałem cię zawsze tak bardzo… A teraz – co zrobię? Co zrobię? Ani naprzód, ani wstecz – tylko to, tutaj, zostało…
4. Ekstrapolacja półwiecza kłamstw, czyli możliwe skutki
Do końca podróży pozostało trochę więcej niż dwa tygodnie. Po powrocie z Alfy Sloth zastanawiał się przez pewien czas nad treścią meldunku, jaki należało wysłać w kierunku Ziemi. Początkowo miał nawet zamiar powstrzymać się z tym meldunkiem. Najbliższe tygodnie mogły wyjaśnić wiele spraw, niezupełnie oczywistych w świetle notatek z Alfy… o ile w ogóle można było ufać temu zapisowi.
Ostatecznie jednak Sloth postanowił wysłać krótki raport, przynajmniej w sprawach bezspornie oczywistych: o spotkaniu statku i pasażera, o treści zapisu znalezionego w dzienniku… Czy także o własnych impresjach i wnioskach? Sloth nie był pewien, czy należy dzielić się z Ziemią własnymi uwagami i wątpliwościami. Może lepiej zaczekać, zebrać trochę faktów i obserwacji…
Jedna tylko uporczywa myśl nie dawała mu spokoju, gdy kreśląc i zmieniając wielokrotnie treść projektu meldunku przykrawał ją do zwięzłych ram radiodepeszy. Myślał o kolejnych wyprawach osadniczych. Wiedział o przygotowaniach do dwóch takich ekspedycji. Wprawdzie w chwili, gdy startowali z Ziemi, sprawa startu tych wypraw pozostawała w zawieszeniu. Zbyt dużo mówiło się o nie rozwikłanej wciąż zagadce zaginionego Konwoju do Ksi, atmosfera nie sprzyjała kontynuowaniu przedsięwzięć tego rodzaju, przeciwnicy koncepcji ekspansji ludzkości w kosmos zaktywizowali się i trzeba przyznać, że mieli pełne garście trudnych do podważenia argumentów…
Dwadzieścia trzy lata i parę miesięcy, które upłynęły od czasu startu ekipy Slotha, mogły jednak wystarczyć, by opadła fala emocji. Uparci zwolennicy osadnictwa mieli czas odbudować swe racje nowymi osiągnięciami technicznymi i przekonać czynniki decydujące o potrzebie kontynuowania programu. Być może, ruszyła już któraś z kolejnych wypraw…
Jeśli prawdą jest to, co wykoncypował uciekinier z planety Ksi, jeśli rebelianci byli tylko częścią całego systemu czy organizacji, a ich akcja – fragmentem zakrojonego na szeroką skalę spisku, to istnieje znaczne prawdopodobieństwo powtórzenia się podobnej sytuacji na innych planetach, do których dotrą osadnicy z Układu Słonecznego.
Sloth zdawał sobie sprawę z własnej bezsilności w obliczu takiego zagrożenia. Jego meldunek, wysłany teraz, dotrze na Ziemię na krótko przed powrotem ekspedycji. Ale nawet te cztery lata wyprzedzenia mogą zaważyć na czyichś losach, jeśli uda się wstrzymać choćby jedną z następnych wypraw osadniczych. Nie można jednak już pomóc tym, co wylecieli, lub być może ruszą w ciągu najbliższych lat dwudziestu…
Ostrzeżenie Ziemi przed możliwością sugerowaną w zapiskach uciekiniera było tylko jednym z czynników ponaglających Slotha do wysłania meldunku już teraz, zanim potwierdzą się uzyskane informacje. Można było wątpić w autentyczność relacji, można było nawet uznać ją za majaczenia chorego umysłu, lecz zlekceważenie najmniejszej choćby możliwości zagrożenia byłoby niewybaczalnym błędem. Kto wie, co może stać się z załogą ekspedycji zwiadowczej nim osiągnie cel i zdąży wysłać kolejny komunikat? Fotonowiec może przestać istnieć, załoga może zginąć, ale raz wysłanej wiązki fal radiowych nic nie jest w stanie dogonić i zniszczyć…
Pierwszym, prawie podświadomym odruchem Slotha po przeczytaniu zapisu był zakaz witalizacji kogokolwiek z pozostałych członków załogi. Nie wolno mu było pominąć tej nikłej zapewne możliwości, że do załogi prześlizgnąć się mógł ktoś związany z ową, nie wiadomo czy istniejącą, mafią. Jeśli istniał taki tajny wysłannik to on jeden z całej załogi wiedział, co się naprawdę zdarzyło z Konwojem. Nie mógł jednakże przewidzieć pojawienia się Alfy w przestrzeni, na drodze statku docierającego w rejon celu. O ile wszystko było prawdą, dziennik pokładowy Alfy stawał się ostrzeżeniem dla ekspedycji zwiadowczej, nieprzewidzianą przeszkodą w realizacji celów takiego emisariusza. Jeśli pozostawał w biostatorze… decyzja Slotha pozbawiła go możności działania i dostępu do informacji o bieżących wydarzeniach.
Jeśli jednak był nim jeden z trójki pilotów pełniących teraz służbę na statku? Sloth wykoncypował sobie, że wysłanie komunikatu na Ziemię będzie znakomitym testem dla tych trzech. Wszyscy oni wiedzą, czego ten komunikat będzie dotyczył. Jeśli któryś z nich spróbuje zrobić cokolwiek przeciw nadaniu depeszy, zdradzi się przed Slothem. Jeśli zaś żaden nie będzie próbował?
W takim przypadku istnieją dwie możliwości: albo wszyscy trzej nie mają z tym nic wspólnego, albo… ten jeden, będący agentem organizacji, nie wypełni głównej części swego zadania, bo sporo informacji dotrze do Ziemi i może pokrzyżować to przynajmniej część planów dywersji. O ile, oczywiście, Ziemia potraktuje poważnie relację Slotha zawartą w komunikacie…
W przypadku tej ostatniej możliwości – to znaczy nieujawnienia się potencjalnego wroga, niepewność pozostanie. Ale na to nie ma rady. Jeśli jest to tylko jeden człowiek, nie zdoła zbyt wiele zdziałać.
"Mam nadzieję, że wszyscy trzej nie są agentami mafii – zaśmiał się w duchu Sloth, podsumowując swe rozważania. – Zresztą, ci dwaj, którzy pełnili wachtę, raczej na pewno są poza podejrzeniem. Gdyby to był jeden z nich, to nie tylko nie dopuściłby do obudzenia mnie, ale jeszcze postarałby się unieszkodliwić towarzysza, gdy zdał sobie sprawę, że nadlatujący obiekt może być statkiem Konwoju. Pozostawałby ten trzeci, Achmat… Ale on jest dobrze znany tamtym dwóm i trudno przypuszczać… Chociaż, z drugiej strony, nie można całkowicie wykluczyć…
Miał już dość tych rozważań. Nie mógł pozbyć się natrętnych myśli, wywołanych tym dziwnym dokumentem – nie wiadomo, czy prawdziwym, czy stanowiącym produkt imaginacji autora. Cała konstrukcja myślowa dociekań Sloth? opierała się na tak niepewnych podstawach, że w gruncie rzeczy powinien był machnąć na to wszystko ręką i zaczekać na bieg wydarzeń. Nie potrafił jednak… Milczenie planety Ksi było faktem, który czynił prawdopodobnymi najbardziej nawet fantastyczne hipotezy, a on, dowódca tej wyprawy nie tylko odpowiadał za swój statek i załogę, lecz także miał do wypełnienia niebagatelne zadanie weryfikacji domysłów i przypuszczeń.
Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że znaleziony zapis, nawet przy założeniu całkowitej jego prawdziwości, obiektywizmu i wierności faktom, pozostaje dokumentem dotyczącym zaledwie pierwszych paru miesięcy nowej historii planety Ksi. Od czasu, gdy niefortunny pechowiec, czy – jeśli ktoś woli – słusznie przez los ukarany wyjątkowy łajdak i egocentryk, autor notatek, opuścił ów Nowy Świat, zdarzyć się musiało bardzo wiele. Pół wieku – to dwa nowe pokolenia potomków, pierwszych przybyszów…