Prawo do powrotu
Prawo do powrotu читать книгу онлайн
Opowie?? ta rozpoczyna sie i ko?czy w Kosmosie. Nie jest kronik? kosmicznej wyprawy – jest tylko jej epizodem.
Astrolot, gwiazdy, planety i kosmiczna pustka s? tu scen?, na kt?rej dziej? si? sprawy Istot Rozumnych – istot male?kich i bezsilnych, gdy rozpatrywa? je z osobna, pot??nych jednak, gdy wspiera je wiedza, technika i do?wiadczenie miliard?w im podobnych, cho? odleg?ych w przestrzeni i czasie.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– To ten „glina"? – spytał półgłosem jeden z bliźniaków.
– To mój stary znajomy. Porządny chłop. On tylko przypadkiem i przejściowo popadł między gliny – powiedział Aldez, klepiąc trochę zbyt mocno Jana po plecach. -Właśnie zadeklarował przystąpienie do spółki. Co wy na to?
– Ostrożnie, Pedro – powiedział Heron, głaszcząc wielką jak bochenek dłonią swoją stalową rurkę. – Ja bym mu nie ufał.
– Ja też – roześmiał się Aldez. – Ale zobaczymy, co ma nam do sprzedania. Powtórz no jeszcze raz, Jan, po co cię tu przysłali.
– Miałem zaproponować wypuszczenie Binxa w zamian za mnie.
– Mogłoby to oznaczać, że Kosmopol nie wie, kim jest Binx. Ale ja nie wierzę w taką możliwość. Na pewno ten jego wnuk poinformował ich przynajmniej o tym. Ciekawe, czy on wie więcej. Czy to wszystko, co miałeś zrobić?
– Tak, to wszystko.
– Niemożliwe. Ukrywasz coś jeszcze. Heron, spróbuj mu dopomóc, może jeszcze coś sobie przypomni!
Olbrzym zbliżył się do Jana i wykręcił mu boleśnie rękę.
Jan wrzasnął głośniej, niż było konieczne, i raz jeszcze zapewnił, że nie wie niczego więcej.
– Gdzie jest młody Binx? – Aldez dał znak Heronowi, a Jan znowu wrzasnął.
– Nie znam młodego Binxa! – powiedział z wyrzutem, rozcierając przegub dłoni. – Mógłbyś dać mi spokój, przecież chyba zdajesz sobie sprawę, że nie wtajemniczyli mnie w cały swój plan! Pierwszy raz słyszę o wnuku Binxa, a poza tym, wydawało mi się, że już go znaleźliście!
– To był bluff… – powiedział Aldez. – Złapiemy go jednak. Ale i bez tego stary zacznie mówić. A ty zastanów się, czy chcesz mi pomóc, czy nie, bo potem będzie za późno. Nie masz wyboru. Jeśli Kosmopol wie, kim jest Binx, to wcześniej czy później ktoś wreszcie podejmie drastyczną decyzję: zaatakują nas. Zrozum, że tu nie chodzi już o życie kilku ludzi! Oni potrzebują jakiegoś moralnego uzasadnienia dla tej decyzji, rozumiesz? Gdybyśmy byli tylko zwykłymi porywaczami, można by ciągnąć sprawę dowolnie długo i nikt nie ośmieliłby się narazić życia zakładnika. Opinia publiczna nie jest poinformowana o prawdziwej sytuacji, dlatego Kosmopol na razie nie może rozprawić się z nami siłą. Mogliby przecież rozwalić tę stację razem z nami, ale wówczas nie mieliby żadnego dowodu, nie potrafiliby przekonać świata o naszych prawdziwych zamiarach, a zatem i o słuszności swych posunięć. To ich powstrzymuje i daje nam czas do działania. Ale, powtarzam, czas ten jest ograniczony. Zastanów się, Jan. Jedziemy na jednym wózku. Nie wyjdziesz stąd inaczej jak tylko razem z nami. Albo nas wszystkich rozwalą. Więc pomyśl dobrze, przypomnij sobie wszystko.
– Masz chyba rację… Teraz widzę, że dałem się wrobić w paskudną sprawę. Teraz rozumiem, co miał na myśli major z Kosmopolu, kiedy powiedział, że macie tylko jedną szansę uzyskania przewagi… 'Szansą miał być pewnie młody Binx. Major powiedział jeszcze, że tej szansy na pewno wam nie da. Widocznie ma tego człowieka u siebie, pod dobrą opieką. A zatem pozostaje im tylko użycie siły, o ile wy, oczywiście, nie zechcecie dobrowolnie wydać Binxa.
– To jest nasza ostatnia karta w grze. Możemy zrobić to w każdej chwili i odpowiadać jedynie za porwanie. Kodeks nie jest zbyt surowy, a nie udowodnią nam nic ponad to -powiedział Aldez, pochmurniejąc wyraźnie. – Ale dość tych rozważań. Heron, odprowadź go i zamknij dobrze.
4
Jan raz jeszcze przetrawiał wszystko, co zdołał sklecić z domysłów i strzępków informacji, jakie wyłowił z rozmów przeprowadzonych na stacji. Szajka Aldeza najwyraźniej traciła szansę. Ich plany, pomyślane jako błyskawiczna akcja, dawały perspektywy powodzenia. Niespodziewane przeciągnięcie się sprawy kładło ją zupełnie. Aldez przegrywał wyścig z czasem, ponieważ stary Molton okazał się człowiekiem twardym i zawziętym. Obecnie nawet próby torturowania Moltona przyniosłyby Aldezowi więcej szkody niż pożytku, stanowiłyby bowiem dodatkowe obciążenie przed sądem.
Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, Aldezowi musi zależeć, by nie zostawiać za sobą krwawych śladów. Myśl o tym pozwoliła Janowi odprężyć się nieco i przespać spokojnie. Kiedy się obudził, nowa myśl zepsuła mu dobry nastrój. Zastanawiając się nadal nad celem, w jakim wysłano go tutaj, uprzytomnił sobie, że być może major chciał w ten sposób zdobyć świadka zamiarów Aldeza, aby przed sądem oskarżyć go nie tylko o porwanie kosmolotu… Jako tego drugiego po Moltonie świadka, Aldez mógłby chcieć pozbyć się Jana. Ostatecznie, nie ma żadnego dowodu na to, że Jan dotarł do Arthemis… Całe śledztwo oparłoby się na zeznaniach Moltona, a to zbyt mało dla skrupulatnego sądu.
„Ale, wreszcie, major gwarantował mi w pewnym sensie bezpieczeństwo!" – pocieszył się Jan i zaczął rozmyślać, co by tu powiedzieć Aldezowi, by do reszty zmącić jego i tak już zachwianą wiarę w sukces planów.
Raz jeszcze wrócił do tej sprawy sprzed lat pięćdziesięciu. W miarę jak o tym rozmyślał, coraz to nowe strzępy informacji, napływając z jakichś zakamarków pamięci, uzupełniały obraz tamtych wydarzeń.
W kilka lat po podpisaniu układu o powszechnym i całkowitym rozbrojeniu, zniszczono, rozmontowano i unieszkodliwiono wszelkie środki masowego rażenia, głowice nuklearne, rakiety dalekiego zasięgu, wyrzutnie, miny atomowe… Jak wyrzut sumienia ludzkości pozostały jeszcze tylko te najgroźniejsze, najpotworniejsze w swych założeniach, środki zniszczenia: najnowsza, tajemnicza i straszliwa broń, zwana potocznie bronią,,D", od słowa „dezintegracja". Broń ta, której działanie opierało się na anihilacji materii, nie została nigdy nawet wypróbowana, jednak nikt nie miał wątpliwości co do jej koszmarnych skutków. Jak mówiono, sami twórcy tej broni przerazili się swojego dzieła.
Ze skąpych informacji, jakie przeciekały do publicznej wiadomości, wynikało, że bomby,,D" mogły pokonywać samodzielnie praktycznie dowolne odległości, korzystając z energii napędowej pochodzącej z anihilacji zawartego
w nich ładunku stabilizowanej antymaterii. Mogły służyć jako pociski transkontynentalne, jako bomby orbitalne… Ich siła rażenia przekraczała wielokrotnie to, co osiągnięto kiedykolwiek: mogły służyć do mszczenia całych krajów, być może nawet i kontynentów. Trzeba przyznać, że jedyną wprawdzie, ale za to decydującą korzyścią, wynikającą z tego szatańskiego wynalazku, było właśnie przyspieszenie pełnego rozbrojenia…
W ogłoszonym wówczas komunikacie Międzynarodowej Komisji Rozbrojenia odnotowano:
„Broń «D», w ilości 372 jednostek, ze względu na swe właściwości jest z natury rzeczy niezniszczalna i nie istnieje żaden sposób jej unieszkodliwienia lub wykorzystania w innych, niż niszczycielskie, celach. Z uwagi na to wymienione jednostki broni «D» zostaną zabezpieczone w sposób specjalny w terminie późniejszym. O dokonaniu tego społeczeństwo zostanie poinformowane osobnym komunikatem".
Komunikat ukazał się dopiero w kilka lat później. Brzmiał mniej więcej tak:
„Dokonano zabezpieczenia ostatnich 372 jednostek broni masowego rażenia. Broń została ukryta na powierzchni Księżyca. Operacja taka okazała się najkorzystniejsza z punktu widzenia bezpieczeństwa. Bez ingerencji człowieka broń nie zagraża w żadnym stopniu mieszkańcom Ziemi oraz osobom przebywającym na Księżycu.
Ze względu na bezpieczeństwo i zachowanie w tajemnicy miejsca ukrycia tej broni operację przeprowadzono przy użyciu zdalnie sterowanych maszyn roboczych, którymi kierowali trzej przedstawiciele różnych armii, wybrani spośród kadry oficerskiej i podoficerskiej. Ich nazwiska i podpisy figurują pod protokołem, wieńczącym chlubne dzieło powszechnego rozbrojenia. Są to: major Davis Kerman, starszy sierżant Jack Molton i kapral Wiktor Dali".
Po podpisaniu protokołu wymienione osoby zostały zaprzysiężone i zobowiązane do zachowania tajemnicy w sprawach związanych z przeprowadzoną operacją. Sporządzono formalnie akty zgonu trzech uczestników akcji, którzy następnie otrzymali dokumenty opiewające na inne nazwiska i dane personalne dla uniknięcia komplikacji w ich życiu prywatnym, wynikających z możliwości wywierania na nich jakichkolwiek nacisków, zmierzających do wydobycia tajemnicy.
W ten sposób zakończona została ostatecznie sprawa unieszkodliwienia broni,,D", która spoczywa teraz bezpiecznie pod powierzchnią księżycowego gruntu.
Jan nie pamiętał, oczywiście, dokładnej treści tych komunikatów, ale to, co zdołał sobie przypomnieć, wystarczyło dla wyprowadzenia dalszych wniosków: posiadłszy broń „D", banda Aldeza mogłaby trzymać w szachu cały glob ziemski. Aldez był bez wątpienia szaleńcem, planując tak potworne przedsięwzięcie.
Jak daleko jest zdolny posunąć się w swym szaleństwie?
Jan postanowił podtrzymać w umyśle Aldeza gasnącą nadzieję powodzenia, licząc, iż w ten sposób uśpi jego czujność. Przecież Kosmopol musi wreszcie zacząć działać! Sprawa na pozór utknęła na martwym punkcie, ale Jan usilnie wierzył, że coś się wreszcie stanie.
– Słuchaj – powiedział, gdy Aldez zajrzał do jego pokoju. – Myślę, że jesteś górą. Przemyślałem sobie wszystko. Jeśli cokolwiek powiem, to nie z sympatii dla ciebie ani też nie dlatego, aby poprzeć twoje zamierzenia. To wynik czystej kalkulacji. Musisz mi jednak zagwarantować bezpieczeństwo.
– Zgoda. Jakich chcesz gwarancji?
– Jeśli to, co powiem, będzie dla ciebie prawdopodobne i dające się sprawdzić, pozwolisz mi stąd odjechać. Masz Moltona, to ci wystarczy. Rozgrywaj sobie z Kosmopolem swoją grę nerwów. Ja wyłączę się z tej sprawy.
– Pomyślimy o takiej możliwości – powiedział Aldez wykrętnie.
– Więc dobrze. Ostatecznie nie mam nic do stracenia. Miałem jeszcze jedno zadanie: uprzedzić Moltona, by nie zdziwił się, gdy tutaj zjawi się jego wnuk.
Aldez wytrzeszczył oczy, patrząc na Jana z najwyższym zdumieniem.
– On… tutaj?
– Tak. Miało to być następnym etapem planu Kosmopolu. Młody Binx byłby tu bezpieczny przed waszymi poszukiwaniami. Major zdawał sobie sprawę z tego, że będziecie się starali szukać go po całym Księżycu. Z drugiej strony, obawiał się, czy Molton nie da wiary waszym pogróżkom i rzekomym dowodom na to, że jego wnuk jest w rękach twoich ludzi. Dopóki młody Binx byłby tu, u was, nie rozpoznany, stary miałby pewność, że wnuk jest względnie bezpieczny… A przy tym, w razie akcji ze strony Kosmopolu, moglibyśmy obaj ochraniać Moltona tu, w stacji. Chodziło jedynie o to, by stary nie rozpoznał wnuka zbyt ostentacyjnie, mimo charakteryzacji. Miał go poznać, lecz nie przyznawać się do tego…