List Pozegnalny
List Pozegnalny читать книгу онлайн
Zbi?r zawiera 18 opowiada? o nast?puj?cych tytu?ach:
Ekstrapolowany koniec ?wiata;
Druga strona lustra;
Towarzysz podr??y;
?le o nieobecnych;
Satelita;
Kolejno?? umierania;
?mier? Karola;
List po?egnalny;
Inspekcja;
Pigu?ka bezpiecze?stwa;
B??d pilota;
?mieszna sprawa;
Adaptacja;
Pe?nia bytu;
Wy?sze racje;
Utopia;
Chrzest bojowy;
Wyj?tkowo trudny teren.
A ponadto:
Janusz Zajdel o sobie (napisane w kwietniu 1981 r., czyli 4 lata przed ?mierci?);
fragmenty "Drugiego spojrzenia na planet? Ksi";
kilka konspekt?w powie?ci napisanych i nienapisanych;
wspomnienie M. Parowskiego o Januszu oraz bibliografi? tw?rczo?ci J. Zajdla.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Pan powinien sam pisać fantastykę, drogi Redaktorze! – zauważył Autor z uznaniem. – Co za wyobraźnia!
– Widzi pan, jak łatwo można dojść do niebezpiecznych wniosków.
Czy zastanowił się pan, jak fatalne wrażenie wywołałyby takie posądzenia? Jakie trudności miałby nasz Zarząd Klosza podczas pertraktacji w sprawie przedłużenia kontraktów na dostawę powietrza z A-l?
– A może by tak… spróbować wywiercić małą dziurkę w naszym Kloszu? – uśmiechnął się Autor.
– Tylko w pańskiej fantastycznej rzeczywistości możliwe są takie proste rozwiązania. Żyjemy w realnym świecie faktów. Gdy nam zakręcą zawory, znikąd nie dostaniemy ani grama powietrza. A co do wiercenia… Pamięta pan, jak to było z tą mikroszczeliną powstałą w ścianie Klosza, w sektorze czternastym, dwa lata temu? Zaczął się sączyć jakiś cuchnący dym czy gaz, a konserwatorzy łatający przeciek musieli pracować w maskach! Co na to pańska wyobraźnia?
Autor podrapał się w czubek głowy i milczał przez chwilę.
– No, wie pan… Gdybym miał rozwijać tę myśl, na pewno znalazłbym jakieś wyjście… Oczywiście na gruncie fantastyki…
– Jakie na przykład? – nalegał Wydawca.
– No, powiedzmy… że ci, którzy dostarczają nam powietrze, i którym zależy na utrzymaniu nas w zależności bez względu na jakość przysyłanego produktu, postarali się o to, abyśmy zbyt łatwo nie odkryli prawdy.
– Cóż takiego mogliby zrobić?
– Mogli, na przykład, nadbudować nad naszym Kloszem drugi, nieco większy… Albo po prostu rozpiąć taki wielki namiot pneumatyczny… Przestrzeń między Kloszem a namiotem wypełnili gryzącym dymem, żebyśmy nie mogli zbyt łatwo odkryć, iż da się czerpać powietrze z zewnątrz, bez ich pośrednictwa.
– Sądzi pan, że są aż tak perfidni?
– Kto? O kim pan mówi? – Autor skrzywił się ironicznie. – Przez cały czas mówimy wszak o wymyślonym świecie, nie mającym odpowiednika w naszej rzeczywistości.
– Noo… tak… – zmieszał się Wydawca. – Ale sam pan widzi, jak sugestywne mogą być takie fantastyczne wizje. Krótko mówiąc wy, pisarze, jesteście niebezpieczni przez tę siłę sugestii… Taak… A co do pańskiej książki… Kupię ją, oczywiście. Stawka jak zwykle, a jeśli chodzi o nakład, sam pan rozumie… To nie tylko ode mnie zależy, mam ograniczony limit… Może… dwadzieścia tysięcy?
– Myślę, że co najmniej czterdzieści – powiedział Autor z kamienną twarzą.
– Proszę mnie zrozumieć! Mam dość szczupły fundusz do podziału pomiędzy takich jak pan! Mam tutaj całą szafę maszynopisów… Każdy pisarz musi z czegoś żyć! Proszę mieć wzgląd na kolegów, którzy są w podobnej sytuacji… No więc dobrze: trzydzieści tysięcy. Zgoda?
– Zgoda. A jeśli potrzebuje pan podkładki do niewydania tej książki, to mogę wymyślić jeszcze parę przejrzystych aluzji…
– Nie trzeba, nie trzeba… Wystarczy to, co pan opowiedział. Mam znakomitego recenzenta, który wywlecze wszystkie wieloznaczne fragmenty tekstu i da nam pełne uzasadnienie do niewydania książki w trzydziestu tysiącach egzemplarzy…
– W jakim terminie może mi pan nie wydać tej książki?
– Normalnie. Nie wydam jej w ciągu roku od nieprzyjęcia maszynopisu. Tylko proszę pamiętać, że powinien pan dostarczyć wszystkie egzemplarze! Co do jednej kopii! x
– Oczywiście. Pan kupuje prawo do niewydawania tej książki, ja dostaję swoje honorarium i rozstajemy się w zgodzie, jak zwykle… Wprawdzie, gdyby pan nie wydał jej w czterdziestu tysiącach, miałby pan dodatkową oszczędność papieru, przynajmniej na papierze.
– Tak, ale tu decyduje limit finansowy. Wie pan przecież, że muszę dopłacać do tych książek, które wydaję, a których nikt nie chce kupować…,- Myślałem, że w przypadku wydania książki koszty ponosi autor?
– O nie, niezupełnie. Autor wydanej książki wpłaca tylko równo wartość honorarium. Resztę pokrywa wydawca. Tak czy owak – zawsze mamy deficyt.
– A… moja zaliczka? – bąknął Autor mimochodem.
– Jak zwykle, w ciągu dwóch tygodni od podpisania umowy. Czy… wolno spytać, co pan zrobi z taką furą pieniędzy, Autorze drogi?
– Wie pan, zamierzam kupić sobie… takie długie wiertło o średnicy co najmniej pół cala, z diamentową końcówką. Chyba będę musiał popytać na bazarze, bo w sklepach ostatnio zupełnie nie mają wierteł…
UTOPIA
Kartka leżała na biurku od trzech dni. Thomas Q. Empty, pisarz, zasiadał nad nią codziennie i od rana do wieczora – z przerwami na posiłki – wpatrywał się w biel papieru nie skalaną jednym słowem. Nie ma gorszej rzeczy na świecie, powtarzał sobie, niż pisanie na zamówienie.
Tydzień temu przystał lekkomyślnie na propozycję zaprzyjaźnionego redaktora, a dziś mijał ustalony termin. Nie wypadało się wycofać. Tymczasem – jak na złość – żadnego pomysłu, ani śladu jakiejkolwiek koncepcji.
Zawiodły skuteczne zazwyczaj sposoby – jak wertowanie cudzych utworów, wielogodzinne studiowanie płaszczyzny sufitu czy kontemplacja damskiego aktu wiszącego naprzeciw biurka. Tom rozpaczliwie wodził spojrzeniem po ścianach i sprzętach, próbując uczepić się jakiegoś szczegółu, uchwycić jakieś wspomnienie, przywołać skojarzenie, które pozwoliłyby sklecić pierwsze zdanie.
Początek zawsze sprawiał mu największą trudność, dalej szło już lepiej. Kiedy nabrał rozpędu, udawało mu się zwykle wykombinować mniej lub bardziej złożony świat wewnętrznych przeżyć, skonstruować ową tajemniczą inner space, którą następnie instalował w przestronnym wnętrzu własnej jaźni.
Reszta była fraszką: podróżując po przepastnych głębinach wymyślonego kosmosu duszy można było – bez ryzyka weryfikacji tych doniesień – raportować, na licznych stronach manuskryptu, o rzekomym bogactwie i złożoności sztucznego świata. Rzeczywistości zewnętrznej – banalnej i ze szczętem wyeksploatowanej przez piszących – Tom wolał nie oglądać zbyt często, nie mówiąc już o czerpaniu z niej inspiracji twórczej.
I teraz od paru dni głębiny intelektu pisarza ziały chłodną pustką.
Pozostawało to w związku z pustką w barku, domowej lodówce i koncie bankowym.
Wymienione okoliczności stwarzały z kolei istotne powody, dla których Tom tkwił jednak uparcie przy biurku. Nie znajdując w czterech ścianach pokoju żadnego ratunku dla swej wyobraźni, z westchnieniem podniósł się z krzesła i podszedł do okna. Najpierw ostrożnie uchylił klapkę judasza w stalowej okiennicy i zerknął jednym okiem, a po chwili z determinacją odryglował zamek i otworzył okiennice.
Zbliżywszy twarz do pancernej szyby mógł objąć wzrokiem spory wycinek zewnętrznej przestrzeni obrysowany krawędzią głębokiej okiennej wnęki w grubej żelbetowej ścianie. Po lewej widać było prawie cały gmach hotelu „Extraterrestrial", z wyjątkiem paru górnych pięter niknących za górną krawędzią pola widzenia. Po prawej wzrok sięgał aż do skrzyżowania z czteropoziomowym węzłem ażurowych wiaduktów i estakad.
Tom przysunął sobie krzesło i stanął na nim, by spojrzeć w dół, na ulicę. Tylko w ten sposób mógł zobaczyć Aleję Pomyślnych Perspektyw, a właściwie jej połowę, lecz to wystarczyło, by się przekonać, że sytuacja na mieście jest normalna.
Naprzeciw okna, przed frontonem gmachu przedstawicielstwa Federacji Planet Syriusza można było zobaczyć dwóch potężnych Syrian spacerujących po specjalnie wydzielonym dla nich chodniku. Z uwagima ich rozmiary Syrianie nie mogli korzystać ze zwykłego chodnika dla pieszych, zaś ich wędrówki po jezdni zagrażały bezpieczeństwu ruchu. Zdarzające się niekiedy kolizje kończyły się tragicznie dla pojazdów, co było oczywiste wobec masy i grubości pancerza Syrianina.
W pobliżu wejścia do hotelu dwa spychacze, jak każdego ranka, usuwały barykadę powstałą po wczorajszych zamieszkach ulicznych. Tom zaobserwował, że od pewnego czasu zaprzestano wywózki materiałów używanych do budowy barykad, pozostawiając je w postaci pryzm na skwerze przed hotelem. Chodziło zapewne o to, by demonstranci na nowo nie rozbierali nawierzchni i nie znosili wszystkich okolicznych pojemników na śmieci.