Lalande 21185
Lalande 21185 читать книгу онлайн
Lalande 21185 – pierwsza powie?? science fiction autorstwa Janusza Zajdla z 1966, opublikowana roku przez wydawnictwo Nasza Ksi?garnia.
Tytu? pochodzi od nazwy gwiazdy. Lalande 21185 jest jedn? z najbli?szych S?o?cu, niewidocznych gwiazd; znajduje si? w gwiazdozbiorze Wielkiej Nied?wiedzicy.
Projektantk? ilustracji do powie?ci i pierwszej ok?adki jest Teresa Wilbik.
Opis fabu?y
Ziemska ekspedycja podr?zuj?ca w kosmosie trafia do innego uk?adu s?onecznego. Tam bada dwie planety co do kt?rych istnieje prawdopodobie?stwo, ?e b?d? mogli na nich mieszka? ludzie. Opr?cz opisu ich przyg?d, ksi??ka zawiera przemy?lenia autora na temat eksploracji kosmosu i rozwa?ania o etycznej stronie takich przedsi?wzi??.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Har aż gwizdnął na ten widok.
— A to byśmy mieli zabawę z plazmotronami. . . Szczęście, że obeszło się bez tego. Zaczynam doceniać potęgę matematyki. . .
— To był prawdziwy test na inteligencję — sapnął z dumą Ted. — Gdybym nie wpadł na ten pomysł z liczbami pierwszymi. . .
— Owszem, to był test — zgodził się Har. — Ale nie dla nas, przemądrzałych przybyszów z kosmosu. To był egzamin z podstaw matematyki i logiki. . .
— Nie ma zatem powodu do przesadnych zachwytów nad własnymi zdolno-
ściami — dodała Ewa.
Ted udał, że nie słyszy, pochylony nad włazem szybu, z którego wystawała kolumna wspierająca uniesiony w górę stożek. W głąb otworu prowadziły kręte schodki. Wysokość stopni wskazywała, że nie budowano ich dla ludzi — były zbyt wysokie dla ludzkich nóg.
— Schodzimy? — rzucił niecierpliwie Ted.
— Za chwilę i nie wszyscy. Musimy zameldować Maxowi o naszym odkryciu i dalszych planach.
Z wierzchołka góry nie było widać polany, na której pozostał „Sum”: kry-
ły ją nisko wiszące mgły czy obłoki. Nawiązanie łączności nie sprawiło jednak kłopotu. Max zgłosił się natychmiast. Wysłuchawszy raportu obiecał przesłać go natychmiast do bazy na Orfę. Potem Har i Ewa zniknęli we wnętrzu szybu, a Ted z kwaśną miną, lecz bez protestu, pozostał przy złożonych na zewnątrz stożka plecakach. Niecierpliwie oczekując powrotu towarzyszy, rozglądał się po oko-licznych skałach, zasnuwających się coraz wyraźniej mgiełką niskich chmur. Na-gły szmer kropel uderzających o folię plecaków w jednej chwili przerodził się w bębnienie. Równocześnie błysnęło i nagły huk ogłuszył Teda. Zerwał się, chcąc schronić się pod stożkiem, lecz zdążył tylko zobaczyć, jak cała ogromna bryła osiada na powrót w swym kolistym łożu. Przerażony, podbiegł do zamku i wcisnął odpowiednie guziki. Bez skutku. Stożek ani drgnął. Drugi błysk i uderzenie pioruna odrzuciły Teda do tyłu. Odbiegł w stronę, gdzie grzbiet obniżał się nieco 80
i zapadał w szczelinę skały. Trzeci piorun uderzył w wierzchołek stożka stanowiący wspaniały piorunochron.
Wiszące nisko chmury przesłoniły widok. Silny wiatr pędził je i rozmiatał, a strugi deszczu siekły z niebywałą siłą. Ted, leżąc skulony na dnie niewielkiej koleby, przypomniał sobie nagle, że tam, przy bagażu, została radiostacja. Nie zabezpieczona żadnym przykryciem aparatura mogła ucierpieć od zalewających ją potoków wody. . .
Jednym susem dopadł radiostacji i osłaniając ją sobą powrócił do rozpadliny.
Tu przynajmniej nie zacinało tak mocno. Ubiór chronił Teda przed wilgocią i zim-nem. Jedyne niebezpieczeństwo tam, na otwartej płaszczyźnie szczytowej, stanowić mogły wyładowania atmosferyczne. Po chwili wahania włączył radiostację.
W powodzi nieustannych trzasków z trudem udało mu się odnaleźć stłumiony sygnał kontrolny. Głos Maxa przedzierał się spoza szumów, chwilami zanikając zupełnie.
— Stała się zagadkowa rzecz! — krzyczał Ted w mikrofon. — Stożek zamknął
się, a oni pozostali wewnątrz!
— Próbowałeś otworzyć?
— Tak, ale bez rezultatu. Czyżby popsuł się zamek?
— Masz z nimi łączność?
— Nie. Ten stożek tłumi fale radiowe.
— Spróbuj Morsem.
— Jak?
— Najprościej. Kamieniem w ścianę!
— Wiesz? Nawet mi to do głowy nie przyszło! — ucieszył się Ted, lecz po chwili zasępił się ponownie. — Ale to na nic. Oni są na dole, w głębi szybu i nie wiedzą pewnie o niczym. Nie usłyszą.
— Może ruszyli jakiś mechanizm tam, wewnątrz?
— Możliwe. Nie wiem, co dalej robić? Czekać? A jeśli potrzebują pomocy?
Tu u mnie szaleje burza z piorunami i trochę się boję podchodzić do stożka. . .
— Zaraz coś wymyślimy. Czy oni mieli rezerwę tlenu?
— Nie. Tylko maski do oddychania w atmosferze Flory.
— To niedobrze. Jeśli burza nie ustanie dość szybko, mogą się podusić. . .
— Myślisz, że to burza jest przyczyną zamknięcia stożka?
— To jedyne chyba wyjaśnienie. . . Jeśli oni czegoś nie popsuli w środku.
— Burza nieco przycicha, ale deszcz ciągle leje. Spróbuję do nich zastukać.
Ted chwycił spory odłam skały i dźwigając go obiema dłońmi, podbiegł do ściany. Uderzenia zabrzmiały dudniącym echem, po chwili odpowiedziały im znacznie słabsze ze środka. Mozolnie wystukując znaki Morse’a porozumieli się jakoś.
— Oni niczego nie dotykali — zakomunikował Ted wracając do radiostacji.
81
— W takim razie stożek opadł automatycznie pod wpływem burzy. Widocznie przewidziano tę ewentualność. Albo. . . ktoś go umyślnie zamknął, aby woda nie zalała wnętrza.
— Mówią, że nikogo nie spotkali tam, na dole.
— I co jeszcze?
— Nic. Niewiele można w ten sposób zakomunikować. Ręce bolą.
— Myślę, że z chwilą ustania deszczu stożek otworzy się sam. Przecież mo-głoby to spotkać Florytów, gdyby udało im się wreszcie otworzyć ten zamek.
— Ależ. . . deszcz może padać i padać, a oni się tam poduszą! — zaniepokoił
się Ted.
— Zaraz powiadomię Adama, a sam wyruszę rotoplanem zabierając palniki.
Nie mamy co prawda zbyt wiele materiału napędowego. Miało go starczyć na badanie dalszych rejonów, ale w tej sytuacji nie ma wyboru. . . Boję się tylko zostawić rakietę bez dozoru. . . Ale postaram się jakoś ją zabezpieczyć. Czekaj na mnie, będę tam najdalej za pół godziny.
Deszcz przycichał chwilami to znów wzmagał się, a stożek wciąż tkwił nie-poruszony. Minęło pół godziny, potem czterdzieści minut, wreszcie z rzednących chmur wyłoniła się sylwetka rotoplanu. Max wylądował pionowo na płaszczyźnie szczytowej. Ted podbiegł do wyskakującego z pojazdu pilota.
— Co się stało? Dlaczego tak długo?. . .
Max z rezygnacją machnął ręką.
— Bierz palnik i do roboty. Postukaj im, żeby się odsunęli od ściany i zeszli w głąb szybu. Musimy szybko dostać się w rejon, gdzie przebywali ostatnio Adam i Wera. . .
— Jak to: przebywali? A gdzie są teraz?! — Ted zatrzymał się wpół kroku.
— Nie wiem. Ich radiostacja przestała odpowiadać w chwilę po mojej rozmowie z Werą. Właściwie, to nie skończyliśmy rozmawiać. . .
Deszcz ustawał. Gdy dowlekli do ściany stożka wielki palnik plazmowy, ostatnie krople rozbijały się o gładką powierzchnię. Wiatr osłabł, chmury zrzedły, po-jaśniało nieco.
— Myślisz, że weźmie? — Ted z powątpiewaniem popatrzył na palnik i na ścianę.
— Powinien. Był przeznaczony do drążenia skał. . .
W tej samej chwili stożek drgnął i powoli uniósł się w górę. Spod jego dolnej krawędzi wyjrzały twarze uwolnionych „więźniów”.
— Uff! Miałeś rację, Max. To rzeczywiście było związane z deszczem —
ucieszył się Ted. — Obeszło się bez psucia ściany.
Har popatrzył ze zdziwieniem na Maxa, potem na Teda, wreszcie z niezadowoleniem na rotoplan.
— A to co znowu? Kto pilnuje „Suma”?
82
— Zabezpieczyłem rakietę tak, że nikomu nie życzę jej dotykać — wyjaśnił
Max. — Stopy wsporników są wykonane z nieprzewodzącego prądu materiału ceramicznego. Podłączyłem napięcie między korpus „Suma” a ziemię. . .
— Coo? Nie wolno tego robić! Jeśli ktoś dotknie. . .
— Nic mu się nie stanie, napięcie nie jest wysokie.
— Skąd wiesz, jakie napięcie jest wysokie dla Florytów?
— Nic mnie to nie obchodzi — burknął Max. — Nikt im nie każe dotykać!
— Głupio gadasz! — ofuknął go Har, lecz Max nie dał mu dojść do słowa:
— Zanim zaczniesz występować w ich obronie, posłuchaj!
Przekręcił kontakt fonografu krystalicznego, który wydobył z kabiny rotoplanu. Z głośnika zabrzmiał fragment rozmowy. Rozmawiali Max i Wera. Potem Wera oddaliła się od mikrofonu. Przez chwilę panowała cisza, potem nastąpiło kilka trzasków i chrząknięć, jakby ktoś przenosił nadajnik przez zarośla i uderzał
mikrofonem o gałęzie. Kilkakrotnie powtarzane wywołanie Maxa pozostało bez odpowiedzi.
— Co to ma być? — spytał Har patrząc na Maxa.
