Czarna Szabla
Czarna Szabla читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
3. We dworze
Dydyński wstał z łoża już następnego dnia. Nie czuł się źle; gorączka ustąpiła, rany przestały krwawić. A najdziwniejsze, że zabliźniła się paskudna szrama na udzie. Pan stolnikowic obmacał ją, odwinął szarpie i zdziwił się, widząc wąską, zasklepioną krechę. Kiedy wstał z łoża, stwierdził, iż prawie nie czuje bólu. Ubrał się szybko, nie korzystając z pomocy czeladzi, a potem ruszył do świetlicy dworu. Bielone ściany przypominały bardziej wnętrze chłopskiej izby, a nie dworek. Nie było tu wystawnych opon, kilimów i materii jak w innych szlacheckich siedzibach. Na ścianach próżno było szukać broni, bo bracia polscy wyrzekali się przemocy i siły. Orężem ich było słowo, a obroną pomoc i opieka Króla Niebieskiego. Nie zawsze jednak wystarczała ona dla powstrzymania jadowitych jezuickich paszkwili, sądów, trybunałów i zawziętych, fanatycznych panów braci z głowami pustymi jak beczki po wareckim piwie. Atakowali oni nowochrzeczeńców za nieuznawanie Trójcy Świętej, odmowę służby w wojsku i zwalnianie chłopów od powinności.
- Waszmość już wstałeś?
Rachela weszła tak cicho, że niemal nie dosłyszał stukotu jej trzewików. Dzisiaj zamiast giermaka przystrojona była w kołpaczek zdobiony czaplimi piórami i niewieści żupan ze srebrnej lamy. Wyglądała w nim jeszcze piękniej niż wczoraj, bowiem strój ten podkreślał bardziej jej krągłe biodra, wypychał ku górze piersi.
- To cud - rzekł stolnikowic - rana na udzie już się wygoiła. Winienem w podzięce wychylić beczkę węgrzyna za zdrowie rodzica waćpanny.
- Mój ojciec umie uzdrawiać ludzi. Dawno temu, przed laty, dostał dar od Pana Niebieskiego. Wtedy porzucił swój stan szlachecki, wstąpił w szeregi Chrystian i tu, w naszym rodzinnym Krysinowie, założył nowe Jeruzalem, chłopów uwolnił od powinności, sprowadził braci, a swoją szablę... - zamilkła, gdy uświadomiła sobie, że broń ojca odnaleźli w stodole - odłożył na resztę życia.
- Jestem waszym dozgonnym dłużnikiem. - Skłonił się przed nią dwornie. - Rozkazuj mi, waćpanna, a bądź pewna, że masz we mnie wiernego sługę. Potrzebujecie zbrojnej asysty? A może wyroczek trzeba wyegzekwować? Sąsiadowi folwark zajecha... znaczy się... ehem, ehem, odebrać, zawalidrodze natrętnemu rzyć przetrzepać, czuba utrzeć? We wszystkim możecie zdać się na mnie! Ja żadnej pracy się nie boję!
- Spłacisz dług u nas, jeśli przestaniesz przelewać krew. My jesteśmy spokojni ludzie, z nikim nie wojujemy, a jeśli już, to z nami walczą jezuici i księża, sejmiki i trybunały.
- Waćpanna, nie krzyw się, ale gdybym chciał pokój i miłosierdzie głosić, wstąpiłbym do klasztoru. Do ojców bernardynów, bo to pijacy wielcy. A swoją drogą, gdzie moja anielica zacna, sandomierska? Pod Bukowem, Kircholmem i Kłuszynem dobrze mi się wysłużyła. Powiem waćpannie w sekrecie, że bez niej mi jak bez ręki albo żony. Bo jak ta szabelka świśnie, to jakoby chóry niebiańskie zagrały!
- Jak waszmość śmiesz mówić takie rzeczy tu, w nowym Jeruzalem?! Aż taką przyjemność sprawia ci zabijanie swoich braci?
- Nie wiem, czyi oni tam bracia, ale chyba nie z mojej gałęzi Dydyńskich. No, nie złość się, waćpanna, bo ślicznie z tym wyglądasz. Nie jestem zbójem, brygantem czy swawolnikiem z gościńca, dla którego zabić człowieka to jak splunąć. Jestem zajezdnikiem, ale nie mordercą.
- To niewielka różnica.
- Nie służę szelmom i zwyrodnialcom - mruknął niechętnie. - Nie wyciągnę szabli dla starosty Krasickiego z Dybiecka, dla Diabląt Stadnickich czy innych wywołańców. Wynajmuję się do zajazdów, zwad i egzekwowania wyroków, ale pomagam tym, którzy nie mają sił, by utrzymać szablę w ręku. Daję waćpannie słowo szlacheckie, że nigdy w życiu nie zabiłem niewinnego człowieka. A jeśli nawet, to nieumyślnie.
- A jednak zamieniasz ludzkie żywoty na czerwonce, talary i dukaty.
- Świat jest pełen łajna, mościa panno. Wściekłych psów, banitów, hultajów, swawolników, wichrzycieli i warchołów tudzież zwykłej ludzkiej zawiści. Ktoś musi to posprzątać; choćby po to, abyś waćpanna, jadąc do swego zboru, nie zabrudziła trzewiczków w końskim łajnie. Nie będę przeczył - zabijałem i będę rozwalał podgolone łby. Ale przy okazji pomogłem wielu zacnym ludziom, którzy byli w opresji gorszej niż tatarski najazd. Gdzie moja szabla?
- Pan ojciec zabrał.
- Będę musiał tedy czołem mu uderzyć. I podziękować. A wiesz waćpanna, czemu mówię ci to wszystko?
Milczała, jakby zalękniona.
- Bo daję moją szlachecką głowę, że jako bracia polscy macie kłopoty z niejednym z sąsiadów.
Rachela wybuchła płaczem. Łzy grube jak błyszczące perły spływały po jej policzkach. Szlachcic przyskoczył bliżej, chwycił ją w ramiona, utulił jak małe dziecko.
- Waćpanna, co się stało? - zapytał. - Ktoś cię skrzywdził? Kto taki?
Nic nie powiedziała. Rozpłakała się jeszcze bardziej.
4. Ludzie pana Pamiętowskiego
Przyjechali w ośmiu, z czeladzią, z dobytymi szablami i czekanami, nabitymi półhakami i bandoletami, jakby wybierali się na kujawską biesiadę albo w swaty do pijanych Zaporożców, a nie do ariańskiego dworu. Powoli, nie spiesząc się, podjeżdżali pod ganek. Rozglądali się dokoła, przypatrywali domostwu, chałupom chłopów, zagonom i poletkom ogrodzonym płotami i parkanami. Pierwszy z jeźdźców był mały, w misiurce opadającej na czoło, porwanej przeszywanicy i kolczudze. Drugi z kolei gruby, spocony, przyodziany w kontusz podbity wyleniałym futrem. Nie miał lewego ucha, w zamian za to natura ozdobiła jego podgardle trzema obwisłymi podbródkami, sumiastymi wąsami i długą brodą spływającą na potężne brzuszysko. Trzeci z nich wyglądał na znacznie młodszego; jeden jego wąs był krótszy, drugi dłuższy. Przez cały czas mrużył prawe oko, może dlatego, że na jego brwi, policzku i oczodole widniała straszna, zagojona blizna po cięciu szablą lub pałaszem. A czwarty...
Ten był najgorszy. Najmłodszy z nowo przybyłych, odziany w prosty adamaszkowy żupan z diamentowymi guzami. Do pasa przytroczoną miał czarną szablę, a do kulbaki obuszek o okutej żelazem rękojeści. Miał długie, trefione włosy, które wymykały się spod kołpaka. Wyglądałby na żaka albo czeladniczka, gdyby nie oczy - niebieskie, spoglądające na wszystkich z bezgraniczną wzgardą.
Na widok niezwykłych gości Krysiński poderwał się z ławy na ganku. Szybko wepchnął dwóch chłopów z czeladzi do dworu, a potem wstąpił na stopnie i zatrzymał się tam, zastawiając nadjeżdżającym drogę do dworskiej sieni.
- Czołem, panie Krysiński! - zakrzyknął piskliwym, starobabskim głosem najmniejszy z nowo przybyłych.
Stary szlachcic nie odrzekł nic. Skłonił się lekko, ale nie na tyle, aby nadciągający swawolnicy wzięli jego ukłon za gest uczyniony z przestrachu.
- Pan Pamiętowski przesyła waszmości ukłony - zapiszczał szlachetka w misiurce - i o bakszysz prosi. Dwa tysiące złotych polskich, w czerwońcach, talarach, szóstakach albo ortach!
Trefiony nawet nie spojrzał na Krysińskiego. Zdawać by się mogło, że zajmował go jedynie złocony nadziak i kury krzątające się na placu przed dworem.
- A z jakiego powodu - zapytał groźnie Krysiński - mam coś zapłacić panu Pamiętowskiemu? Ani nie jestem jego dłużnikiem, ani arendarzem. To jest szlachecka wieś dziedziczna i co z niej mam zapłacić Rzeczypospolitej, tom już dawno popłacił. Czopowe, pogłówne, donatywy i całą resztę...
Bryganci podjechali bliżej - z lewej strony konus w misiurce, a z prawej zwalisty moczygęba woniejący potem, zastarzałym sadłem i czosnkiem.
- Pan Pamiętowski o przyjacielski upominek prosi - wycharczał gruby szlachcic. - A jak nie zechcesz waszmość po dobroci, tedy siłą weźmie.
- Nie przypominam sobie, abym od pana Pamiętowskiego pieniędzy pożyczał. Mówiłem już waszym mościom, kiedy tu wcześniej byliście - daremne są wasze starania, bo nie wiem, z jakiego powodu bakszyszu ode mnie żądacie.