Zab?jca Czarownic
Zab?jca Czarownic читать книгу онлайн
Najwa?niejszym jego tekstem pozostaje opowiadanie Zab?jca czarownic, kt?re pojawi?o si? najpierw w Fantastyce w 1984 roku, a dwa lata p??niej w antologii autora, kt?rej zreszt? da?o tytu?. Jest to opowie?? o ?owcy-inkwizytorze, poluj?cym gdzie? w przysz?o?ci na czarownice. ?cigaj?c kolejn? ofiar?, niespodziewanie zakochuje si? w niej. Ciekawostk? jest spos?b powstania opowiadania, narodzi?o si? ono w wyobra?ni Kocha?skiego z tytu?u tekstu Harlana Ellisona: Zab?jca ?wiat?w i pewnego hiszpa?skiego filmu, w kt?rym pojawia si? kobieta oskar?ona o czary. Z po??czenia tych dw?ch element?w narodzi? si? tytu?, a dopiero p??niej powsta?o samo opowiadanie. Zosta?o ono zaliczone w poczet najlepszych tekst?w dekady i pojawi?o si? w 1991 roku w antologii Jawnogrzesznica obok tak znanych tekst?w jak Wied?min A. Sapkowskiego czy opowiadanie Rafa?a A. Ziemkiewicza. Bywa? zreszt? Kocha?ski w wi?kszo?ci antologii tamtych czas?w, na przyk?ad w Dira neccesitas z tekstem Nazywam si? Mageot, kt?ry p??niej rozbudowany sta? si? podstaw? powie?ci Mageot. W?wczas by? to jeden ze znacz?cych przejaw?w tego, ?e i do nas zawita?a literatura fantasy.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Martinet nie odzywał się (w takich sytuacjach przeważnie milczał); popijał piwo długimi łykami. Wreszcie – jak zawsze zresztą – zgodził się:
– O której wyjazd?
– O szóstej. Nie pij dziś dużo, bo zaśpisz.
– Moje zmartwienie.
– Moje też. Nie mam zamiaru szukać o świcie kogoś do pomocy. Dokończyli piwo i wyszli z baru.
– Ale numer wczoraj wykręciłeś – zauważył nagle Gramp.
– Jaki numer? – zdumiał się Martinet.
– Z tą niewolnicą. W całym mieście nie gadają o niczym innym. Skąd, u licha, wytrzasnąłeś dwieście siejów?
Martinet miał minę człowieka, który zobaczył diabła.
– Chcesz powiedzieć, że kupiłem niewolnicę?
– Jak to: „chcę powiedzieć”! Nie żartuj. Widziałem przecież.
– Widziałeś jak ją kupowałem?
– Eric! – Gramp spojrzał na niego zaniepokojony. – Czy ty przypadkiem…
– Ma na imię Tijana?
– Skąd mam wiedzieć jak ma na imię? Ty naprawdę nie pamiętasz niczego?
– Nie – przyznał Martinet. Głos mu drżał. Ostatnimi czasy coraz częściej natrafiał na luki w swojej pamięci.
Rozstali się przed willą Grampa. Eric miał ochotę wrócić jeszcze do baru, lecz brak gotówki sprawił, że zaczął myśleć rozsądnie. Gdy stanął przed własnym domem, starym, niszczejącym barakiem, poczuł jak serce zaczyna mu szamotać się w klatce piersiowej. W mieszkaniu leżały przecież zwłoki, które musiał jakoś usunąć, aby nikt nie dowiedział się o jego podłym czynie. Eric odczuwał strach i podniecenie, lecz nie miał wyrzutów sumienia. Sam się dziwił, że ich nie ma. Być może alkohol zniszczył w nim ludzkie odruchy, być może uodporniły go lata spędzone na ringu, w każdym razie nie chodziło tu o to, że działał w obronie własnej.
Uchylił drzwi i wśliznął się do wnętrza. Spojrzał na podłogę i nagle zaparło mu dech w piersiach. Zmartwiał. Ciała nie było… Tylko w zasychającej kałuży krwi leżał nóż, który przed godziną pozbawił życia człowieka w czerni.
Martinet przymknął powieki. Oparł się o ścianę; powoli jego nerwy wracały do stanu równowagi. Analizował minione wydarzenia, widział osuwające się ciało i siebie – szukającego pulsu. Był pewien, że go nie było, czyżby się mylił?
Nagle usłyszał głos. Otworzył oczy. W progu pokoju stał mężczyzna w czarnym odzieniu, i mówił. Wypowiadał jeden wyraz, SŁOWO. Uśmiechał się, a z jego warg – litera po literze – spływało SŁOWO. Martinet słyszał je po raz pierwszy w życiu, ale nieoczekiwanie odniósł wrażenie, że prawdziwe znaczenie tego niekończącego się wyrazu tkwi głęboko w jego duszy.
Mózg stał się opętańczym chaosem panującym nad sensem rzeczy, których wcześniej nie był w słanie zrozumieć.
Wokół trwała wieczysta cisza, od początku do końca świata – wciąż cisza. I bezruch. Bezruch szaleńca, bo cały Wszechświat pędzi. Dokąd? Tego nikt nie wie. Może Bóg… Jeśli istnieje. Musi istnieć, bo skąd by wzięła się ta cisza i bezruch; trwanie materii w postaci nieskończonej liczby atomów.
„Ratunku! Ratunku! Nie zostawiaj mnie tak. Powiedz jak brzmi SŁOWO. Jak? Ja nie pamiętam. Zapomniałam. Ratunku! Pomóż mi! Niebyt jest straszny. Wolałabym, żeby moje ciało spłonęło. Wtedy przynajmniej dusza byłaby wolna”.
„KIM JESTEŚ?”
„Pomóż mi! Musisz mnie odnaleźć. Sama nie mogę uczynić nic, choćby nadszedł koniec świata. Ale chcę wrócić! Chcę!”
„KIM JESTEŚ”
„Nie ma niczego. Tylko wąż. Głowa, i długi jak wieczność, rozdwojony język, Pełen jadu. Ratunku! Podpowiedz mi SŁOWO!”
„TIJANA?”
„Nie mów, że nie znasz SŁOWA! Nie wierzę. Nie wie… Nieeel”
Martinet ocknął się. Pachnący wodorostami i słoną wodą wiatr łaskotał go w twarz. Leżał na czymś twardym. Czuł się silny i wypoczęty. Nagle zaniepokoił się: „Skąd ten zapach?”. Usiłował wstać, lecz powstrzymała go silna ręka.
– Spokojnie. Unikaj gwałtownych ruchów, a energia zawsze będzie w tobie – nad Martinetem pochylał się mężczyzna, którego czarny strój kontrastował z tłem pogodnego, niebieskiego nieba.
– Pan?! – Eric odtrącił rękę i zerwał się na nogi. Był na statku. Wokół,- aż po horyzont, rozciągał się bezkres oceanu.
– Nie obawiaj się – uspokoił go mężczyzna. – Zrozumiałem wszystko i nie mam zamiaru robić ci krzywdy.
Martinet cofnął się. Nie wierzył tym słowom; zbyt wiele przeszedł wcześniej.
– Wcześniej działałem pod wpływem impulsu – powiedział nieznajomy. – Nie znałem prawdy.
– Prawdy?
– Mówiłeś przez sen głośno i wyraźnie, twoje usta przekazywały słowa wypowiadane przez moją córkę. Wzywała pomocy, nie możesz jej odmówić.
– Tijana?! – pojął Martinet. Odnosił wrażenie, że to imię będzie prześladowało go do końca życia. – Ależ ja nic nie rozumiem!
– Będziesz rozumiał – mężczyzna odwrócił się i odszedł w kierunku rufy.
Martinet spoglądał za nim, stojąc nieruchomo jak woskowa figura. Pamiętał swój sen; niezrozumiały, pełen krzyku i przerażenia. Czy był to zwyczajny sen? Chyba nie.
,,Zapadłem w trans” – przypomniał sobie. – „Ten tajemniczy mężczyzna coś powiedział i wtedy utraciłem świadomość”.
– Zapraszam na kolację – czyjaś ręka ujęła go delikatnie za ramię. Martinet obejrzał się. Ubrany w czarny kostium, kilkunastoletni chłopak, uśmiechał się przyjaźnie.
– Kim jesteś?
– Uczniem mistrza. Proszę na kolację – powtórzył.
Zeszli do kubryka, gdzie czekał zastawiony potrawami stół. Poczucie świeżości, które towarzyszyło Martinetowi po przebudzeniu, gdzieś się ulotniło, ustępując miejsca ospałości i pragnieniu czegoś trudnego do określenia. Wreszcie zdołał sprecyzować żądanie swojego organizmu – odzywał się głód alkoholowy.
– Kim jest mistrz? – zapytał opanowując uczucie suchości w przełyku.
– Czcicielem Słowa – odparł krótko chłopiec. Jego głos wyrażał szacunek.
– Bardzo dziwne imię…
– To nie imię lecz tytuł.
– W każdym razie brzmi niezwykle tajemniczo.
– Czciciel Słowa to powiernik twórcy Wszechświata…
– Czciciel Słowa – powtórzył Martinet. – O jakie słowo chodzi?
– O każde. Nieskończone są Słowa, bo dzięki nim powstało wszystko cokolwiek istnieje, również przestrzeń i czas.
– Nie rozumiem, mówisz zawile.
– Nikt od razu nie zrozumie co to są Słowa.
– Mów. Postaram się zrozumieć – Martinet nalegał z dwóch powodów; po pierwsze był ciekawy, po drugie – musiał się czymś zająć, aby zapomnieć o alkoholowym pragnieniu. Albo raczej w odwrotnej kolejności.
– Wiesz jak powstał Wszechświat? – zapytał chłopiec. W odpowiedzi Martinet wzruszył ramionami.
– A więc słuchaj – głos chłopca był pełen powagi; brzmiał pewnie i dojrzale, jak głos człowieka świadomego sensu swego życia; nie jak młodzieńca, lecz starca. – Prapoczątek był nicością, pełnym ekstratem niebytu i nagle w tej pustce pojawiło się pierwsze Słowo, które stało się przyczyną powstania Kosmosu. Nie pytaj mnie kto je wypowiedział, bo nie znam odpowiedzi na to pytanie, żaden człowiek nigdy jej nie pozna. Dalsza kreacja materii następowała i wciąż następuje pod wpływem Słów rodzących się we wszystkich rejonach Wszechświata. Cokolwiek jest postrzegalne, istnieje tylko dzięki nim i dzięki nim umiera. My, ludzie, porozumiewamy się wypowiadając wciąż te same zgłoski, które z racji powtarzania się nie tworzą niczego nowego, a jeżeli już czasem zdarzy się zmiana, wszyscy krzyczą: cud! Tymczasem prawdziwe Słowa wciąż czekają na swoich odkrywców, by odpowiednio użyte zmieniać rzeczywistość. Dla Słów nie ma rzeczy niemożliwych.
Martinet przestawał słuchać zapalczywego monologu, nie potrafił skupić się na tyle, aby przeniknąć do końca jego sens. Ogarniało go uczucie niepokoju wzmagane coraz dotkliwszym pragnieniem alkoholu. Próbował sformułować jakieś logiczne pytanie, lecz nagle zrobiło mu się mdło, a w głowie odezwał się szum.
– … Jest takie Słowo, które sprawić może, iż cały Wszechświat zniknie. Małe jest prawdopodobieństwo, że ktoś kiedykolwiek je wypowie, lecz jeśli tak się zdarzy oznaczać to będzie koniec świata…
Nagle Martinet nie wytrzymał.
– Macie tu jakiś alkohol? – przerwał obcesowo. Czuł się coraz słabszy.
– Nie używamy takich napoi – odparł chłopiec spoglądając na niego zimno, prawie pogardliwie.
Skrzypnęły drzwi kubryka i do kabiny wszedł Czciciel Słowa. Postawił na stole butelkę z kolorową etykietką.
– Zdaje się, że o to ci chodzi.
– Zostaw nas samych – rzekł do chłopca, który skłoniwszy się posłusznie opuścił kabinę. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, choć mógłby czuć się urażony takim traktowaniem.
Martinet odrzucił konwenanse i nie zwlekając odkorkował butelkę, po czym rozlał wódkę do szklanek. Wypił sam, gdyż Czciciel Słowa odsunął szklankę, daleko od siebie.
– Myślałem, że pan nie żyje – rzekł Martinet, gdy przyjemne ciepło rozeszło mu się po żołądku.
– To jest niemożliwe – odparł mistrz – znam Słowo, które uczyniło mnie nieśmiertelnym.
W oczach Martineta błysnął strach. Chwycił za szklankę i zauważył, że drży mu ręka.
– Nie wierzę.
– Nie szkodzi – mistrz przymknął powieki. – Nie to jest ważne.
– Więc co?
– Tijana potrzebuje twojej pomocy. Przypilnuję, byś jej udzielił czy chcesz tego, czy nie.
– Nie znam Tijany!
– Znasz. Twoja podświadomość zna ją tak dobrze, że zdolna jest nawiązać z nią kontakt. Wykorzystamy to i odnajdziemy moją córkę.
– Nie domyślam się nawet gdzie mogę jej szukać! – zaoponował Martinet.
– Tijana przebywa poza światem materialnym.
– To żart?
– Znalazła się tam za przyczyną Słowa, którego użyła chcąc wrócić do domu. Ale użyła go nieprecyzyjnie i opuściwszy jeden punkt czasoprzestrzeni nie pojawiła się w drugim. Utkwiła gdzieś między bytem a niebytem, między życiem a śmiercią, pozbawiona ciała i własnej woli. Zdołała uciec od ciebie, od koszmarnego świata pijanego eks-boksera, lecz świat, w którym żyła, nagle stał się nieosiągalny. Wiedza o Słowach bywa niebezpieczna. Przed kilku laty Tijana również błędnie użyła pewnego Słowa. Wtedy na jej plecach pojawił się okropny tatuaż przedstawiający głowę węża. Mimo wielu starań nie zdołała się go pozbyć. Jednak tym razem sprawa wygląda o wiele poważniej, na szczęście mam dowód, że moja córka żyje, świadczą o tym słowa wypowiedziane przez ciebie w letargu. Płyniemy teraz na Wyspę, tam nauczę cię wiedzy o Słowach i razem odnajdziemy Tijanę. Musisz mi pomóc udostępniając swoją podświadomość, gdyż dla mojej córki jest to jedyna droga powrotu.