Zab?jca Czarownic
Zab?jca Czarownic читать книгу онлайн
Najwa?niejszym jego tekstem pozostaje opowiadanie Zab?jca czarownic, kt?re pojawi?o si? najpierw w Fantastyce w 1984 roku, a dwa lata p??niej w antologii autora, kt?rej zreszt? da?o tytu?. Jest to opowie?? o ?owcy-inkwizytorze, poluj?cym gdzie? w przysz?o?ci na czarownice. ?cigaj?c kolejn? ofiar?, niespodziewanie zakochuje si? w niej. Ciekawostk? jest spos?b powstania opowiadania, narodzi?o si? ono w wyobra?ni Kocha?skiego z tytu?u tekstu Harlana Ellisona: Zab?jca ?wiat?w i pewnego hiszpa?skiego filmu, w kt?rym pojawia si? kobieta oskar?ona o czary. Z po??czenia tych dw?ch element?w narodzi? si? tytu?, a dopiero p??niej powsta?o samo opowiadanie. Zosta?o ono zaliczone w poczet najlepszych tekst?w dekady i pojawi?o si? w 1991 roku w antologii Jawnogrzesznica obok tak znanych tekst?w jak Wied?min A. Sapkowskiego czy opowiadanie Rafa?a A. Ziemkiewicza. Bywa? zreszt? Kocha?ski w wi?kszo?ci antologii tamtych czas?w, na przyk?ad w Dira neccesitas z tekstem Nazywam si? Mageot, kt?ry p??niej rozbudowany sta? si? podstaw? powie?ci Mageot. W?wczas by? to jeden ze znacz?cych przejaw?w tego, ?e i do nas zawita?a literatura fantasy.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Ze stolicy sunął Łyżwiarz. Nisko pochylona sylwetka i pracujące mięśnie nóg. Było jasno, a po niedawnej zamieci nie pozostało śladu. Na niebie świeciło słońce, które odbijało się w kryształowej powierzchni lodu, rażąc zakryte goglami oczy. Dął lekki wiatr. Mróz ściskał niemiłosiernie, lecz Astel Wendeek mógł się tym nie przejmować. Zahartowane i rozgrzane nadludzkim wysiłkiem ciało stać było na zignorowanie mrozu. Jazda na łyżwach jest ciężką pracą, gdy trzeba jechać godzinami, gdy nie wolno przystanąć, by nie zamarznąć, nie wolno zwolnić, by nie wypaść z rytmu.
Naprzód!
Na plecach miał tornister wypełniony aptecznymi pojemnikami. Wracał ze stolicy. Niósł lek na najgorszą z chorób. Na mroźnicę.
W stolicy odczuwało się atmosferę Kolonii, mieszkańcy zdawali sobie sprawę, że pochodzą z ziemi. W rozrzuconych po całej Alcedzie osiedlach również o tym wiedziano, ale wiedzieć, a zdawać sobie sprawę – to nie zawsze to samo. Ludzie tacy jak Wendeek – zapracowani i zmęczeni ciągłą walką o przetrwanie – powoli tutaj zaczęli widzieć swoją ojczyznę.
W stolicy było inaczej. Może dlatego, że wciąż przybywały statki, przywożące na swoich pokładach tysiące nowych Kolonistów. Ludzi przywożono na Alcedę często wbrew ich woli. Polityka rządu przewidywała jak najszybsze zaludnienie planety, zabierano zatem więźniów, awanturników i biedaków skuszonych nadzieją lepszego życia. A za nimi zjawiali się Ludzie Wielkiego Interesu. Nie tacy jak Ornin – to była tylko drobna płotka – zjawiali się ci, dla których pieniądz godny jest uwagi, gdy jego wartość można określić przynajmniej w milionach. Tacy byli i będą zawsze.
Wendeek wiele dowiedział się od pełnomocnika Ornina. Zaprzyjaźnił się z nim trochę, a przy alkoholu język nie lubi wstrzemięźliwości. Pełnomocnik zawiózł Astela pod kosmodrom, gdzie Łyżwiarz zobaczyć mógł z daleka startujące i lądujące rakiety. Ale tylko z daleka – płyta i otaczająca ją strefa ochronna ogrodzone były zasiekami pod napięciem prądu elektrycznego i dodatkowo kontrolowane z licznych wieżyczek obserwacyjnych. Nawet panowie osiedli pozbawieni byli prawa korzystania z rakiet. Zbyt wielu byłoby chętnych, by wracać.
Ze zdobyciem leku na mroźnicę Astel nie miał żadnego kłopotu. Co by nie było – w miarę swoich możliwości, Ziemia troszczyła się o mieszkańców Alcedy. Zależało jej na udanej kolonizacji. A Ludziom Wielkiego Interesu zależało na zyskach. Inwestowali miliardy, aby zarobić biliony: biliony – by zarobić tryliony. Sekstyliony. I jeszcze więcej…
Astel Wendeek, który w porównaniu z nimi był nikim, dojeżdżał do osiedla pana Lejta. Przed murem zwolnił i ostrym zakosem wjechał między bunkry. Na zewnątrz nie zobaczył nikogo. Przysiadł na kamiennej ławie przed bunkrem Esgina i zabrał się do zdejmowania łyżwiarskich butów. Mróz, na razie bez powodzenia próbował zawładnąć rozgrzanym ciałem, ale już szczypał, wykorzystując chwilowy brak ruchu. W skali Celsjusza było pewnie około minus pięćdziesięciu stopni.
Ciszę przerwał odgłos otwieranych drzwi. Dochodził z bunkra naprzeciwko, odległego o jakieś trzydzieści metrów. Astel spojrzał w tamtym kierunku. Dostrzegł dwie ludzkie sylwetki. Dokończył rozpinanie butów i powstał. Zachwiał się; po wielu godzinach jazdy nogi niepewnie wyczuwały grunt. Dwie postacie zbliżyły się. Wyglądały dziwnie kontrastowo…
Wendeek wrzasnął przeraźliwie i nieprzytomny ze strachu rzucił się do drzwi bunkra Esgina. Podchodziło do niego dwóch mężczyzn. Jeden ubrany był w gruby ocieplacz i opatulony szalami, tak jak należało, ale drugi… W drugim Astel rozpoznał mężczyznę napotkanego podczas zamieci. Nie mógł się mylić, poznał go po krótkich spodenkach t rozchełstanej koszuli.
– Esgin! Ratunku…! – Wendeek walił w drzwi pięściami. – Otwieraj!
Drzwi pozostawały nieruchome.
– Esgin!
Niespodziewanie z wnętrza bunkra dobiegł odgłos wystrzału z broni palnej. Kula nie przebiła grubych drzwi, utkwiła gdzieś między deskami. Wendeek upadł na ziemię. Dwaj mężczyźni byli coraz bliżej.
– To ja, Astel! Nie strzelaj Esgin. Otwórz! Cisza.
– Otwieraj! Zaraz tu będzie Djorn. Esgiiiin!
Minęła wieczność nim szczęknął rygiel zasuwy. Powoli drzwi uchyliły się. Wendeek kopnął w nie z całej siły i wturlał się do bunkra.
– Zamykaj! – krzyknął. Niepotrzebnie, bo Esgin był równie przerażony i zatrzasnął drzwi nie czekając na ponaglenie.
Wendeek siedział na podłodze i ciężko dyszał. Działy się rzeczy niepojęte; zmarli zmartwychwstają, a przyjaciele strzelają do przyjaciół.
Stukot do drzwi:
– Wpuść nas Esgin! Opamiętaj się.
– Wynoście się! – Esgin uniósł sztucer i wystrzelił. Wendeek spojrzał na niego ze zdumieniem.
– Czego oni chcą? Kto tu ma się opamiętać? – zapytał. Głos mu drżał.
– Esgin! – nalegał głos zza drzwi. – Kto do ciebie przyjechał?
– Nazywam się Wendeek – odparł Astel. Wreszcie zapanował nad strachem. – Jestem Łyżwiarzem Ornina. A kim, do diabła, wy jesteście?
– Mówi Lejt. Wendeek, znasz mnie przecież. Otwórz drzwi. Astel spojrzał pytająco na Esgina. Ten energicznie pokręcił głową.
– Ani się waż! – syknął.
– Po co? – krzyknął Wendeek.
– Porozmawiamy. Esgin niczego nie chce zrozumieć, może ty go przekonasz.
– Ja też niczego nie rozumiem.
– Dlatego chcę porozmawiać.
– Kto jest z tobą?
Cisza. Wendeek domyślił się, że Lejt uzgadnia odpowiedź.
– Jestem Djorn. Brat Biary – odezwał się inny głos. Esgin ponownie przymierzył sztucer do strzału.
– Zaczekaj – wstrzymał go Wendeek.
– Siła nieczysta – usłyszał w odpowiedzi – Djorn dawno umarł…
– Słyszałem, że Djorn nie żyje – krzyknął Wendeek przez drzwi.
– To nieprawda. Chorowałem tylko. Otwórz, to wszystko ci wytłumaczę.
– Wynoście się! – wtrącił Esgin i wypalił ze sztucera. W jego oczach błyskało szaleństwo. – Wynoście!
– Wendeek!
– Zostawcie mnie – zdecydował Wendeek. – Ufam Esginowi.
– Zastanów się.
– Dobrze. Ale na razie ufam Esginowi. Wynoście się. To jego bunkier.
Lejt i Djorn nie nalegali dłużej. Wendeek nie wiedział czy odeszli, w każdym razie spoza drzwi nie dochodził żaden odgłos.
Esgin położył sztucer na stole. Usiadł. Jego przygarbiona sylwetka wyrażała rozpacz i zniechęcenie.
– Co mam robić, Astel? – zapytał ochrypłym głosem.
Wendeek wzruszył ramionami. Wciąż siedział na podłodze, lecz nawet tego nie zauważał.
– To naprawdę Djorn?
Esgin przytaknął.
– Biara też go poznała. Niewiele się zmienił.
– Właśnie! A gdzie Biara?
– Uwierzyła im – Esgin skulił się jeszcze bardziej. – Jest u Lejta. On pierwszy dał się nabrać i teraz namawia innych.
– W co uwierzyła?!
Esgin wyprostował się. Znowu dziwny blask mignął w jego oczach.
– We wszystko. Że Djorn żyje. Że żyjeee…! – zaczął krzyczeć.
– Bo to prawda – rzekł po chwili Wendeek. – To prawda. Djorn żyje. Dziwnie wygląda, nie boi się zimna, ale jest żywy. Jak ja i ty. Rozmawialiśmy przecież.
– Zamknij się! To trup! Trup!
Wendeek wstał.
– Wiozę lekarstwo na mroźnicę – wskazał wiszący na plecach tornister. – To się skończy.
Esgin uśmiechnął się drwiąco.
– Za późno. Wiesz ilu zmarłych na mroźnicę jest ukrywanych?
– Myślisz, że oni też…
– Jestem pewien. Jak wszyscy, wstaną, załatwią nas. Jak amen w pacierzu. Teraz Djorn udaje, bo jest sam.
– A może… – Wendeek nie dokończył zaczętego zdania. Nagle zmienił się na twarzy. Skurcz usztywnił mu policzki.
– Moje łyżwy! – krzyknął. – Zostały tam!
Podbiegł do drzwi. Chwycił za rygiel. Esgin rzucił się w jego kierunku. Ciężarem ciała zwalił Astela na ziemię.
– Co robisz?!
– Przed bunkrem zostały łyżwy. Z tego wszystkiego zapomniałem o nich. Puść! – Wendeek odepchnął Esgina. – Muszę wyjść.
– Astel! – Esgin chwycił go mocno za ramię. – Nie zostawiaj mnie.
– Muszę. Tam są łyżwy. Też jesteś Łyżwiarzem, wiesz co dla mnie znaczą.
– Jak wyjdziesz, to nie wrócisz. Nie wpuszczę cię.
– Wychodzę!
– Zabiorą ci leki.
– Wychodzę.
Astel Wendeek wyszedł z bunkra. Drzwi za nim momentalnie zatrzasnęły się. Na kamiennej ławie siedział Djorn, a przy jego nogach leżały łyżwy. Astela znowu zaczął ogarniać paniczny strach. Niesamowicie wyglądał człowiek noszący w środku zimy letnie odzienie. Djorn spoglądał na Astela, lecz nie poruszył się. Ten spokój działał odprężające.
Zza bunkra wyszedł Lejt.
– Cześć Wendeek – powiedział łagodnie i wyciągnął rękę. Wendeek uścisnął dłoń w grubej, futrzanej rękawicy.
– Co się dzieje, panie Lejt? – zapytał pośpiesznie.
– To jest Djorn – Lejt wskazał w kierunku ławki. Człowiek w krótkich spodenkach uniósł pokojowo rękę.
– Cześć Djorn – wykrztusił Wendeek. – Oddaj mi łyżwy.
– Są twoje. Wcale ich nie zabierałem.
Wendeek niepewnie podszedł do ławki. Gwałtownym ruchem chwycił łyżwiarskie buty.
Nic się nie wydarzyło.
– Chodźmy do mnie – zaprosił Lejt. – Strasznie zimno dzisiaj.
– Nie! – zaprotestował Wendeek. – Muszę jechać – bacznie rozejrzał się. Wciąż nie był pewien, czy ktoś nie spróbuje go zatrzymać. Lejt nie nalegał.
– Pytałeś co się dzieje – powiedział. – Dzieją się wielkie rzeczy. Wkrótce Alceda będzie dla ludzi rajem. Wiemy już jak się przystosować.
– … Kto wie?
– Djorn, ja i paru innych. Niedługo będą wiedzieli wszyscy. Mroźnica to choroba adaptacyjna. Kto przez nią przejdzie, tego organizm przystosowuje się do tutejszych warunków klimatycznych. Wiem, że logika burzy się przeciwko temu, ale taka jest prawda.
– Dlaczego mam panu wierzyć? – zawahał się Wendeek.
– A dlaczego nie? Czy wyglądam na szaleńca?
– A ja? – odezwał się Djorn i wstał z ławki. – Czy nie jestem dowodem? – rozchylił poły koszuli i wskazał obnażony tors.
Wendeek wzdrygnął się. Jego własne ciało, choć okryte kombinezonem, drętwiało od mrozu.
Djorn zbliżył się.
– Nie podchodź! – krzyknął Wendeek. Djorn zatrzymał się.