Zab?jca Czarownic
Zab?jca Czarownic читать книгу онлайн
Najwa?niejszym jego tekstem pozostaje opowiadanie Zab?jca czarownic, kt?re pojawi?o si? najpierw w Fantastyce w 1984 roku, a dwa lata p??niej w antologii autora, kt?rej zreszt? da?o tytu?. Jest to opowie?? o ?owcy-inkwizytorze, poluj?cym gdzie? w przysz?o?ci na czarownice. ?cigaj?c kolejn? ofiar?, niespodziewanie zakochuje si? w niej. Ciekawostk? jest spos?b powstania opowiadania, narodzi?o si? ono w wyobra?ni Kocha?skiego z tytu?u tekstu Harlana Ellisona: Zab?jca ?wiat?w i pewnego hiszpa?skiego filmu, w kt?rym pojawia si? kobieta oskar?ona o czary. Z po??czenia tych dw?ch element?w narodzi? si? tytu?, a dopiero p??niej powsta?o samo opowiadanie. Zosta?o ono zaliczone w poczet najlepszych tekst?w dekady i pojawi?o si? w 1991 roku w antologii Jawnogrzesznica obok tak znanych tekst?w jak Wied?min A. Sapkowskiego czy opowiadanie Rafa?a A. Ziemkiewicza. Bywa? zreszt? Kocha?ski w wi?kszo?ci antologii tamtych czas?w, na przyk?ad w Dira neccesitas z tekstem Nazywam si? Mageot, kt?ry p??niej rozbudowany sta? si? podstaw? powie?ci Mageot. W?wczas by? to jeden ze znacz?cych przejaw?w tego, ?e i do nas zawita?a literatura fantasy.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
ŁYŻWIARZ
Alceda to planeta, na której nigdy nie pada śnieg. Czas mija znacząc swe istnienie porami roku; po wiośnie następuje lato, po lecie jesień, a po jesieni – zima, ale nawet zimą nie pada śnieg, i nikt nie wie dlaczego, bo wody nie brakuje. Wygląda na to, że śnieg jest wynalazkiem Ziemi.
Zimową porą nawet w strefie równika temperatura wynosi ponad minus trzydzieści stopni Celsjusza. W skali Wszechświata nie jest ona wcale niska, ale dla człowieka – ledwie do zniesienia. Lecz ludzie żyją tu i mają się różnie: źle i dobrze. Na ogół jednak źle.
Astel Wendeek odpoczywał w swoim bunkrze. Spał. Na dworze szalała zamieć; wicher dął ostrym, lodowym pyłem, pochodzącym z wietrznej erozji lodu i skostniałej od mrozu ziemi. W taką pogodę szczególnie docenia się szczelność i ciepło własnego bunkra.
Zbudziło go łomotanie do drzwi. Najpierw pomyślał, że odłamała się jakaś lodowa bryła i tłucze teraz o ściany, lecz stukot nie ustawał; był rytmiczny i natarczywy. Otworzył drzwi. Do środka momentalnie wtargnęła biała, hucząca mgła. Gnana podmuchem spenetrowała każdy zakątek bunkra, by osiąść połykającym szronem na podłodze i sprzętach. Uspokojona cząstka zamieci. Do przedsionka wszedł mężczyzna ubrany w ciężki, pyłoszczelny skafander. Wendeek naparł na drzwi całym ciężarem ciała, domknął je i zaryglował. Mężczyzna uchylił zaparowaną szybę hełmu i rozluźnił zaciski.
– Dzień dobry, panie Ornin – powiedział Wendeek. – Straszna zamieć, co?
Ornin westchnął i usiadł na krześle.
– Widywałem gorsze.
– Ja nie pamiętam takiej – Wendeek nastroszył się. Znał ten ton. Coś się szykowało. Nie mogło być inaczej, Ornin nigdy nie odwiedzał swoich wasali bezinteresownie.
– Krótko żyjesz.
– Mam dwadzieścia trzy lata i…
– I jesteś Łyżwiarzem. Moim Łyżwiarzem. Nie ma dla ciebie strasznych zamieci.
– … Nie ma – powtórzył cicho Wendeek. Zdjął z pieca czajnik z gotują się wodą…
– Wrzątek czy napar? – zapytał.
– Napar.
Ornin zdjął rękawice i chwycił miseczkę z gorącym płynem.
– Zimno tu u ciebie – powiedział.
Wendeek wzruszył ramionami.
– Dla mnie akurat. Jestem Łyżwiarzem.
– Przejdźmy do rzeczy – Ornin odstawił miseczkę. Jego twarz przybrała zatroskany wyraz. – Latros jest chora.
Wendeek zesztywniał. Latros była córką Ornina. Jedyną, ukochaną córką. Wendeek był synem jej niańki i jako dzieci spędzali ze sobą dużo czasu, ale po osiągnięciu pełnoletności skończyła się przyjaźń. Ornin był właścicielem osiedla, panem zatrudniającym dziesiątki ludzi, a Wendeek nikim. Dokładnie nikim. Potem został Łyżwiarzem, lecz nadal był nikim.
Gdy miał osiemnaście lat, stwierdził, że kocha pannę Ornin. Szesnastoletnia wówczas Latros, początkowo przyjmowała jego hołdy, lecz wkrótce – zapewne pod wpływem ojca – odcięła się od wszelkich kontaktów. W ciągu ostatnich trzech lat nie zamieniła z Wendeekiem ani słowa. A teraz była chora i potrzebowała pomocy.
– Jakie ma pan dla mnie zadanie?
– Latros jest chora na mroźnicę.
– Od dawna?
– Od przedwczoraj. Trzeba ją ratować!
– Mroźnica jest nieuleczalna – stwierdził apatycznie Wendeek i przysiadł na krześle.
– Niezupełnie – odrzekł Ornin. – Zeszłego lata byłem w stolicy. Przypadkowo poznałem pewnego człowieka. Przyleciał z Ziemi. Nigdy nie widziałeś rakiety, ale mówię ci, jest to wspaniała rzecz. Tak ogromna, że niemożliwa do wyobrażenia. Trzeba to zobaczyć, aby uwierzyć.
– Nie wolno nam latać rakietami. Jesteśmy Kolonistami.
– Nie wolno – potwierdził Ornin. – Ale nie w tym rzecz. Otóż, przybysz z Ziemi był lekarzem i przywiózł transport leków. Na Ziemi mieszkają wykształceni ludzie, którzy zbierają informacje o Alcedzie i pracują nad tym, aby ułatwić nam życie.
– Najbardziej by ułatwili, gdyby nas stąd zabrali – wyrwało się Wendeekowi. Dzisiaj siedział w nim chochlik. Ornin spojrzał na niego groźnie.
– Zamknij się i słuchaj! Na Ziemi wiedzą o gnębiących nas chorobach. Ten człowiek powiedział mi, że wynaleziono już lek na mroźnicę i on właśnie go przywiózł. Rozumiesz?
– Oczywiście – przytaknął Wendeek. – W stolicy jest lekarstwo na mroźnicę.
– O to właśnie chodzi. Pojedziesz po nie moim własnym eskonem.
Wendeek spodziewał się, że takie właśnie będzie polecenie, ale nie rozumiał dlaczego Ornin wybrał właśnie jego. Był Łyżwiarzem – nie kierowcą.
– Żaden pojazd nie przejedzie nawet kilometra – zauważył. – Drogi są zawiane pyłem, zawalone drzewami i lodowymi bryłami. Trzeba by dźwigu, ale w taką zadymkę…
– To nierealne – potwierdził Ornin. – Dlatego pojedziesz przez jezioro. Po lodzie.
– Zarwie się! – zaprotestował ostro Wendeek. – Eskon to prawie czołg. Pan nie ma pojęcia co to jest lód. On wciąż pracuje mechanicznie, spiętrza się, tworzy przeręble, które zamarzają, ale są cienkie. Podczas zamieci nie można ich odróżnić. Utopię się!
– Pojedziesz jak długo się da, a potem na łyżwach.
– W taką pogodę?!
– Pojedziesz Wendeek. Przygotuj się. Ruszysz jeszcze dzisiaj. Astel zagryzł wargi. „Pojedziesz Wendeek” – łatwo rozkazywać. A jeszcze tego lata…
– Tego lata nazwał mnie pan darmozjadem.
Ornin gwałtownym ruchem odsunął od siebie miseczkę z naparem, aż jej zawartość prysnęła na blat stołu.
– O co chodzi? Masz zamiar kwestionować moje polecenia?!
Wendeek wolał się nie odzywać. Wiedział, że jest to najlepszy sposób, by rozładować wzburzenie Ornina.
– Wypuść mnie – Ornin wstał. – Czekam u siebie, bądź za godzinę.
– Chciałem jeszcze coś powiedzieć – Wendeek zatrzymał się przy drzwiach.
– No?
– Pojutrze zamieć nieco się uspokoi. Będzie łatwiej przejechać.
– Akurat znasz się na pogodzie! Pojutrze będziesz już w połowie drogi. – Ornin nasunął szybę hełmu i uszczelnił klamry. Skinął na Wendeeka, który otworzył drzwi. Zamieć ponownie wtargnęła do bunkra.
– Znam się, bo, do cholery, jestem Łyżwiarzem – krzyknął w ciemność Wendeek.
Wypluł zalepiające mu usta kawałki lodu. Uporał się z drzwiami i w bunkrze uspokoiło się. Otrząsnął się. Był odporny na mróz, ale miał na sobie tylko sweter i przeszyły go dreszcze. Rozejrzał się wokół i stwierdził, że przed wyjazdem czeka go robota. Pierwsza warstwa szronu stopniała już i razem z drugą tworzyła paskudną kaszkę pokrywającą podłogę. Trzeba ją wytrzeć nim ściany i meble wchłoną wilgoć. Wilgoć to najgorszy wróg – jest przyczyną śmiertelnych często chorób. Na przykład grypy, zapalenia płuc, czy mroźnicy. Najgorsza jest mroźnica: obniża się ciepłota ciała, najpierw sztywnieją nogi, potem ręce, a potem cała resztę.
Powoli – trwa to tygodniami – organizm człowieka zapada w letarg, z którego nigdy nie ma się przebudzić. W końcu ustaje akcja serca. Jest to równoznaczne ze śmiercią, ale Astel znał wielu ludzi, którzy uważali, że zgon po mroźnicy jest tylko pozorem i – mimo obowiązku grzebania zmarłych – przechowywali w ukryciu ciała ludzi pokonanych przez chorobę. Wierzyli, że mroźnica to rodzaj hibernacji, podczas której ustają wszelkie procesy życiowe, lecz przyjdzie czas, gdy zmarli obudzą się. Nigdy dotychczas nic takiego się nie wydarzyło, ale legenda żyła i miała wielu zwolenników. Ich koronnym argumentem był fakt, że ciała zmarłych na mroźnicę nie ulegały rozkładowi. Nikt nie chce pogodzić się z utratą bliskich sobie osób i gdy istnieje cień – choćby wyimaginowanej – szansy, każdy stara się go trzymać. Wendeek przypuszczał, że nawet Ornin, który wyśmiewał przesądy i kategorycznie domagał się, aby jego ludzie chowali zmarłych, że ten właśnie Ornin – gdy przyjdzie pora na Latros – uwierzy w legendę. Bo niby dlaczego miałby nie uwierzyć? Warto wierzyć w szczęśliwe wydarzenia.
Astel Wendeek wyjechał zza muru otaczającego skupisko bunkrów. Dopiero tutaj – na otwartej przestrzeni – zamieć ukazała swoją prawdziwą potęgę. Wiatr rzucał wokół startym na proszek lodem, co sprawiło, że widoczność była prawie zerowa.
Ale dla Astela była to jedyna niedogodność; ukryty za pancerną szybą eskonu, nie czuł ani mrozu, ani siły wiatru. Eskon był pojazdem specjalnie przystosowanym do warunków klimatycznych panujących na Alcedzie. Szybki, szczelny, zwrotny, odporny na mechaniczne uderzenia – był niezastąpionym środkiem lokomocji i nie zawodził nawet wtedy, gdy Łyżwiarze nie mieli żadnych szans; tak przynajmniej uważał Ornin, właściciel eskonu. Astel był innego zdania, ale Astel był Łyżwiarzem.
Eskon posiadał dwustulitrowy zbiornik paliwa, co wystarczało na blisko tysiąckilometrową podróż i wszystko byłoby w porządku, gdyby obok ogromu zalet nie istniała jedna wada – duży ciężar. Z pełnym bakiem eskon ważył niemal czterysta kilogramów, i tak musiało być, bo chociaż nietrudno byłoby zmniejszyć tę wagę, to wówczas groziłoby wywrócenie pojazdu przez silny wiatr. A na Alcedzie silny wiatr nie był niczym niezwykłym.
Po godzinie Astel dotarł do brzegu jeziora. Wjechał na plażę i zatrzymał się. Nie miał najmniejszego zamiaru kontynuować teraz podróży. Po pierwsze: była noc, a po drugie: wbrew opinii Ornina, ufał swoim prognozom pogody i był przekonany, że za dwa dni zamieć uspokoi się nieco. Wtedy będzie łatwiej. Wyłączył oświetlenie zewnętrzne i tylko blask małej lampki kontrolnej rozjaśniał ciemności. Rozłożył siedzenie, owinął się pledem i ułożył wygodnie. Mimo szczelnej karoserii i pancernej szyby oddzielającej go od świata, czuł pewien niepokój. Wiatr huczał, a lodowe bryły postukiwały, odbijając się od eskonu. Ten łomot, na tle ciągłego gwizdu, nie napawał optymizmem.
– „Ciekaw jestem, jak wygląda piekło” – pomyślał Wendeek i zaraz potem usnął.
Budził się trzykrotnie. Dwa razy, by załatwić naturalną potrzebę (eskon posiadał spust kanalizacyjny) i raz, aby spożyć posiłek. Za czwartym razem stwierdził, że może jechać dalej.
Zadymka rzeczywiście jak gdyby straciła na sile, a przynajmniej widoczność znacznie się poprawiła.
Ryknął silnik i eskon ruszył. Trudno było wjechać na lodową taflę jeziora, gdyż brzeg był stromy i pokryty zbryloną zaspą. W końcu Wendeek poradził sobie z tą przeszkodą i dalej jazda była już łatwa. Łatwa, ale jednocześnie niebezpieczna. Łatwość wynikała ze szczególnych warunków panujących na Alcedzie. Brak śniegu i porywisty wiatr, powodowały, że gładkie, lodowe powierzchnie były wolne od zanieczyszczeń. Lśniąca tafla połyskiwała wokół i Astel wiedział, że ciągnie się tak aż po horyzont – jezioro było olbrzymie, prawie jak morze. Nie widział tego, bo nieustająca zamieć wciąż ograniczała widoczność, Sporadycznie lodową płytę przedzielały spiętrzenia zamarzniętej kry, uformowane głównie w okresie jesiennym, gdy temperatury nie były jeszcze tak niskie. Kry utrudniały jazdę, lecz niebezpieczeństwo wiązało się z czym innym: lód, zmieniający – na skutek wahań temperatury – swoją objętość, poddawany był wciąż naprężeniom, których czasami nie wytrzymywał i wtedy pękał. Utworzone w ten sposób przeręble szybko powtórnie zamarzały, ale istniała groźba, że pod ciężarem eskonu puszczą. Dla zamkniętego w pojeździe człowieka oznaczać to mogło śmierć.