-->

Chor zapomnianych glosow

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Chor zapomnianych glosow, Mr?z Remigiusz-- . Жанр: Космическая фантастика / Научная фантастика / Постапокалипсис. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Chor zapomnianych glosow
Название: Chor zapomnianych glosow
Автор: Mr?z Remigiusz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 253
Читать онлайн

Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн

Chor zapomnianych glosow - читать бесплатно онлайн , автор Mr?z Remigiusz

Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.

Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.

Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.

Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.

Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 72 73 74 75 76 77 78 79 80 ... 88 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– A, tak – przyznał Alhassan. – Skurwiel uciekał mi przez kilka pokładów, ale w końcu go dorwałem. Rozkwasiłem mu łeb o osłonę twojej kriokomory, to prawda. Świetna zabawa, wcześniej nie wiedziałem, co tracę.

Lindberg skinął głową. Przynajmniej sprawił, że jeniec zaczął mówić.

– Byłeś w ogóle w szeregach załogi? – zapytał Skandynaw. – Czy spreparowaliście dane?

– Byłem, jak najbardziej.

– Jak?

– Normalnie, zgłosiłem się. Jak wszyscy inni.

– Mieszkałeś na Ziemi?

– Nie, kurwa, na Melmak.

Håkon ściągnął brwi.

– Nie zaprzątaj sobie tym głowy, sukinsynu – odparł muzułmanin. – Mieszkałem na twojej planecie na długo przed tym, jak twoi prapradziadkowie choćby pomyśleli o tym, żeby się rozmnożyć i w efekcie rozpocząć łańcuch zdarzeń, który doprowadził do powstania takiego wypierdka, jak ty.

– Dlaczego?

– Nie wiem, musieli być nieświadomi konsekwencji.

– Dlaczego tak długo przebywałeś na Ziemi?

– Trochę z ciekawości, a trochę dlatego, że musiałem zebrać informacje. Przygotowujemy proelium z wielką precyzją, Lindberg. To nie jest byle zabawa, tylko zmiana struktury społecznej całego rejonu galaktyki. Tworzymy nowe światy, nowe cywilizacje… napędzamy zdarzenia, które odciskają piętno na całym wszechświecie. Jedna niewłaściwa zmienna, którą przeoczymy, a za kilka milionów lat może się okazać, że cywilizacja z hukiem zakończy swój żywot.

Lindberg próbował ogarnąć rozumem rolę, jaką przypisywali sobie Prastarzy.

– Początkowo w ogóle nie sądziłem, że będziecie kandydatami. Mieliście lepsze momenty, choćby w pierwszej połowie dwudziestego wieku, ale potem? Miałkość na całej linii. Sprawialiście wrażenie oślizgłego ślimaka, miernoty, która nigdy nic nie osiągnie. Przynajmniej nie w jakiejkolwiek liczącej się skali.

– I co się zmieniło?

– Nic – odparł bezwiednie Alhassan. – Po prostu stwierdziliśmy, że trzeba wam dać szansę.

– Szansę? Starcie z tym gigantem, który strącił Accipitera, nazywasz szansą?

– Źle mnie rozumiesz.

– To wytłumacz mi, o co chodzi.

Dija Udin ostentacyjnie westchnął. Starał się obrócił głowę tak, by dostrzec rozmówcę, ale ten stał za nim.

– Myślisz, że tak łatwo możesz ciągnąć mnie za język? – zapytał nawigator.

– Sam nim mielesz.

– Też prawda – odbąknął. – Szansa polegała na sprawdzeniu, jak poradzicie sobie z masową zagładą na statkach. Zazwyczaj po prostu łowimy jednostki badawcze rozsiane po regionie i dokonujemy prób… powiedzmy, wytrzymałościowych. Wy znacznie ułatwiliście nam robotę. Ara Maxima była wymarzonym scenariuszem.

Lindberg przeszedł na drugą stronę pomieszczenia. Chyba powoli zaczynał rozumieć, o co chodziło w tej rozgrywce. Spojrzał wyczekująco na Alhassana i przekonał się, że mimo wcześniejszych deklaracji obcy zamierza powiedzieć więcej.

– Dobrze sprawdziliście się w sytuacji ekstremalnej, pozostawieni sami sobie – powiedział Dija Udin. – Na Accipiterze ty stanąłeś na wysokości zadania. Na Kennedym załoga, która ruszyła na pomoc. Na innych okrętach bywało różnie. Na ISS Galileo przetrwało aż troje ludzi, niestety przybędą na Drake-Omikron stanowczo za późno, by cokolwiek zdziałać. ISS Filippenko poradził sobie jeszcze lepiej. Z ponad trzystu załogantów przeżyło dziesięciu. Niestety, po drodze natknęli się na inny statek.

– Po co to wszystko?

– Myślałem, że rozumiesz. Coś tam zakołatało w twoich oczach.

– Wytłumacz mi.

– W porządku, ale nie gwarantuję, że to ogarniesz. Masz bardzo ograniczony umysł, Lindberg. Nie mówię teraz o twojej rasie, tylko o tobie, jako o pojedynczym imbecylu.

– Spróbuj.

– Pierwsza selekcja ma miejsce na poziomie globalnym, łapiesz?

– Mhm.

– Wybieramy cywilizacje, które spełniają określone wymogi, potem badamy je i ustalamy, czy są godne rywalizowania w proelium. Kiedy to stwierdzimy, rozpoczynamy drugi etap. Masowe wytrzebienie. Robimy to w trzech celach: po pierwsze, by sprawdzić, jak sobie radzi dana rasa; po drugie, by stworzyć imperatyw przeżycia; po trzecie, by dokonać selekcji najlepszych reprezentantów do proelium.

Håkon czekał na dalszy ciąg, ale muzułmanin umilkł.

– To wszystko?

– A co byś jeszcze chciał?

– Nie brzmi to zbyt skomplikowanie.

– Wiem. Nie mówiłem, że to jest trudne, tylko, że ty jesteś kretynem – odparł muzułmanin, wodząc wzrokiem za Lindbergiem. – A teraz zrób, co musisz, sukinsynu. Pójdź do nich, powiedz, że stanowię zbyt duże ryzyko, a potem podejmijcie kolektywną decyzję, by mnie zabić. No, już. Paszoł won.

– Nie.

– Nie? – zdziwił się teatralnie Dija Udin. – To licz się z tym, że jak tylko będę miał okazję, powiadomię najbliższy statek z moimi pobratymcami. Zjawią się tutaj tak szybko, że nie zdążysz dobrze mrugnąć.

– Rzekomo nie przyjmujecie cielesnej formy.

– Ano nie – odparł Alhassan, rzucając się na łóżku. – Jak widać.

Håkon uśmiechnął się, po czym ustawił krzesło naprzeciw łóżka i usiadł na nim. Założywszy nogę na nogę, wpił wzrok w jeńca.

– Dlatego wydaje mi się, że jesteś tylko pośrednikiem, Alhassan. Ty i reszta tobie podobnych… nie, to niewłaściwe słowo, wszak jesteście identyczni.

– Nawet jeśli…

– Nie należysz do Prastarych – wszedł mu w słowo Lindberg. – Przypuszczam, że jesteś dla nich wart mniej więcej tyle, ile dla mnie widelec pomiędzy posiłkami.

Dija Udin uśmiechnął się lekko.

– Jesteście hodowani ad hoc, jak tylko pojawi się potrzeba. Stanowicie jakiś podrzędny rodzaj zwiadowców… albo może sond, bo przypuszczam, że więcej jest w tobie technologii niż biologii.

Alhassan nadal patrzył na niego z zadowoleniem. Skandynaw skinął głową, po czym rozplótł nogi i wstał.

– Uważam, że jesteś niegroźny, przyjacielu – rzekł na odchodnym, zbliżając się do włazu. – I nikt nie odnotowałby twojego zniknięcia, nawet gdybyśmy zabrali setki takich jak ty klonów. Jesteś skazany na zapomnienie, Dija Udin, i nic, co powiesz, tego nie zmieni.

– Wydaje ci się, że tyle wiesz, co?

– W końcu ograłem prastarą rasę, budowniczych Terminalu, którzy istnieli jeszcze nim moja planeta zlepiła się w kulę – odparł Håkon, wzruszając ramionami.

Wyszedł z ambulatorium i zamknął je na cztery spusty. Odetchnął z ulgą.

19

Jednego Lindberg nie rozumiał. Dlaczego w odległej przeszłości na Ayna’ata wylądował statek z armią klonów, którzy wyglądali jak ludzie? Może były to przygotowania do rozesłania zwiadowców po kuli ziemskiej? Ale nawet wtedy tak duża liczba byłaby bezsensowna. Z tego co pamiętał, widział tam co najmniej kilkunastu Alhassanów.

– Sporo z niego wydusiłeś, Håkon – odezwała się Ellyse. – Nie katuj się już.

Siedzieli na podłodze w pracowni astrometrycznej niedaleko mostka, spoglądając na mijane gwiazdy i układy planetarne. Podróżowali z dużą szybkością, niewiele brakowało już do przyświetlnej. Nadal nie pogrążyli się w diapauzie, nie wiedząc, co uczynić z problemem w ambulatorium.

– Mogę jeszcze trochę z niego wyciągnąć – powiedział, odginając głowę w tył. Oparł ją o ścianę, a potem obrócił w bok. Nozomi zrobiła to samo i przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Dzieliło ich raptem kilka centymetrów i Lindberg czuł, że mógłby pozwolić sobie na skrócenie tego dystansu. Naraz jednak uzmysłowił sobie, jak musi wyglądać jego umęczone oblicze. Ponownie spojrzał przed siebie.

– Nic już z niego nie wyciągniesz – powiedziała Nozomi. – Wodzi cię za nos, pozwala sądzić, że kontrolujesz sytuację. Zdajesz sobie z tego sprawę?

– Pewnie. W końcu to przedstawiciel starożytnej rasy.

– I od początku sobie z tobą pogrywał. Zna cię na wylot, podczas gdy ty nie masz pojęcia o jego prawdziwej naturze.

– Dobra, dobra…

– Nie zapominaj o tym, Håkon. Nie daj mu się dalej ogrywać.

– Nie mam zamiaru – odparł.

– A teraz spójrz na mnie.

Obrócił głowę, nieco skołowany tak kategorycznym tonem. Zobaczył uśmiech na twarzy Ellyse i nagle zapragnął być już na Ziemi. Puścić w niepamięć wszystko, co się wydarzyło od pierwszego wybudzenia z diapauzy. Spuścić zasłonę milczenia na to, czego nie da się zmienić. I zacząć nowe życie, z nią u boku.

1 ... 72 73 74 75 76 77 78 79 80 ... 88 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название