Ucieczka z Raju
Ucieczka z Raju читать книгу онлайн
Ucieczka z raju to udana kontynuacja ?atwo by? Bogiem autorstwa Roberta J. Schmidta. Akcja ksi??ki dzieje si? w dwudziestym czwartym wieku, w czasie najwi?kszego triumfu ludzko?ci, kt?ra wolna od konflikt?w powoli, ale konsekwentnie kolonizuje kolejne obszary kosmosu. Jednak spokojna stabilizacja, cho? jest stanem wielce po??danym nigdy nie trwa wiecznie. W ko?cu dochodzi do spotkania z obc? cywilizacj?, kt?ra okazuje si? nie wykazywa? ?adnej woli kontaktu, za to wywo?uje wojn?, w kt?rej nie bierze je?c?w i niszczy wszystko na swojej drodze. Stawk? w konflikcie jest nie tylko podb?j nowego terytorium, ale te? fizyczne unicestwienie wroga... Na jednej z ewakuowanych po?piesznie planet zrehabilitowany kapitan ?wi?cki toczy swoj? prywatn? wojn? o ocalenie jak najwi?kszej liczby ludzi. Kolonia na Delcie Ulietty kryje jednak o wiele wi?ksz? tajemnic?, kt?ra by? mo?e pozwoli odmieni? losy ca?ej wojny. W ksi??ce Schmidt'a akcja p?dzi od pierwszych stron. Ucieczka z raju to klasyczna powie?? science fiction z wyrazistymi postaciami, intrygami, walk? o w?adz? i oczywi?cie kosmicznymi bitwami. Autor pokazuje, ?e zagadnienie inwazji obcych to wci?? niewyczerpane ?r?d?o pomys??w na ciekawa fabu??. Robert J. Szmidt wykaza? si? niezwykle bogat? wyobra?ni?, opowiadaj?c swoj? histori? z ogromnym wdzi?kiem i oryginalno?ci?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
żołnierze trzymali się razem, więc i my uznaliśmy, że to najlepsza metoda na przetrwanie.
Nasz blok, czyli barak, składał się z trzech sekcji. W pierwszej i największej mieściła się
sypialnia na trzydzieści trzy piętrowe prycze. W drugiej za cienkim przepierzeniem mieliśmy
stołówkę z dwiema długimi ławami i prostym dyspenserem. Na końcu budynku ulokowano
toalety i prysznice. Z tych ostatnich ucieszyliśmy się najbardziej, ale starzy więźniowie szybko
nam uświadomili, że te luksusy są bardziej niż pozorne. Woda była dostępna tylko dwa razy
dziennie, w sumie przez dziesięć minut, co przy ośmiu kabinach dawało naprawdę niewiele
czasu na poranne mycie i wieczorną kąpiel. Podobnie rzecz się miała z jedzeniem, maszyna
wydawała trzy skromne, syntetyczne posiłki w ciągu tutejszej doby, a ta nie należała do
najkrótszych i trwała prawie trzydzieści godzin standardowych. Nam, mieszkańcom Nowego
Brisbane, nie powinno to specjalnie przeszkadzać, dni na naszej planecie były zaledwie
o godzinę krótsze od tutejszych, ale część starych żołnierzy Szóstej mogła mieć spore kłopoty
z przystosowaniem się do tak odmiennych warunków.
Rozlokowaliśmy się błyskawicznie, wzięliśmy w pośpiechu pierwszą, jakże upragnioną
kąpiel, potem zjedliśmy po kawałku brunatnej i nie pachnącej zbyt atrakcyjnie brei. Pół
godziny później, zgodnie z instrukcjami przekazanymi przez jednego ze starych więźniów,
zebraliśmy się ponownie na placu pomiędzy barakami.
Kapitan i jego dwaj towarzysze już tam na nas czekali. Reszta tutejszych trzymała się z tyłu,
w cieniu rzucanym przez baraki.
– Witajcie, koledzy! – powitał nas lotnik, gdy stanęliśmy na wyznaczonych miejscach. –
Domyślam się, że macie setki pytań dotyczących tego obozu i sytuacji, w jakiej się
znaleźliście. – Uniósł do góry rękę, aby uciszyć narastający gwar. – Wszystko w swoim
czasie, moi panowie. Pozwólcie, że jako najstarszy stopniem oficer tego obozu najpierw
zapoznam was z sytuacją, a potem odpowiem na pozostałe pytania… – Zamilkł na moment,
czekając, aż i my się uspokoimy. – Nazywam się kapitan Rustymon Bidley i zostałem
zestrzelony przez unionistów podczas bitwy o Betę Narwiku szesnastego stycznia dwa tysiące
dwieście dwudziestego trzeciego roku… – Znów musiał przerwać, czekając, aż umilkną
szmery. – Miesiąc później, po pokazowym procesie, na którym zostałem skazany na śmierć,
trafiłem do tego obozu. Od dziewięciu miesięcy, czyli od chwili gdy straciliśmy pułkownika
Keptlera, jestem tutaj najstarszym oficerem. W pewnym sensie dowodzę wszystkimi jeńcami
Kuźni. – Wskazał głową na kilkunastu mężczyzn stojących w cieniu. – Także od was będę
wymagał posłuszeństwa i dyscypliny. Mimo iż trafiliście do niewoli, nie przestaliście być
żołnierzami Federacji i nie pozwolę, by duch w was upadł. Nie jestem zbyt dobry w tego typu
przemowach, pozwólcie więc, że resztę kwestii załatwimy w bardziej naturalny sposób. Jeśli
ktoś ma pytanie, proszę o podniesienie ręki.
Chyba wszyscy unieśliśmy dłonie w górę jak nadpobudliwe dzieciaki w pierwszej klasie.
Bidley wskazał palcem jednego ze starych żołnierzy.
– Co to za miejsce, panie kapitanie? – zapytał nieznany mi kapral.
– Jeśli pytacie o tę planetę, nie jestem w stanie powiedzieć niczego konkretnego. Do tej
pory nie trafił do nas żaden astronawigator, dlatego nie zdołaliśmy nawet w przybliżeniu
określić sektora przestrzeni, w którym się znajdujemy.
– Chodziło mi raczej o obóz – wpadł mu w słowo kapral.
– Kuźnia nie jest typowym obozem jenieckim – zaczął ostrożnie Bidley. – Komendant
Greenlee na pewno wspominał o tym, że zostaliście skazani na śmierć, a wasze wyroki już
dawno wykonano. Skurwyklon uwielbia szokować nowych więźniów takimi wiadomościami.
Niestety wszystko wskazuje na to, że mówi prawdę. Upozorowano waszą śmierć. I nie
zrobiono tego dla żartu. Nie będę dłużej was czarował, moi panowie, Unia nie zebrała was
tutaj, aby dać wam drugą szansę… – Zawiesił na chwilę głos. – Macie przed sobą kilka dni
naprawdę ostrego szkolenia, potem zaczną się polowania. Na was.
Następne pytanie padło dopiero kilka minut później, kiedy obaj zastępcy kapitana uciszyli
harmider. Tym razem pytanie zadawał jeden z naszych.
– Co pan miał na myśli, mówiąc: „polowania”? – zaciekawił się Doherty. On właśnie, jako
„najstarszy stopniem” w naszej grupie, otrzymał prawo pierwszego głosu.
– Może to określenie nie jest najfortunniejsze, ale chyba najpełniej oddaje waszą sytuację.
Zawsze jest tak samo. Na porannym apelu wyczytywane są nazwiska, przeważnie cztery do
sześciu. Wybrani jeńcy są przewożeni poza teren monitorowany, do bunkra, tam pułkownik
przekazuje im szczegółowe instrukcje dotyczące zadania. Czasem chodzi o coś bardziej
skomplikowanego, ale za pierwszym razem unioniści zazwyczaj wydają proste polecenia, na
przykład przedostania się z punktu A do punktu B. Następnie wahadłowiec zabiera
wybrańców w jakieś odległe miejsce na tej planecie, gdzie rozpoczyna się polowanie.
Znajdziecie się w obcym wam terenie, bez broni i żywności, wyposażeni jedynie w mapę.
Będziecie mieli na karku żołnierzy wroga. Jeśli wykonacie zadanie i przeżyjecie, zostaniecie
odwiezieni do obozu. Otrzymacie także gwarancję nietykalności na cały miesiąc. Jeśli was
dopadną… – Zamilkł znacząco.
Zaszumiało, zwłaszcza po naszej stronie. Jako poborowi mieliśmy naprawdę blade pojęcie
o zaawansowanych technikach walki czy maskowania. Wiedzieliśmy tyle, ile wpojono nam
podczas snu na transportowcu, czyli prawie nic. Spojrzałem w stronę stojących w cieniu
starych więźniów. Było ich siedemnastu, niewielu, zważywszy na pojemność tego obozu. To
też dawało do myślenia.
– Czy komuś z naszych udało się przeżyć takie… „polowanie”? – zapytał kolejny wskazany
przez kapitana żołnierz.
– Owszem. – Bidley pokiwał głową. – Straty wynoszą zwykle około siedemdziesięciu
procent. Trzech na dziesięciu wysłanych wraca do obozu. Czasem nawet więcej. Stajemy na
głowie, żeby was wyszkolić lepiej od tych unijnych śmieci. – Splunął z pogardą pod nogi.
– Jaki jest sens takich szkoleń, skoro i tak mamy zginąć? – zapytał niski brunet stojący
w pierwszym szeregu naszej grupy. Znałem go z widzenia. Chyba z akademii. – Może lepiej
usiąść na tyłku i dać się zabić od razu, zamiast dostarczać unionistom darmowej rozrywki.
– Mylisz się, synu. – Kapitan skrzywił się, patrząc w naszą stronę. – Wcale nie chodzi
o dostarczanie im darmowej rozrywki. Ta wojna kiedyś się skończy. Prędzej czy później.
I jestem pewien, że ją wygramy. Dlatego staram się, aby jak najwięcej z was ją przeżyło.
Dzięki naszym świadectwom ludzie poznają prawdę o zbrodniczym systemie Unii Rubieży.
Może dzięki temu poświęceniu choć jeden z was będzie świadkiem egzekucji pułkownika
Greenlee.
Twarze więźniów stojących w cieniu pojaśniały. Oni najwyraźniej też w to wierzyli.
– Cały czas, mówiąc o polowaniach, powtarzał pan: „wy”, „was” – wyrwałem się, zanim
kapitan zdążył wskazać następnego pytającego. – Czy to znaczy, że te zasady pana nie
obowiązują?
Bidley uśmiechnął się.
– Jeśli ktoś przeżyje dziesięć misji, przechodzi na kolejny rok do kadry szkoleniowej. –
Wskazał na niebieską opaskę zdobiącą jego prawy rękaw. – Te biedne skurwyklony nie miały
ze mną żadnych szans – dodał z niekłamaną dumą.
Mnie nie było do śmiechu. Wszyscy starzy więźniowie mieli na ramionach podobne
oznaczenia.
* * *
Spotkanie na placu trwało jeszcze długo, dowiedzieliśmy się jednak niewiele więcej. Życie