Ucieczka z Raju
Ucieczka z Raju читать книгу онлайн
Ucieczka z raju to udana kontynuacja ?atwo by? Bogiem autorstwa Roberta J. Schmidta. Akcja ksi??ki dzieje si? w dwudziestym czwartym wieku, w czasie najwi?kszego triumfu ludzko?ci, kt?ra wolna od konflikt?w powoli, ale konsekwentnie kolonizuje kolejne obszary kosmosu. Jednak spokojna stabilizacja, cho? jest stanem wielce po??danym nigdy nie trwa wiecznie. W ko?cu dochodzi do spotkania z obc? cywilizacj?, kt?ra okazuje si? nie wykazywa? ?adnej woli kontaktu, za to wywo?uje wojn?, w kt?rej nie bierze je?c?w i niszczy wszystko na swojej drodze. Stawk? w konflikcie jest nie tylko podb?j nowego terytorium, ale te? fizyczne unicestwienie wroga... Na jednej z ewakuowanych po?piesznie planet zrehabilitowany kapitan ?wi?cki toczy swoj? prywatn? wojn? o ocalenie jak najwi?kszej liczby ludzi. Kolonia na Delcie Ulietty kryje jednak o wiele wi?ksz? tajemnic?, kt?ra by? mo?e pozwoli odmieni? losy ca?ej wojny. W ksi??ce Schmidt'a akcja p?dzi od pierwszych stron. Ucieczka z raju to klasyczna powie?? science fiction z wyrazistymi postaciami, intrygami, walk? o w?adz? i oczywi?cie kosmicznymi bitwami. Autor pokazuje, ?e zagadnienie inwazji obcych to wci?? niewyczerpane ?r?d?o pomys??w na ciekawa fabu??. Robert J. Szmidt wykaza? si? niezwykle bogat? wyobra?ni?, opowiadaj?c swoj? histori? z ogromnym wdzi?kiem i oryginalno?ci?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
podsłuchiwaniu. – Skolonizowaliśmy tę część sektora dopiero kilka lat temu, a fale radiowe,
jak wszyscy wiecie, rozchodzą się z prędkością światła, nie mogły więc w tym czasie dotrzeć
za daleko. Jeśli zorganizujemy te pułapki w pasach minus trzy i dalszych, nie uda nam się
zwieść wroga. Sygnały z tamtej części metasektora dotrą do granicy dopiero za kilkanaście lat.
– Ale z jedynki i dwójki mogły już dotrzeć do najbliższych systemów gwiezdnych – upierał
się Rulescu.
– I co z tego? – prychnął Duarte. – Oni siedzą znacznie dalej.
– Skąd to przypuszczenie? – zapytał Wexler.
– Potrzebują około pięćdziesięciu godzin na przysłanie jednostek bojowych – wyjaśnił
wiceadmirał. – Nadprzestrzeń pozwala pokonać rok świetlny w kwadrans. To nie kwestia
technologii, tylko prostej fizyki kwantowej. A skoro tak, ich baza wypadowa może znajdować
się około dwudziestu pięciu parseków od obecnych granicy Federacji. W pasie plus
dwanaście, piętnaście albo osiemnaście.
– A kto powiedział, że oni potrzebują tyle czasu na dolot do celu? – warknęła Schwartz. –
Równie dobrze mogą się czaić w pasie plus jeden albo plus dwa.
– Wątpię – skontrował natychmiast Duarte. – Lokalizacja baz wypadowych tak blisko
terytorium wroga to niezbyt dobry pomysł. Moja teza wydaje się prawdopodobniejsza. Nie
musi zaraz chodzić o maksymalny dystans. Wystarczy dziesięć skoków od granicy… – Zaczął
coś przeliczać. – To daje ponad siedem tysięcy prawdopodobnych lokacji. A z każdym
kolejnym pasem liczba ta zwiększa się o setki kolejnych systemów. Jeden neutron w tokamaku.
– Zaraz tam neutron – warknęła Schwartz. – Dajcie mi ludzi i sprzęt, a znajdę ich w tydzień.
– Być może – przyznał Duarte – ale tylko pod warunkiem, że wyślemy na tę misję setki
patrolowców albo innych niewielkich jednostek zwiadowczych. Problem jednak w tym, że
Obcy mogli poblokować punkty skoku, powiedzmy w pasie plus pięć. Ja bym tak zrobił –
dodał, widząc, że ambitna szefowa pionu nawigacyjnego znów otwiera usta. – Wysyłając
nasze jednostki za granicę, stracimy masę okrętów i ludzi i nie uzyskamy nic w zamian.
– Nie da się prowadzić wojny, nie będąc przygotowanym na straty we własnych szeregach –
wypaliła Schwartz, groźnie mrużąc migdałowe oczy.
– Fakt – zgodził się Farland. – Rozumiem, że zgłasza się pani na ochotnika. Swoją brawurą
i odwagą da pani przykład naszym pilotom. Ujęła mnie pani swoim zaangażowaniem do tego
stopnia, że byłbym skłonny udzielić stosownego zezwolenia. – Zmiażdżyłaby go samym
spojrzeniem, gdyby nie fakt, że miał gdzieś jej gniew. – Nie o to pani chodziło, admirale? –
zapytał, widząc, że zbladła nieco. – W takim razie przepraszam, wziąłem panią za kogoś, kto
nie szafuje życiem podwładnych i w razie zagrożenia staje z nimi w jednym szeregu.
– Mamy tam przecież sondy – rzuciła przez zaciśnięte mocno zęby.
– Mamy – przyznał Wexler. – Ale nie tak dużo, jak by się wydawało. Łączność z jedną
trzecią sprzętu korpusu straciliśmy po zniszczeniu bazy na Valis 11, a większość sond
z pozostałych stacji zawrócono natychmiast po ogłoszeniu alarmu, więc…
– Mimo wszystko sprawa jest warta zachodu – przerwał mu Rutta, zerkając w stronę
podwyższenia. – Trzeba porozmawiać z korpusem. Ich sondy mogą przeczesywać przestrzeń
w odleglejszych pasach, gdy my będziemy robili swoje przy granicy.
– Zanotowałem – mruknął Farland.
Schwartz spojrzała z wyższością na szefa wywiadu. Musiała zadowolić się
mikrozwycięstwem, które Rutta ofiarował jej tylko dlatego, by nie przeszkadzała mu
w dalszym wyłuszczaniu planu.
– Wracając do sedna – zagaił pułkownik, ponownie skupiając na sobie uwagę zebranych. –
Nasz plan polega na wysłaniu transportowców do wszystkich możliwych systemów w pasach
od minus trzeciego do minus piątego. Ich zadaniem będzie rozmieszczanie satelitów na
orbitach tamtejszych planet i tworzenie fikcyjnych przyczółków na powierzchniach każdego
ciała niebieskiego, jakie tylko się do tego nada. Krótko mówiąc, te systemy muszą sprawiać
wrażenie tętniących życiem…
– Świetna myśl – pochwalił go Duarte. – To może się udać.
– Wcale nie taka świetna – zauważył Bonaventura, po czym zachęcony spojrzeniem
wielkiego admirała dodał: – A co ze skanerami wykrywającymi formy życia? Wątpię, aby tak
rozwinięta cywilizacja nimi nie dysponowała.
Znów wszyscy spojrzeli w kierunku Rutty.
– W takim razie trzeba będzie zaludnić te systemy – stwierdził zwięźle pułkownik po
dłuższej chwili zastanowienia.
– To znaczy?
– Flota dysponuje wieloma tysiącami niewielkich jednostek pomocniczych. Patrolowców
i całej reszty drobnicy. Skierujmy do tych systemów wszystko, co mamy, a co nie będzie nam
potrzebne do prowadzenia działań obronnych i zaczepnych. Niech ci ludzie i ich sprzęt
wzbogacają tło.
– I to ja jestem tą, która chętnie skazuje podwładnych na śmierć? – prychnęła Schwartz.
– Jedyne, co może im tam grozić, to śmierć z nudy podczas czekania na atak – zakpił Rutta.
– Wszyscy otrzymają rozkaz natychmiastowej ewakuacji, gdy tylko liniowce pojawią się
w systemie. Nasi chłopcy zaczną symulować paniczną ucieczkę, a po wciągnięciu przeciwnika
w głąb systemów skoczą w podprzestrzeń. Po powrocie do baz wyślemy ich do kolejnych
systemów w dalszych pasach.
– Chwileczkę. – Milczący do tej pory Lee potoczył po zebranych ponurym wzrokiem.
– Tak? – Rutta odwrócił się do chudego jak szczapa szefa remontowców.
– Kto zajmie się ewakuacją zagrożonych systemów, skoro chcecie przydzielić do tej
operacji wszystkie transportowce i mniejsze jednostki?
Na to pytanie pułkownik nie był w stanie odpowiedzieć od razu. Pozostali dyskutanci także
nie kwapili się do otwarcia ust. W końcu ciszę przerwał Farland.
– To szczegół, który trzeba będzie dopracować.
– W takim razie powinniście się pośpieszyć – Lee nie wyglądał ani odrobinę weselej –
ponieważ Obcy lada tydzień mogą się pojawić na Warszawie 74 i Winderze 9.
Wymienił największe kolonie pasa minus cztery. Sto trzynaście milionów ludzi
zamieszkiwało planetę tlenową w pierwszym z tych systemów, dalsze siedemnaście
obsługiwało kolonie na czterech skalistych globach okrążających czerwonego olbrzyma.
Zabranie takiej masy ludzi z linii frontu będzie wymagało nie lada wysiłku i mnóstwa sprzętu,
a tego drugiego nie mieli aż tak wiele, by obsłużyć obie operacje naraz.
W sali znów zapanowała grobowa cisza. Rutta przeglądał nerwowo notatki, próbując
równocześnie wymyślić sposób na pogodzenie ognia z wodą. W końcu zaświtała mu pewna
myśl.
– Damy radę, jeśli zmienimy nieco podejście – oznajmił.
– Do ewakuacji cywilów czy budowy fałszywych celów? – zapytał Farland.
– Do ewakuacji cywilów, wielki admirale. Zamierzaliśmy przerzucać ludzi aż do
Terytoriów Wewnętrznych, co znaczy, że jednostki przewożące ewakuowanych musiałyby
wykonać co najmniej kilkanaście skoków w każdą stronę.
– Zgadza się. Trzeba to zrobić raz a dobrze. Żeby nie powtarzać za chwilę tej samej
operacji na skumulowanych populacjach.
– Wiem, ale sytuacja wymaga chyba bardziej desperackich posunięć.
– Czyli?
– Ewakuujmy ludzi tylko do pasa minus sześć. Tam mamy kilka dużych stacji orbitalnych,
z których zrobimy porty przerzutowe. Jeśli druga flota zorganizuje transport dalej, nie stracimy
tyle czasu i zdążymy się przygotować.
– Milowicz musiałby działać w naszej strefie – wtrąciła Schwartz.
– Ja nie będę miał nic przeciw temu – zapewnił ją Farland.
– Ja też nie – poparł go natychmiast Wexler.